poniedziałek, 14 marca 2011

06.



Komentarzy aż 11 xd 
Cóż… jak widać nie doceniłam siebie i myślałam, że natłok pewnych spraw nie pozwoli mi napisać w miarę szybko tego rozdziału, jednakże… podołałam i pozwolę go sobie dodać już dziś co by niektórzy nie musieli tyle czekać, aż do soboty…

        Zadowolona jestem tak średnio… hmmm trochę inaczej miałam w planach, ale jakoś nie umiałam przelać na papier tego co chciałam…
Dziękuję, za tak miłe i liczne komentarze… za bardzo się chyba przyzwyczajam i będzie ze mną źle… haha
ok koniec pierdolenia… czytajcie, komentujcie, polecajcie następnym…
***

- Zostaw mnie, błagam! – zawołała cicho i zaczęła się szarpać.
           Poczuła na przedramionach dłonie, które stopniowo z siłą się zakleszczały. Krzyczała i prosiła, żeby jej nie krzywdził, ale wciąż nie zabierał rąk… Jej ciało zadrżało, gdy czuła na sobie jego ciepły oddech. Tak bardzo się bała i modliła się, żeby jej odpuścił, żeby jej nie dotykał. Wszystko na nic!
            - Proszę… – wyjęczała i po policzkach popłynęły jej łzy – n-nie…
Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą ciemne oczy, które świeciły się w ciemności. Postać chyba coś do niej mówiła, ale sparaliżowana ze strachu nie była w stanie zrozumieć sensu słów. Ostatkami sił wyszarpała się z tych objęć i wstając, szybko pobiegła w najdalszy kąt pokoju. Była w pułapce… od tego kogoś dzieliło ją tylko niecałe dwa metry. Skuliła się, obejmując się ramionami i zaczęła się kołysać w przód i w tył płacząc.
- Malutka… - usłyszała szept i mężczyzna zbliżył się do niej.
W końcu dotarło do niej, że nic jej się nie dzieje, że nic jej nie grozi, bo to przecież Stradlin! Przyklęknął przy niej i wyciągając rękę, położył ją na jej kolanie. Marta rozszlochała się jeszcze bardziej i ukryła twarz w dłoniach. Zachowała się jak idiotka, wystraszyła się chłopaka, który chciał ją wybudzić z kolejnego koszmaru, który nawiedził ją w nocy. Uciekała przed ramionami, które wcale nie chciały jej unieruchomić, tylko pocieszyć.
- Kochanie… już dobrze… nie bój się… - spokojny głos chłopaka przynosił lekkie ukojenie – jestem przy tobie, ok? – ostrożnie złapał jej twarz w swoje dłonie i pochylając się nad nią, pocałował ją w czubek głowy, nie odrywając od razu do niej ust i trwając przez jakiś czas w takiej pozycji.
 Sam musiał się uspokoić, bo dziewczyna wystraszyła go nie na żarty. Siedział z nią w hotelowym pokoju w Portland i czuwał nad jej niespokojnym snem i gdy tylko zaczęła mamrotać przez sen, chciał ją obudzić; jak nie reagowała na jego słowa, złapał ją za ramiona i zaczął lekko nią potrząsać, pochylając się nad nią. Zaczęła się szarpać jakby w amoku i z płaczem wyrwała mu się z rąk, uciekając w kąt, jak małe dziecko, które chciało uniknąć jakiejkolwiek krzywdy. Nigdy w życiu nie widział tak jebanego przerażenia w czyichś oczach, takiego desperackiego zachowania. 
- Izzy… - cichy, żałosny jęk wyrwał się z jej ust i jej ciało zaczęło drżeć jeszcze bardziej – Izzy…
W kółko powtarzała jego imię, bo nic innego nie mogło jej przejść przez gardło. Bo nic innego nie było w stanie jej uspokoić i zapewnić bezpieczeństwa, którego tak rozpaczliwie teraz potrzebowała. Bo nic nie przynosiło jej takiej ulgi jak jego obecność, jego głos, czy dotyk.
- Jestem, Skarbie… jestem – wyszeptał w jej włosy i chwycił jej dłonie w swoje. – Chodź… - wstał i pomógł jej się podnieść.
