piątek, 18 marca 2011

07.

Zacne 14 komentarzy
Hmmm… chyba najgorsze „moje dzieło”… pisałam je tuż przed i zaraz po egzaminie poprawkowym, więc… no cóż…

Ogólnie to chciałam prosić o wybaczenie, że wjebuję te fragmenty piosenek, ale ja po prostu patrząc na tekst słyszę muzykę i nie mogę się powstrzymać!

więc… czytajcie, komentujcie i polecajcie (tudzież odradzajcie) następnym…

***

- Marta, o co ci, do kurwy nędzy, chodzi? – zawołał chłopak z farbowaną na blond czupryną.
Od dwóch tygodni kompletnie go ignorowała i wręcz uciekała, gdy tylko do niej pochodził. Co jest? Przecież było wszystko w porządku… Przecież nic kurwa nie zrobiłem! Ja pierdolę… zachowuje się jakby kurwa była zajebiście obrażona, a ja, do chuja, nie wiem, czemu!
- To, że nie pamiętasz, bo byłeś za bardzo naćpany, to już nie moja wina – krzyknęła mu w twarz i zamknęła się w swoim pokoju.
Po raz kolejny zbyła go tym samym tekstem, jednak tym razem chłopak tak szybko nie zamierzał się poddać. Był pierwszy tydzień września, a ona nie raczyła z nim porozmawiać od czasu tego nieszczęśliwego wypadku w Donnington, gdy zginęło dwóch nastolatków. A może jej faktycznie chodzi tylko o to ćpanie? Od czasu koncertu w Anglii, chłopak powrócił do swojego starego sposobu dawkowania działek, można nawet powiedzieć, że brał teraz więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Wpuść mnie i wytłumacz w końcu, w czym masz ten jebany problem! – zapukał głośno w jej drzwi i szarpnął z nadzieją za klamkę.
- Ja pierdole… co wy kurwa wyczyniacie? Musicie mi się wydzierać, kurwa, pod pokojem? – zniecierpliwiony Slash wyszedł ze swojej sypialni i spojrzał kpiąco na McKagana.
Kurwa nie wiem, o co im poszło, ale dzięki ci kurwa, Stwórco, że to nie na mnie jest tak wkurwiona! Żaden z piątki chłopaków nie wiedział, o co tak naprawdę chodziło Marcie. Hudson, podobnie jak Duff, myślał, że poszło o dragi, ale musiałaby się wpieniać na prawie każdego z nas… przecież ze mną normalnie rozmawia i jest jak zawsze, z Izzym… no wiadomo. Coraz częściej śmieje się i żartuje ze Stevenem, który nagle odzyskał cały swój popierdolony humor… Więc co, kurwa ten ciul Duff zrobił? Podszedł do drzwi i łupnął w nie kilka razy pięścią, wołając:
- Marta… otwórz mi te pierdolone drzwi… przecież ODE MNIE nic nie chcesz – zaśmiał się pod nosem i po chwili dziewczyna odblokowała zamek.
- Co, Slash? – nie zaszczyciła McKagana nawet jednym krótkim spojrzeniem.
- Wiesz, że cię uwielbiam… - uśmiechnął się do niej słodko i odgarnął z oczu swoje loki – zrobisz coś dla mnie?
Brunetka nie pomyślała ani przez chwilę, że Saul ją wrabia, toteż pokiwała niecierpliwie głową i powiedziała, że nie ma problemu.
- Ok… więc weź tego dupka na chwilę do siebie i wytłumacz mu, o co się tak wkurwiasz jakbyś miała jebany okres, bo ja już nie wyrabiam… - szarpnął Duffa za koszulkę i prawie siłą wprowadził go do pokoju Marty, która z nerwami patrzyła na gitarzystę.
- Ja cię kiedyś zabiję! Przysięgam…
- Tak, Dziecino, wiem… też cię kurewsko ubóstwiam, wiesz? – zaśmiał się i przelotnie cmoknął ją w policzek.
McKagan usiadł na jej łóżku i z nadzieją spojrzał na jej rozsierdzone oblicze. Westchnęła ciężko i usiadła na fotelu naprzeciwko. Pierdolę, ten palant jest już na haju! Jest dopiero dziesiąta, a ten dupek wpakował w siebie co najmniej dwie dobre działki! Ledwo nad sobą panowała, żeby nie wybuchnąć. Tyle czasu pracował nad ograniczeniem tego świństwa i jeden pieprzony dzień zniweczył całe wysiłki i łamał jej serce… nie tylko jej zresztą; jak Joan usłyszała, że Duff znów się pogrąża w tym gównie, załamała się i nawet nie chciała rozmawiać z nim przez telefon, bo każdorazowo wybuchała płaczem.
- Pamiętasz może ten nieszczęsny koncert w Donnington? A raczej to jak siedziałeś już w hotelu?
- Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie i dodał – W barze powiedzieli nam, co się stało na koncercie i poszedłem do siebie, bo chciałem być sam… co w tym dziwnego?
Co do cholery? Nie pamięta nawet, że u niego byłam czy tak genialnie udaje? Rzuciłam mu uważne spojrzenie i zauważyłam, że chłopak próbuje sobie coś usilnie przypomnieć.
- Byłaś wtedy ze mną, prawda? Mówiłaś, że to nie moja wina…
- Mhm… - mruknęła – Nic więcej nie kojarzysz?
Pytanie trochę zaniepokoiło chłopaka i wstał, podchodząc do okna. Co mam pamiętać? Kurwa… czemu czuję się jakbym zrobił coś, czego nie powinienem?!
- Ja pierdole… Byłeś naćpany i najebany do granic możliwości… czemu ja się dziwie, że niczego sobie nie przypominasz? – warknęła bardziej do siebie niż do niego – Pocałowałeś mnie…
- Co kurwa zrobiłem? – wykrzyknął, gwałtownie się do niej odwracając.
- Całowałeś! Takie trudne słowo? – powiedziała z ironią i dodała – to, że miałeś mojej zgody, chyba się domyślasz?