Posadził ją na łóżku i mocno przytulił, kołysząc lekko, by szybciej doszła do siebie. No, Kwiatuszku, proszę… nie płacz… przecież już jest dobrze… przecież jestem przy tobie… Stradlin kompletnie nie wiedział, co robić, co powiedzieć. Patrzył tępo na księżyc za oknem i czuł, że koszulka przykleja mu się do ciała w miejscu, w którym przesiąkła łzami Marty. Poniekąd czuł się odpowiedzialny za jej obecny stan, w końcu to on ją wystraszył, to on chciał ją obudzić i sprawił, ze wyrwana ze snu myślała, że ma przed sobą gwałciciela. Po kilkunastu minutach oderwał ją od siebie i położył ją na łóżku, przykrywając ją kołdrą. Pogładził ją po policzku i gdy chciał zabrać rękę, dziewczyna kurczowo chwyciła ją i nie chciała puścić. Widząc jej błagalne spojrzenie, ułożył się koło niej i pozwolił się jej przytulić do swojej klatki piersiowej. Wiedział, że ciągle z jej oczu leciały strumienie łez, toteż nie mając innego pomysłu, zaczął nucić:

Give me a whisper
And give me a sigh
Give me a kiss before you
tell me goodbye
Don't you take it so hard now
And please don't take it so bad
I'll still be thinkin' of you
And the times we had, baby

And don't you cry tonight
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you baby
And don't you cry tonight

And please remember that I never lied
And please remember
how I felt inside now honey
You gotta make it your own way
But you'll be alright now sugar
You'll feel better tomorrow
Come the morning light now baby...

Może i nie śpiewał tego tak dobrze jak Axl, ale teraz to nie było ważne. Ważne było, że Marta powoli się uspokajała i zwolniła uścisk na jego dłoni. Przybliżyła się do niego jeszcze bardziej i po chwili zasnęła. Stradlin westchnął ciężko i zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na plecach dziewczyny. Ciepło bijące od jej ciała nie było w stanie do końca go rozluźnić. Ciągle widział jej przerażenie, ciągle słyszał jej błagania, by jej nie krzywdzić…

Promienie słońca wpadające do pomieszczenia, obudziły drobną brunetkę, która spała wtulona w przystojnego czarnowłosego chłopaka. Wyswobodziła się z jego objęć i uważnie na niego spojrzała. Musiał całkiem niedawno zasnąć, bo gdy w środku nocy wybudzała się albo miała płytszą fazę snu, czuła jak bawił się jej włosami, albo gładził ją bezcelowo po plecach i mruczał jakieś piosenki. Na jego zmęczonej twarzy odbijało się to wszystko, co działo się dosłownie parę godzin temu. Wariatko! Coś ty najlepszego zrobiła? Uciekałaś przed nim jakby chciał ci zrobić krzywdę! Jakby był jakimś zboczonym palantem, a on po prostu chciał cię przytulić! W głowie Marty pojawił się obraz sytuacji, która tak bardzo ją przeraziła. Wyrwała się ze snu i była przekonana, że ktoś chce ją skrzywdzić… Masz paranoję! Bać się Izzy’ego? Izzy’ego, który sam był wystraszony twoim zachowaniem i nie wiedział, co się dzieje! Odgarnęła mu włosy z czoła i zauważyła, że uśmiecha się przez sen.
- Dziękuję, panie Stradlin – szepnęła i pochyliła się, by go pocałować w policzek.
Wstała i skompletowała swoją garderobę porozwalaną po całym pokoju, zupełnie jakby nie miała ze sobą walizki i udała się do łazienki. Szybko wyskoczyła ze swojej zwyczajowej piżamy, czyli T-shirtu Guns n’Roses i spodenek „Hawajek” i weszła pod prysznic, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Długo trwała w takiej pozycji, pozwalając gorącym strumieniom spływać po jej ciele, pozwalając zmyć z siebie negatywne uczucia i poczucie winy. Było jej wstyd za te wszystkie noce, podczas których wyrywała ze snu na zmianę Slasha i Izzy’ego; było jej wstyd, że nie potrafi sobie poradzić ze swoimi demonami i koszmarami, że zachowuje się jak małe dziecko, że wciąga w to wszystko chłopaków.