O kurwa… całowałem ją i nic nie pamiętam?! Jak do kurwy nędzy, mogę TEGO nie pamiętać? Przecież…  Duff stał jak sparaliżowany i zaczął intensywnie myśleć o tym, co właśnie usłyszał.
- Ale… ale tylko to, prawda? – zapytał z przestrachem i przełknął głośno ślinę.
- Sądzisz, że gdybyś mnie tknął to jeszcze bym tu była? – zadała pytanie retoryczne i wybuchła śmiechem – Naprawdę sądzisz, że teraz byś tutaj stał jak gdyby nigdy nic? Przecież ON by cię zabił! – powiedziała rozbawiona, mając na myśli Stradlina.
McKagan musiał przyznać jej rację – gdyby Izzy dowiedział się, że basista ją wykorzystał z miejsca zatłukłby go gołymi rękami. W sumie to byłby skłonny zabić każdego, kto tylko bez pozwolenia Marty, dostawiałby się do niej. Kurwa, co ja zrobiłem? Co ja najlepszego zrobiłem? Przecież… przecież gdyby ona była pijana…gdyby nie ogarniała do końca, co się dzieje… gdybym bardziej… gdybym nalegał… o kurwa!
- Przepraszam… ja… ja nie…nie wiem, jak m-mogłem…jak… - zaczął się jąkać – Marta, ja bym n-nigdy… nie bez pozwo…
- No jak widać, jednak „byś” bez pozwolenia! – przerwała mu ostro.
- Ja nie byłem sobą! Ja… to przez dragi! Przegiąłem wtedy… ja…
Dziewczyna popatrzyła na niego z politowaniem i pozwoliła sobie na toczenie tej idiotycznej gry.
- Tak masz rację… nie byłeś sobą, przecież byłeś na haju, nie? – Duff gorliwie pokiwał głową, nie wiedząc, do czego ona zmierza – Więc posłuchaj mnie teraz uważnie… Nie wiem, jaki jest prawdziwy Duff McKagan, bo on jest wiecznie na haju! Bo wiecznie pakuje w siebie to gówno! Wiesz, kiedy byłeś normalniejszy i bardziej realny niż teraz?! Jak miałeś pieprzone dziesięć lat i nie wiedziałeś, co to jest heroina! Nie wiem, jak mogłam ufać facetowi, który w najmniejszym stopniu nie jest sobą! Który ukrywa swoje prawdziwe „Ja”, pod toną koki i innych świństw! Już wolałam patrzeć na te twoje drżenie rąk na głodzie niż przebywać z tobą, gdy jesteś naćpany! Skąd mam wiedzieć, czy przy następnej okazji, gdy będziesz schlany i nie będziesz kontaktować, nie będziesz chciał czegoś więcej ode mnie?! Skąd mam wiedzieć czy za chwilę nie będziesz chciał się zabawić moim kosztem?!
Miała w dupie to, że prócz nich w domu był jeszcze Slash i chyba Steven. Miała gdzieś to, że któryś może usłyszeć jej krzyk. Po prostu chciała wydusić z siebie całe te negatywne emocje, cały ból, jaki sprawiał jej ten chłopak. Ostatnim razem, gdy wyrzucała mu, że rani ją i Joan, wiedziała, że przesadziła i żałowała tego. Teraz z premedytacją szukała słów, które ukłują McKagana, które sprawią, że poczuje się jak skurwysyn, którym zresztą był, które sprawią, że będzie miał wyrzuty sumienia. O ile ma coś takiego jak sumienie!
- M-marta… - chłopak ukrył twarz w dłoniach, a dziewczyna poczuła dziwną satysfakcję – błagam cię… ja tego nie chciałem! – Tylko, czego nie chciałem?! - Ja… nie wiem, dlaczego wtedy tak się naćpałem… nie wiem! Chciałem zapomnieć o tych dzieciakach, chciałem nie czuć bólu… Kurwa… Przepraszam! – ostatnie słowo wykrzyczał, zrywając się z miejsca.
Podszedł do niej szybkim krokiem i przyklęknął przy niej, żeby mieć głowę na podobnym poziomie co ona. Chwycił ją za dłonie i ponownie wydukał przeprosiny, tym razem szepcząc. Marta siedziała nieruchomo i zastanawiała się, co zrobić. Już raz udało ci się wymusić na nim zmianę… czemu tym razem nie spróbować ostrzej? Czemu by nie wykorzystać jego hmmm… skruchy?
- Duff, nie wybaczę komuś, kto ciągle będzie taki sam. Kto ciągle będzie robił dokładnie to samo… coraz częściej i częściej… - poparzył na nią pytająco – Przyjmę te przeprosiny, jeśli… jeśli postarasz się zmienić, tak jak ostatnim razem…
Przełknął głośno ślinę i pokiwał głową na znak, że się zgadza. Podniósł się z klęczek, widząc, że Marta chce wstać i popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Auć! Kurwa, za co? – złapał się za policzek, w który Marta z całej siły go uderzyła.
- Ostatnim razem jak ci przywaliłam, pewnie nawet nie poczułeś… no i nie pamiętasz – powiedziała bez cienia jakichkolwiek emocji i wykorzystując jego chwilowe zaskoczenie i odrętwienie, zamachnęła się i oberwał w drugą stronę – a to, za ćpanie… - i wyszła z pokoju, zostawiając skołowanego chłopaka z zaczerwienioną od jej rąk twarzą.
Zeszła do kuchni, w której zastała Stevena, Izzy’ego, który dziwnie się jej przyglądał i Slasha, który właśnie wyrzucał przez otwarte okno peta. Jak tylko zobaczył dziewczynę, wyszczerzył zęby i wyskoczył szybko przez okno. Tak… dobrze, że uciekasz… władowałeś mnie w jakąś jebaną rozmowę z naćpanym McKaganem… nie daruję ci tego, Hudson! Pomyślała i spojrzała na Izzy’ego.
- O co poszło tym razem? – zapytał Stradlin.
- Ze Slashem? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i widząc, jak chłopak przecząco kiwa głową i wskazuje podbródkiem na sufit, powiedziała – tym razem prawie się pogodziliśmy…
- Prawie?
Poirytowane spojrzenie Marty, wywołało u Izzy’ego niekontrolowany napad śmiechu – tak strasznie lubił jak marszczyła czoło, podnosiła brwi i starała się przybrać groźną minę. W sumie czego on tak naprawdę w niej nie lubił? Chyba jej zszarganej psychiki, koszmarów nocnych i całej jej przeszłości, zanim do nich nie trafiła, czyli wszystkiego, na co nie miała sama wpływu.
- Kazałam mu ograniczyć dragi, jeśli chce ze mną rozmawiać…
Jakie to szczęście, że mnie nie stawia takiego ultimatum… chyba był kurwa oszalał bez możliwości gadania z nią! Biedny, kurwa, McKagan! Odetchnął w duchu i szybko powiedział jej to, co o tym myślał.
- Słuchaj, Stradlin… jeśli bardzo chcesz, to mogę przestać całkowicie z tobą gadać, póki nie wyleczysz się ze WSZYSTKICH nałogów! – rzuciła mu spojrzenie, które z założenia miało być groźne, ale wyszło jak wyszło.
- Och, nie irytuj się, moja mała panienko Isbell… - wiedział, że nie lubiła, jak tak do niej mówił, ale w obecnej chwili po prostu nie mógł się powstrzymać.
- Idiota… - podeszła do niego, usiadła mu na kolanach i cmoknęła w czoło – tak przy okazji… też mógłbyś się wziąć za siebie i przestać tyle brać… - szepnęła tak, by tylko on to usłyszał.
Popatrzył na nią ze smutkiem i już chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu nagłe wejście Axla do kuchni. Rzucił im krótkie cześć i zapalając papierosa, zapytał, czy Erin jeszcze się nie pojawiła.
- Kurwa… mówiła ostatnio, że będzie o jedenastej i ma już kurwa godzinę spóźnienia!
- Rose! – usłyszeli przerażony głos Slasha z ogródka. – Rose, do chuja… wyjdź na zewnątrz – w jednej chwili pojawił się przy oknie i zachowywał się co najmniej dziwnie – Tam… Everly… no… - urwał, gdy Axl wybiegł z domu.
Hudson wdrapał się na parapet i po chwili wyciągnął butelkę Danielsa z szafki. Powiedział tylko, że dziewczyna ich wokalisty szła do nich cała zapłakana i że gdy do niej podszedł, nie chciała nawet wejść do nich, ciągle powtarzając, żeby zawołał jej faceta. Kurwa… ona po raz pierwszy chyba płakała… nawet jak Axl jej kilka razy przypierdolił to dzielnie nie okazywała uczuć… co się musiało stać, że beczała jak bóbr?!
- Axl? – zawołał kudłaty gitarzysta, gdy usłyszał trzask drzwi zewnętrznych.
- Dajcie nam, kurwa, święty spokój! – odkrzyknął drżącym głosem, przy akompaniamencie szlochu swojej ukochanej – Powiedzcie Tylerowi, że nie pojawimy się na tych jebanych koncertach, które pozostały do końca!
- Co, kurwa? – wyszeptał Adler, patrząc na wszystkich po kolei.
Marta poderwała się z kolan Izzy’ego i szybko złapała Slasha, który wpadł w szał i chciał zrobić awanturę swojemu przyjacielowi. Powiedziała tylko, by się uspokoił i dał mi trochę czasu.
- Coś musiało się stać… Hudson, do cholery, postaraj się go zrozumieć! Przecież bez powodu, by się tak nie zachowywał…
- Jasne… - warknął – Chuj odwołuje trasę i jeszcze każe nam ich powiadamiać! – dopił do końca whisky i rzucił do Izzy’ego – Stary… idziemy do Perry’ego, im szybciej się dowiedzą tym lepiej… najwyżej Rudy, będzie wszystko odszczekiwać!
Bez słowa wyszedł z kuchni, a Stradlin wzruszając ramionami udał się za nim. Steven spojrzał na dziewczynę tak, jakby chciał usłyszeć od niej, że to tylko głupi żart.  Jednak Marta milczała, siadając z powrotem przy stole. Wciągnęła z rąk perkusisty wino i upiła kilka łyków. Może powinnam do nich zajrzeć? Ale, co im powiem? „Cześć, powiecie mi co się stało, że odwołujesz trasę?” Cholera… może faktycznie poczekam, aż Erin się uspokoi i Axlowi opadną nerwy?
- Ej Adler, rusz dupę… mamy parę spraw do załatwienia – nieświadomy niczego Duff wkroczył do kuchni i wyciągnął z niej swojego przyjaciela, zostawiając brunetkę samą.
Zaczęła przygotowywać jakiś szybki obiad, który chłopcy mogliby zjeść tez na zimno i jak tylko skończyła, zaparzyła herbatę w dwóch kubkach. Położyła to na tacy i wyciągnęła dwa talerze, na których ułożyła w sumie kilkanaście naleśników. Podeszła ostrożnie do sypialni Axla i cicho zapukała. Była prawie pewna, że chłopak ją ochrzani i nawet nie pofatyguje się by otworzyć drzwi. Jednak rudowłosy po kilku chwilach wydobył z siebie ciche „wejdź”. Nieporadnie nacisnęła klamkę i przestąpiła przez próg. Axl siedział z głową odwróconą w kierunku okna, a na jego kolanach leżała Erin, która zmęczona płaczem usnęła. Rose bezwiednie gładził ją po głowie i ramionach, jednak robił to jak maszyna, tylko po to by zająć czymś ręce.
 - Przyniosłam wam coś do jedzenia… - powiedziała cicho i położyła tacę na stoliku – Axl… co się stało? – usiadła koło niego i zauważyła na jego policzku zaschnięte łzy.
- C-chyba już wiem jak… jak się czułaś… - odwrócił zamglony wzrok od okna i spojrzał na nią – chyba wiem, co przeżywałaś, jak… jak straciłaś d-dziecko… - powiedział zachrypniętym głosem i zaprzestał gładzenia włosów Everly.