- Dobra… koniec użalania się nad sobą! – powiedziała sobie stanowczo i wyszła z brodzika, okręcając się grubym ręcznikiem.
Wytarła się dokładnie, założyła bieliznę i spojrzała w lustro. Wyglądała o niebo lepiej niż na początku kwietnia, gdy wychudzona trafiła do domu Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata. Powróciła do swojej wagi, którą miała jeszcze przed ucieczką z domu i w końcu jej twarz nabrała kolorów i odżyła, podobnie jak jej włosy, które jeszcze cztery miesiące temu były słabe, łamliwe i matowe. Teraz odzyskały dawną sprężystość, połysk i przede wszystkim grubość. W końcu wyglądam jak człowiek…tylko te oczy! Nie była w stanie ukryć podpuchniętych na skutek płaczu i niespokojnego snu oczu i była tym faktem bardzo poirytowana. Po kilkunastu minutach narzuciła na siebie koszulkę z wizerunkiem Sida Viciousa i wcisnęła się w czarne zwężane spodnie.
- Izz… - wyszła z łazienki i urwała, widząc, że chłopak ciągle śpi – no… to cię chyba tu zostawię – powiedziała sama do siebie i podniosła z podłogi kołdrę, przykrywając go.
Otworzyła drzwi i znalazła się na hotelowym korytarzu. Nie bardzo wiedziała, co robić, więc z zamiarem udania się do hotelowej restauracji, skręciła w prawo. Kiedy mijała pokój Slasha, prawie oberwała drzwiami od jakiejś kurewki, która właśnie wkładała na siebie bluzkę, która i tak niewiele zasłaniała. Marta zaśmiała się pod nosem i gdy tylko ta panienka znalazła się za zakrętem, zapukała do gitarzysty.
- Czego jeszcze tu chcesz głup… - zawołał z nerwami i nie dokończył, widząc, że to wcale nie jego „nocna przygoda” – Wybacz, myślałem, że to…
- Wiem, widziałam, jak wychodziła – zaśmiała się i weszła do pokoju.
Nie wiedziała czemu, ale nie raziło ją to, że chłopcy chodzili na dziwki i że przez ich łóżka przewijało się tyle kobiet. Kurwy są po to, żeby je pieprzyć, prosta sprawa; a że prócz Axla żaden z nich nie miał stałej partnerki, to przecież nic ich nie ograniczało i nie musieli być komukolwiek wierni. Hudson usiadł na łóżku i sięgnął po paczkę czerwonych Marlboro. Zaciągnął się i zmierzył Martę leniwym spojrzeniem. Jedyne, co mu w tej chwili przychodziło na myśl to, to że była po prostu piękna i tak strasznie odmienna od dziewczyn w jej wieku; była tak kurewsko naturalna, niczego nie udawała, nie była sztuczna i pusta. Nawet jej nieziemska nieśmiałość była słodka i dodawała jej uroku, którego i tak jej nie brakowało.
- Która godzina? – zapytał, zakładając na siebie spodnie – Kurwa, o drugiej mamy samolot do Anglii!
- Spokojnie… dopiero dziewiąta – zerknęła na zegarek i dodała – wczorajszy koncert był rewelacyjny!
 - Czy ja wiem… - powiedział skromnie i spuścił wzrok – były chyba lepsze… no i Steven cholernie się gubił!
Jakbyś ty się tak naćpał, też byś ledwo grał… Pomyślała i spojrzała na Slasha, który próbował zrobić coś z włosami, by mieć lepszą widoczność. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i doszła do wniosku, ze jeszcze nigdy nie widziała Stevena w takim stanie; chłopak praktycznie nie wiedział, co dzieje się wokół niego i ledwie trzymał się na nogach, a mimo wszystko dzielnie siedział za perkusją i walił w bębny. Hudson oczywiście był pijany, jednak jego organizm już praktycznie nie odczuwał różnicy na koncertach i zachowywał się jak gdyby nigdy nic, pomijając oczywiście jego niebywałą śmiałość.