O Boże! Ona też poroniła?! Spojrzała na twarz dziewczyny, pełną cierpienia; takiego samego cierpienia, jakie pojawiało się u Marty za każdym razem, gdy tylko pomyślała o swojej ciąży. Boże… to jest tak niesprawiedliwe! Przecież on tak cieszył się na to dziecko…
- T-tak mi przykro… - wyszeptała przez łzy – ja…
- Wiem… - przerwał jej i po kilkunastu minutach dodał – Co ja takiego zrobiłem, że mam takiego chujowego pecha? Albo… albo Erin… spotkała ją kara, bo chciała je usunąć? I chuj z tym! Przecież w końcu je zaakceptowała i pokochałaby, gdyby się urodziło!
- Axl… ja… nie wiem, co powiedzieć… strasznie wam współczuję… i… gdybym tylko mogła coś…
- Dzięki… - znów jej przerwał – Nie obraź się, ale… mogłabyś nas teraz zostawić?
- Ja… oczywiście… a chłopcy? Powiesz im? Slash strasznie się wkurzył…
-Jak chcesz to, sama im powiesz… obojętne… byleby mi tu nie przyłazili…
Jego zrezygnowały i pełen bólu ton, sprawił, że dziewczyna nie mogła się powstrzymać i po prostu podeszła do niego i kładąc mu pocieszająco dłoń na ramię, pocałowała go w czoło. Sama była zdziwiona swoim zachowaniem – po raz pierwszy zdecydowała się na jakikolwiek gest sympatii czy jak w tym przypadku współczucia wobec Axla, który, mimo że z każdym dniem był coraz milszy, ciągle ją przerażał. Jak wychodziła podziękował jej jeszcze za herbatę i naleśniki i ponownie wbił wzrok w okno i w ogród. Poszła do góry po swój szkicownik i ołówki i usadowiła się na schodach przed domem. Od jakiegoś czasu zaczęła szkicować portrety członków Guns n’Roses i jako, że do Axla jeszcze nie doszła, zajęła się właśnie nim. Rysowała jak zawsze szybko i z uczuciem, jednak teraz nie była w stanie się skupić i nie umiała powstrzymać łez.
- Kurwa! – zawołała z nerwami i zgniotła kartkę, na której kończyła cieniować chłopaka trzymającego malutkie dziecko.
W jej mniemaniu zepsuła ten rysunek, no i kilka łez spadło na papier, więc już kompletnie nie dało się go uratować. Cisnęła tym szkicem na oślep przed siebie i ukryła twarz w dłoniach. Trwała w bezruchu przez kilka minut, gdy usłyszała, że ktoś otwiera bramę.
- Nie wiem, czy będzie chciał z tobą gadać, Joe! – zawołał kudłaty chłopak, który szedł w towarzystwie swojego przyjaciela z zespołu i z gitarzystą Aerosmith – Ale moż… Marta?! – zauważył skuloną dziewczynę na schodach i razem z Izzym szybko do niej podeszli, zostawiając Perry’ego z tyłu.
- Zostawcie go w spokoju, proszę… - powiedziała tylko i spojrzała z nadzieją na Slasha.
- Powiedział ci, co odpierdala? – fuknął tylko i zniecierpliwiony chciał wejść i zrobić mu awanturę, której nie zdążył zrobić rano.
- Slash, kurwa, uspokój się! – powiedzieli jednocześnie Izzy i Marta, która jeszcze dodała – Stracili dziecko… rozumiesz? Wiesz jak on się teraz czuje?! Jak czuje się Erin?- i poderwała się ze schodów, wchodząc szybko do środka.
- O chuj… - szepnął Joe i spojrzał zaskoczony na Hudsona, który stał jak sparaliżowany – Ja… w takim razie sam was wytłumaczę przed Tylerem…
Zaproponowali mu, skoro jechał taki kawał drogi, żeby wszedł i się z nimi napił i po kilku próbach w końcu zaciągnęli go do kuchni. Na stole leżały naleśniki, które kilka godzin wcześniej zrobiła Marta i które zaczęły w szybkim tempie znikać z talerza. Siedzieli w prawie kompletnej ciszy, co chwila popijając whisky i odpalając kolejne papierosy. Izzy po jakimś czasie przeprosił ich i udał się na piętro. Nacisnął klamkę do pokoju Marty i nie pytając, czy może, wszedł do pomieszczenia. Podszedł do siedzącej na łóżku dziewczyny i bez słowa objął ją.
- Izzy… to jest tak niesprawiedliwe – wyszeptała mu do ucha – tak strasznie niesprawiedliwe… - jej głos tylko z pozoru był opanowany – On tak się cieszył… tak kurewsko się cieszył… i Erin… przecież też je chciała…
- Wiem… wiem, Kochanie… ale nikt nie miał na to wpływu… tak samo jak… jak z tobą… - poczuł jak jej dłonie nerwowo zaciskają się na jego koszuli i jak bierze kilka głębokich oddechów, by się uspokoić – chodź do nas na dół… przecież nie będziesz tu sama siedzieć… - odsunął się lekko i spojrzał na nią.
- Ja… - zaczęła i chciała szybko znaleźć jakąś wymówkę.
- No chodź… nie będziesz mi tu płakać w samotności… - i pociągnął ją za rękę, wyprowadzając z sypialni.
Udali się do salonu, w którym aktualnie siedział Joe Perry, Slash i Duff, który zgubił gdzieś Adlera. McKagan został już wtajemniczony w zaistniałą sytuację i siedział ze spuszczoną głową, co chwila upijając spore łyki wódki. Hudson rozmawiał z ich gościem, jednak ta konwersacja w ogóle się nie kleiła. Po kilkudziesięciu minutach kudłaty gitarzysta poszedł do siebie po akustyka i zaczął grać najbardziej smętne piosenki, jakie przyszły mu na myśl. Po chwili dołączył się do niego Izzy i zaczęli grać You See Me Cryin’. Marta nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc zaczęła śpiewać:

You See Me Crying
Don't let it get you down
You See Me Crying
I'm back to the lost and found

Honey, what you done to your head
Honey, what's the words that I said
Honey, what you done to your head
Honey, what's the words that I said

You See Me Crying
Say you're a ladies man
You See Me Crying
So hard to understand

Honey, what you done to your head
Honey, what's the words that I said
Honey, what you done to your head
Honey, what's the words that I said

You See Me Crying
Please say you'll stick around
And I got to be your lover, honey
Let me take ya to town
And I'll show you everything around
And I'll never ever let you down
'Cause my love is like a merry-go-round

Kiedy skończyli grać i śpiewać w salonie pojawił się blady jak ściana Axl, który omiótł pomieszczenie wzrokiem i jak gdyby nigdy nic usiadł w fotelu.
- Stary… ja… - zaczął Slash.
- Wiem… jest wam w chuj przykro… ale nie chcę tego słuchać, ok? – spojrzał na Martę i dodał – Erin znów zasnęła i… chcę, żeby z nami jakiś czas mieszkała…
- Jasne… nie powinna być sama – powiedział szybko Izzy i spróbował uśmiechnąć się pocieszająco do swojego przyjaciela.
Perry patrzył na wokalistę Guns n’Roses i nie bardzo wiedział, co mu powiedzieć. Lubił go i w sumie współczuł mu, że tak się to wszystko skończyło. Widział, jak się cieszył, przez te dwa tygodnie odkąd się dowiedział, a teraz takie nieszczęście. Gitarzysta sam miał małego syna i nie wyobrażał sobie, że mógłby go stracić tak po prostu z dnia na dzień. Będzie musiał poważnie pogadać ze Stevenem, który nieźle się wkurzył, jak dowiedział się, że chłopcy rezygnują z końcówki trasy i kazał mu coś z tym zrobić, bo inaczej wyciągnie z tego konsekwencje. Ale w tej sytuacji, chyba zmięknie… w końcu nie co dzień ktoś dowiaduje się, że stracił dziecko.. fakt, że nienarodzone, ale kocha się tak samo!
- Rose… wytłumaczę wszystko Tylerowi i nie przejmuj się tymi koncertami… - Joe wstał, pożegnał się z zespołem i skinął Marcie głową.
Zapadła grobowa cisza, której nikt nie ośmielał się przerwać. Rose patrzył się tępo w swój fortepian, Slash i Izzy nie wiedzieli czy mają dalej grać, zostawić Axla samego, czy zacząć rozmowę. A Duff patrzył się na Martę, która na wszystkie możliwe sposoby chciała uniknąć jego wzroku. No czemu się tak patrzysz? Kurwa, Duff! Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi! Chcesz coś powiedzieć? Czy, kurna, co chcesz? Rzuciła mu pytające spojrzenie i uniosła brwi. Jednak on tylko kiwnął głową i spojrzał wymownie na swoich przyjaciół z zespołu. Wstał i udał się w kierunku schodów na piętro, nie mówiąc ani słowa. Pierdoli mu się w mózgu od tych dragów… pomyślała i pokręciła niecierpliwie głową.
- Mam prośbę… nie pierdolcie przy Erin o tej ciąży i nie mówcie jak nam kurewsko współczujecie, dobra? Nie chcę, żeby cały czas płakała…
Izzy i Slash tylko kiwnęli głowami i wciąż milczeli. Stradlin nawet, gdyby wiedział, co ma powiedzieć, nie wiedział czy w ogóle byłby w stanie. Znał Axla od małego i po raz pierwszy widział go w takim stanie i po raz pierwszy, zobaczył w nim kogoś innego niż artystę-wariata, który nie panuje nad swoją furią. Po raz pierwszy zobaczył człowieka, który cierpi tak samo jak inni!
- Pójdę do siebie… - powiedziała po kilkunastu minutach Marta i powlekła się do swojej sypialni.
Włączyła sobie płytę, którą wczoraj pożyczyła od Slasha i zatopiła się w dźwiękach Cry Me A River z płyty Rock In A Hard Place Aerosmith. Przysunęła sobie fotel do ściany i wchodząc na niego wydobyła tubę na rysunki, która leżała na szafie. Wyciągnęła z niej kartkę formatu B1 i rozłożyła ją na podłodze. Przyklęknęła i zaczęła szkicować dwie postacie, które ostatnim razem jej się nie udały. Kiedy miała kontury gotowe, usłyszała pukanie do drzwi. Ktoś tu, kurwa puka? Co za nowość! Chłopcy prawie nigdy nie pukali, mimo, że Marta wielokrotnie ich o to prosiła. No tak… po co się kłopotać, skoro i tak zawsze wlezą, kiedy im się podoba… W uchylonych drzwiach zobaczyła McKagana, który dzierżył w dłoni butelkę wódki i paczkę papierosów, czyli stałe atrybuty członków Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata.
- Mogę? Nie przeszkadzam?
- Przecież i tak już przeszkodziłeś… - powiedziała niezbyt miło, ale szybko się zreflektowała – no przepraszam…wchodź – uśmiechnęła się i wstała z klęczek i zaczęła zwijać szkic, próbując położyć do na szafę.