- Zaraz wracam – wyszedł z pomieszczenia i zostawił Martę samą.
Dziewczyna usiadła na fotelu i po chwili zauważyła, że w tym pokoju był większy bajzel niż u niej, co graniczyło z cudem zważywszy na to, że brunetka lokując się w swoim hotelowym pokoju, wyrzuciła wszystko z walizki; ubrania, kosmetyki i książki walały się po podłodze razem z jej szkicownikiem i pudełkami na ołówki.
- Nie wiesz, gdzie jest Stradlin? – Slash wrócił do swojego pokoju szybciej niż się spodziewała.
- Śpi…
- Śpi?! – no tak, śpiący o takiej porze Izzy to niespotykane zjawisko – przecież, kurwa byłem u niego i tam go nie ma!
- U mnie, Slash… - uświadomiła go i dodała – jeśli nic od niego nie chcesz, to zostaw go, niech się w końcu wyśpi… znowu nie zmrużył przeze mnie oczu!
Kudłaty gitarzysta zrozumiał, co chciała mu powiedzieć i lekko kiwnął głową. Opadł na łóżko i położył sobie ręce pod głowę. Zapytał ją, czy nie ma czegoś przeciwbólowego i przymknął oczy. Wczorajsze balowanie dało mu się we znaki bardziej niż zwykle; być może dlatego, że wziął od Adlera prochy, czego wcześniej nigdy nie robił?

- Kurwa! – czarnowłosy chłopak poderwał się z miejsca i zauważył, że był w pokoju hotelowym, który na pewno nie należał do niego.
Chwilę wcześniej obudził się i omiótł pomieszczenie zaspanym wzrokiem. Po kilkunastu sekundach dotarło do niego, że zasnął u Marty, której już przy nim nie było. Dźwignął się na nogi i przeciągnął, myśląc o tym, co działo się w nocy.
- Kurwa… - powtórzył i wyszedł z pokoju.
Zaglądał do wszystkich członków zespołu, ale nikogo nie zastał u siebie. Gdzie oni do chuja są? Przecież nie mogłem spać nie wiadomo ile czasu!
- Stradlin! – przy windzie zatrzymał go Tyler – Czemu nie siedzisz ze swoim popieprzonym zespołem i tą urokliwą panienką?
- Urokliwa panienka jest moją siostrą – warknął i szybko zapytał – a gdzie oni są?
- W barze na dole… słuchaj jesteśmy na półmetku tej czwartej części trasy i kurwa pohamujcie się trochę, jak chcecie wytrwać do końca! Mieliśmy umowę, że ograniczacie dragi i inne używki do minimum… a wczoraj…
- Jasne, pogadam z chłopakami…
- Ty też nie jesteś czysty! – zawołał Steven i dodał – Tylko laska Rose’a jest czysta, ale przecież wyjechała tydzień temu po tej pieprzonej awanturze i ta wasza mała cizia…
Wkurzony do granic możliwości Izzy chciał go uderzyć, ale znikąd pojawił się gitarzysta Aerosmith i szybko zainterweniował. Spojrzał na wokalistę swojego zespołu i na czarnowłosego chłopaka i z nerwami zapytał, co się stało.
- On obraża Martę! – wybuchnął Stradlin, oddychając ciężko.
- Kurwa, wyluzuj! Powiedziałem tylko, że ta cizia nie ćpa jak wy! – na słowo „cizia”, członek Guns n’Roses ponownie zacisnął pięści.
- Ej spokój, Młody! – Joe szybko stanął między nimi i zwrócił się do swojego kolegi z grupy - Steven, ona wcale nie jest taka głupiutka i pusta, jak myślisz… i wątpię, żeby była szczęśliwa z takiego określenia…
- Dobra, dobra… wymsknęło mi się, ok?
Gitarzysta rytmiczny Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata machnął tylko ręką i wszedł do windy, naciskając przycisk z parterem. Udał się do hotelowej restauracji, która bardziej przypominała bar i szybko odnalazł wzrokiem swój zespół. Bez słowa przysiadł się na wolne miejsce koło Marty i wyciągnął z rąk Slasha butelkę Danielsa, upijając spory łyk.
- Wyspałeś się? – zapytała z uśmiechem Marta.
- Przepraszam – powiedział krótko, nie odpowiadając na pytanie.
Spojrzała na niego zaskoczona; Izzy, który za coś przeprasza? Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Izzym? Ale za co w ogóle te przeprosiny?
- Za co?
- Spałem twoim łóżku…
- Przecież nie pierwszy raz…
- Zazwyczaj cię nie straszę i nie doprowadzam do… - urwał, nie wiedząc, co powiedzieć. Do histerii? Czy to nie brzmi żałośnie i idiotycznie? Tak jakbym miał do niej o to pretensje? Ale jak to kurwa inaczej nazwać?
Złapała go tylko za dłoń i mocno ścisnęła, co miało oznaczać, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało. Trochę się rozchmurzył i spojrzał na swoich kolegów. Duff wyglądał jakby przejechał po nim czołg – przekrwione zmęczone oczy, które same mu się zamykały i były chyba wynikiem całonocnego zabawiania się poderwaną po koncercie panienką; grymas bólu na twarzy, przypominał skutecznie, ile chłopak wczoraj wypił no i jeszcze to pieprzone drżenie rąk, nad którym nie panował. Stary, co ty kurwa robisz? Jak w ogóle możesz grać na tym jebanym basie? W sumie Stradlin oceniał go zbyt surowo; w końcu jak on sam by wyglądał, gdyby tak drastycznie ograniczył kokainę i Brownstone’a? Czego się spodziewał? Że nie będzie miał podobnych objawów jak młody basista? Że całkiem bezboleśnie odstawi całe to gówno? Chuj z tym, pierdoli mnie to teraz! Dalej siedział Axl, który zdawał się być lekko podenerwowany i nerwowo skubał serwetkę. Następnie Adler… jeśli McKagan wyglądał źle, to Izzy’emu brakło słów, żeby opisać ich perkusistę. Nie dość, że już z samego rana wpakował w siebie niezłą ilość białego proszku i już lekko odlatywał, to jeszcze wczoraj pobił się z jakimś frajerem w barze i wokół jego prawego oka można było znaleźć każdy możliwy kolor – przez żółć i zieleń, aż po fiolet pomieszany z czarnym. To, co robił ze swoim życiem Popcorn, było bardziej przerażające niż to, co wyczyniali pozostali członkowie zespołu razem wzięci. Slash wyglądał względnie dobrze, ale widać było, że wypił już wystarczająco dużo, by być śmielszym niż w normalnych trzeźwych warunkach.
- Chciałem wam coś powiedzieć… - powiedział nagle Axl, patrząc zamiast na zespół to zupełnie innym kierunku, gdzieś ponad głową Marty – Ja… to znaczy Erin… - urwał na chwilę i wypuścił głośno powietrze - będę ojcem…
- Co kurwa?! – wykrzyknął Hudson wylewając na siebie sporą część płynu, która pozostała w jego butelce.
- Ciąża Hudson! Wiesz, co to jest? – warknął Rose i spojrzał na Martę, która wcale nie siliła się, by wyglądać na zaskoczoną – wiedziałaś prawda? – kiwnęła tylko głową – Od dawna?
- Miesiąc… mówiłam jej, żeby szybciej ci o tym powiedziała, ale…
- Miesiąc, kurwa? Miesiąc? To jakim kurwa prawem ja dowiaduję się o tym dopiero teraz i to jeszcze przez jebany telefon? – wzburzony poderwał się z krzesła i zdawał się zupełnie ignorować kelnerów i pozostałych ludzi obecnych w barze.
- Uspokój się… - wstała i dodała do chłopaków – idźcie się pakować, a ja pójdę z Axlem na spacer.
Powlekli się leniwie do swoich pokoi i zabrali się za ładowanie swoich rzeczy do walizek, a w tym czasie Marta wyprowadziła wkurzonego Rose’a do pobliskiego parku. Zapytała dokładnie, co Everly mu powiedziała i słuchała długiego wywodu rudego chłopaka.