- Pomogę ci! – zaoferował się chłopak, gdy widział, że dziewczyna nie sięgnie aż tak wysoko i że chce wejść na fotel.
Bez problemów umieścił rysunek na swoim miejscu i zapytał ją czy się z nim napije. Kiwnęła tylko potakująco i uważnie mu się przyjrzała. Wyczuwała, że chyba chce jej coś powiedzieć, bo strasznie dziwnie się zachowywał.
- O co chodzi? – zapytała prosto z mostu i próbowała spojrzeć mu w oczy.
- No bo… chciałem… no… - zachowywał się, jakby dopiero co nauczył się mówić i nie bardzo wiedział, jak użyć co poniektórych słów – masz… napij się – przerwał i podał jej butelkę.   
Wzięła wódkę i upijając, łyk skrzywiła się. Jak on może pić litrami takie świństwo? Przecież przy tym to nawet Daniels smakuje jak najlepszy napój na świecie! Zaśmiała się w duchu, ale szybko przypomniała sobie, że chłopak chyba coś przed nią ukrywa i waha się czy jej nie powiedzieć tego wszystkiego. No… wydusisz z siebie w końcu coś sensownego, czy zamierzasz tu siedzieć i czekać aż sama się domyślę?
- Wiesz… to może ja ci wino przyniosę – poderwał się szybko z łóżka.
- Nie trze… - nie zdążyła dokończyć, bo chłopaka już nie było – Duff! – zawołała za nim, ale nie zawrócił.
Po kilku minutach wrócił z butelką wina i z kolejną wódką, dla siebie. Podał Marcie Nightrain’a i usiadł z powrotem na swoim miejscu, nawet się nie odzywając. Dziewczyna powoli zaczęła się irytować, ale nie chciała na siłę wyciągać z niego każdego słowa. A widząc, jak chłopak desperacko chce oddalić w czasie powiedzenie czegoś sensownego, opadła na miejsce koło niego i oparła się wygodnie o ścianę. Kiedy już myślała, że Duff się przełamie, wymyślił, że skończyły mu się fajki i koniecznie musi po nie iść. Jak małe dziecko, które coś zbroiło! No przecież chyba nie boi się powiedzieć tego, co chce!
- Duff, usiądź i wyduś w końcu z siebie to, co chcesz mi powiedzieć! – rzuciła niecierpliwie, jak basista zaczął krążyć po pokoju z zapalonym papierosem w dłoni.
- No tak… no… - zaczął, jednak jego wzrok spoczął na gramofonie, który od kilku chwil przestał grać – To może zmienię płytę? – wygrzebał spośród płyt, pierwszy album zespołu Ramones i od razu go włączył – uwielbiam ich… miałem wtedy dwanaście lat, wiesz?
- Skończ pierdolić! – przerwała mu ostro i dodała – powiedz, o co ci kurwa chodzi… teraz!
Spuścił wzrok i zaczął wykręcać sobie ręce. Zastanawiał się nad tym, co powinien, a czego nie powinien mówić tej drobnej brunetce. Zastanawiał się, co powiedzieć, żeby jej nie zirytować, albo nie wystraszyć; co rzec, aby nie wkurwić Izzy’ego i Slasha, którzy zachowywali się jak jacyś jebani strażnicy…
- Ja… Marta… bo chodzi o to, że… kurwa! Lubię cię, wiesz?
- Lubisz? No przecież wiem… ale chyba nie nad tym myślałeś i nie z tym męczyłeś się przez czterdzieści minut!
- No bo… - lekko się zarumienił i nawet nie spojrzał na dziewczynę – zastanawiam się czy… czy nie lubię cię za bardzo…
Marta wypuściła głośno powietrze i rzuciła mu pytające spojrzenie. Czy on ma na myśli to samo, o czym pomyślałam?! Co innego, do cholery, może znaczyć „Chyba za bardzo cię lubię”? O kurwa… tego się nie spodziewałam… Przez kilka minut dziewczyna wpatrywała się w niego jak w obrazek. Zupełnie ją zaskoczył i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. I jeszcze to jego zakłopotanie! To ja się w tym domu rumienię, a nie kurna facet! I to jeszcze Duff… Nie rozumiała jak McKagan mógł powiedzieć jej coś takiego, było to wręcz nienormalne, odbiegające od jakichkolwiek norm…
- Ale… ale co masz na myśli? – zapytała, chcąc upewnić się, czy jej obawy się potwierdzą.
- Przecież wiesz… dlatego tak długo milczałaś… zresztą nieważne - spojrzał na nią żałosnym wzrokiem, który przypominał zbitego psa i bez słowa wyszedł..
Panna Isbell siedziała jak sparaliżowana i dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, że chłopaka już nie ma u niej w pokoju. Zawołała za nim otwierając drzwi, ale nie usłyszała odpowiedzi. Rozejrzała się po korytarzu i szybko podbiegła do jego pokoju i bez pukania otworzyła drzwi; jednak pomieszczenie było puste, podobnie jak łazienka i kuchnia, do których następnie zajrzała. Cholera, gdzieś ty polazł? I w ogóle czemu uciekłeś zamiast wytłumaczyć mi, o co ci chodzi?
- Widzieliście Duffa? – zapytała Slasha i Izzy’ego, którzy wciąż siedzieli w salonie, gdy Axl wrócił do Erin.
- Wybiegł chwilę temu… znów się pokłóciliście? – zapytał Stradlin.