- I kurwa jeszcze na koniec pierdoliła mi coś o tym, że może ja nie chcę tego dziecka i że zostawię ją samą albo zacznę do czegoś zmuszać!
Marta przez chwilę się nie odzywała i myślała nad tym, co zrobić, co powiedzieć. Teoretycznie prosiła mnie, żebym nie mówiła nikomu o ciąży, a nie o czymś innym… po za tym teraz sama się wygadała Axlowi i jeszcze dała mu do zrozumienia, że jedno jego słowo i podda się aborcji…
- Axl… nie wiem czy powinnam ci o tym mówić, ale… jak Erin do mnie przyszła, chciała w ogóle cię nie informować…
Rose poderwał głowę i spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Jak kurwa nie informować? Zamierzała mnie zostawić?
- Obawiam się, że bardziej miała na myśli pozbycie się dziecka… ale… ale chyba udało mi się wybić jej ten pomysł z głowy…
- Ja pierdolę! Chciała usunąć? Popierdoliło ją? – złapał Martę gwałtownie za ramiona i lekko potrząsnął.
Dziewczynę na chwilę sparaliżowało i wpatrywała się w jego rozsierdzone oblicze. Policzyła do dziesięciu i opanowała pierwszą falę strachu. Poprosiła, by ją puścił i gdy tylko uległ jej, szybko splotła ręce na piersi, chwytając się za bolące miejsca. Wzięła jeszcze parę głębszych oddechów i wytłumaczyła:
- Nie chcę jej usprawiedliwiać, bo osobiście potępiam to, co chciała zrobić, ale… bała się twojej reakcji na ciążę… bała się, że będziesz ją oskarżać i że ją zostawisz z dzieckiem w drodze… Axl, ona boi się, że ty nie chcesz dzieci!
- Jak kurwa nie chcę? Przecież… przecież to wspaniale! Kurwa, słyszysz? To zajebiście cudowne, zawsze marzyłem o dzieciach!
- A powiedziałeś jej o tym?
- No kurwa nie… bo mnie wpieniła i rzuciłem słuchawką!
Boże, co za debil! I jak tu z takim żyć? Pieprzy, że kocha dzieci i chce je mieć, a na wiadomość o ciąży rzuca dziewczynie słuchawką i tyle z przekazania jej swoich uczuć odnośnie sytuacji… Powiedziała mu tylko, by do niej jak najszybciej zadzwonił i okazał jakąś względną radość, a nie krzyczał za to, co chciała zrobić i zostawiła go samego na ławce. Poszła do hotelu i schodami dotarła na ósme piętro hotelu, który zajmowali i udała się do swojego pokoju. Jak tylko otworzyła drzwi zobaczyła trzech chłopaków siedzących na jej łóżku, którzy palili papierosy i pili wino i whisky.
- On mówił serio? Everly wpadła? – zapytał bez wstępu Slash i Marta powoli zaczęła im mówić, co wie, pomijając kwestię usunięcia ciąży.
- O kurwa… tatuś Axl… - zawołał Duff - jakoś sobie tego nie wyobrażam – i zaśmiał się głośno.
- Dajcie spokój! Moglibyście być milsi i bardziej wyrozumiali…
- Ok, ok… nie irytuj się, Dziecino – Slash wyszczerzył zęby i odgarnął z twarzy swoje niesforne loki.
Spojrzała w sufit i zaczęła wrzucać swoje rzeczy do torby i po kilkunastu minutach z zadowoleniem opadła na fotel naprzeciwko łóżka. Zauważyła, że Izzy jest dziwnie podenerwowany. Kurde… to do niego takie niepodobne… zazwyczaj zamyka się w sobie i wygląda jakby wszystko go pierdoliło, mimo że wewnątrz toczy ze sobą walkę, a teraz? Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale tylko niecierpliwie pokiwał głową i odpalił kolejnego papierosa. Minęło kolejne kilka chwil i chłopcy jednocześnie wstali; Slash powiedział, że najwyższy czas wymeldować się z tego „jebanego hotelu, gdzie nawet nie mają dobrze wyposażonego barku” i złapać jakąś taksówkę na lotnisko