- Nie… on… po prostu urwał w połowie i spierdolił! – gitarzysta uniósł pytająco brwi, a Marta zaproponowała – pójdziemy na spacer? – kiwnął tylko głową i wstał – Slash, nie masz nic przeciwko, prawda? –upewniła się, bo dotarło do niej, że Hudson zostanie sam.
- Jasne, jasne… z nim można cię spokojnie zostawić – zaśmiał się i otworzył kolejną butelkę Danielsa.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i wyprowadziła za drzwi swojego przyszywanego brata. Udała się z nim do parku, który zawsze mijała, gdy szła do Joan i usiadła na oparciu ławki. Zapytała, czy Izzy zauważył dziwne zachowanie Duffa.
- Co masz na myśli? – spojrzał na nią uważniej i przysiadł obok.
- A co on miał na myśli, mówiąc, że „lubi mnie za bardzo”? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Co, kurwa, powiedział?! – rzucił zaskoczony i nerwowo zacisnął pięści.
Nie spodziewał się, że McKagan będzie miał taki tupet. Doskonale wiedział, że od jakiegoś czasu chłopak wodził wzrokiem za Martą, gdy ona tego nie widziała; doskonale wiedział, że Duff robi wszystko, by tylko się do niej zbliżyć, by zaufała mu jeszcze bardziej niż teraz. Co za jebany… jebany skurwiel! Ja pierdolę… niech ja tylko tknie, to mu, kurwa, flaki wypruję!
- Wiedziałeś? – zapytała ostrożnie.
- Mogłem tylko podejrzewać, ale myślałem… myślałem, że to moja wyobraźnia i chorobliwa zazdrość… - przerwał na chwilę i odpowiedział na niezadane pytanie – zazdrość, że ktoś zabierze mi mój największy skarb… - widząc, że się rumieni i spuszcza wzrok, zmarszczył brwi – Wydawało mi się, że Mała Siostrzyczka Isbell, nie zawstydza się za każdym razem, jak coś ode mnie usłyszy?
- Stradlin, czy ty chcesz dziś zarobić? – wykrzywiła usta we wrednym uśmieszku.
- Oczywiście, Kochanie – ucałował ją w czoło i po chwili spoważniał – a wracając do Duffa… on coś od ciebie chce?
Mata spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Tak bardzo chciała wiedzieć, o co chodzi młodemu basiście. Czemu najpierw robił wszystko, by odwlec to, co chciał jej wyznać, a gdy już to zrobił, uciekł, nawet nie tłumacząc słowa? Czy to dlatego pocałował ją w Donnington? Czy ta dziwna siła przezwyciężyła działanie narkotyków i nakłoniła go do tego?
- A ty?
- Ja… ja nie wiem – dziewczyna popatrzyła bezradnie na chłopaka i położyła głowę na jego ramieniu – lubię go… naprawdę… i strasznie się o niego martwię i mi na nim zależy, ale… Izzy…. Kurwa… nie wiem!
Objął ją ramieniem i zamyślił się. Wiedział, że najszybszą i najlepszą terapią dla tej małej byłby facet… facet, który bezwarunkowo pokochałby ją i zaakceptował jej przeszłości; facet, który sprawił, by poczuła się szczęśliwa… Ale kurwa Duff?! Pierdolę! Przecież to jedna z najgorszych opcji, jaką tylko mogę wymyślić! Tylko ja byłbym gorszy! I może Axl… Ale… ten chuj jest przecież taki sam jak my… tak samo by ją skrzywdził… tak samo wykorzystał… tak samo porzucił, jak każdą do tej pory… Pobawiłby się nią z tydzień i powiedział, żeby spierdalała…
- Słuchaj… jeśli on kiedykolwiek, bez twojej WYRAŹNEJ zgody cokolwiek zrobi, to obiecuję, że gówno będzie mnie obchodzić to, czy będziemy mieć dalej w zespole basistę czy zakopię go sześć stóp pod ziemią…[wybaczcie nie mogłam się powstrzymać I had to put her six feed under… - przyp. aut.]
- Hej… bez nerwów – uspokoiła go szybko i wstała z ławki – on niczego nie zrobi… po za tym chyba jestem w stanie się jakoś sama obronić?
- Nie byłbym tego taki pewny…już raz sobie nie poradziłaś! Nie pamiętasz?!– rzucił bezmyślnie, a Marta tylko zerwała się ze swojego miejsca i zaczęła od niego uciekać.
O kurwa, Stary! Chyba przegiąłeś! Izzy przeklął sam siebie i rzucił się w pogoń za dziewczyną. Dogonił ją po chwili i od razu zatrzymał. Nie odwracając jej przodem do siebie, objął i wtulił twarz w jej włosy. Wyszeptał ciche "przepraszam" i przycisnął ją bliżej do siebie.
- Kurwa… nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało… po prostu chcę cię chronić… A Duff… jest zwykłym skurwielem… jak ja… jak Slash… jak każdy z nas!
- Nie mów tak… jesteście najwspanialszymi ludźmi, jakich miałam okazję poznać - odwróciła się do niego i przytuliła z całych sił do jego klatki piersiowej – Kocham cię najmocniej na świecie!
I kurwa za co, Malutka? Za Brownstone’a, którego w siebie ładuję razem ze Stevenem? Za dziwki, na które chodzę? Za traktowanie kobiet jak szmaty? Za upijanie się do nieprzytomności ze Slashem? Popełniłaś błąd… ale jestem kurewskim egoistą i nie pozwolę ci tego naprawić… westchnął ciężko i zaczął nucić:

Have I ever told you
How good it feels to hold you?
It isn't easy to explain
And tough I'm really trying
I think I may start crying
My heart can't wait another day
When you kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta to say:

Baby I love you, come on baby,
Baby I love you
Baby I love, I love only you

I can't live without you
I love everything about you
I can't help it if I feel this way

Oh I'm so glad I found you
I want my arms around you
I love to hear you call my name
Oh tell me that you feel,
tell me that you feel,
tell me that you feel the same

Gdyby ktoś w tej chwili patrzył z daleka na nich, pomyślałby jedno – wariaci! Stali na samym środku opustoszałego, ciemnego już parku i poruszali się w rytm znanej tylko sobie melodii i tulili się do siebie, jakby byli parą, która widzi się po raz ostatni. A jednak nie byli ani parą, ani tym bardziej nie widzieli się po raz ostatni… ot po prostu potrzebowali wzajemnej bliskości i chcieli w bawić się swoim towarzystwem.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, że śpiewam – zaśmiał się chłopak, wyczuwając, że dziewczyna jest strasznie zmęczona i zapewne śpiąca – nie dość, że fałszuję, to jeszcze nie możesz mnie słuchać!
Oderwał ją od siebie i spojrzał w jej piękne, duże oczy. Prócz wcześniej wspomnianego znużenia, zobaczył w jej niebiesko-szarych tęczówkach zaufanie, bezwarunkowe szczęście i bezgraniczną miłość. Miłość do mnie! Kurwa… coś pięknego… coś czego nigdy bym się nie spodziewał i czego nigdy od nikogo bym nie wymagał… uśmiechnął się szeroko i odgarnął jej włosy z twarzy, zakładając je za ucho. Kurewsko Ci dziękuję, że kazałeś mi wtedy się przy niej zatrzymać…że kazałeś wziąć ją do nas i się nią zaopiekować…  powiedział w myślach, patrząc na niebo.
- Ej! Nieprawda! Uwielbiam jak śpiewasz i wcale nie fałszujesz – zawołała i odwzajemniła uśmiech – tylko strasznie chce mi się spać… wczoraj znów się co chwila budziłam…
- Ech, Młoda, Młoda…  - ucałował ją w czubek nosa i  dodał – wracamy?
- Jasne… - odparła i chłopak objął ją jedną ręką i ruszyli w kierunku domu Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz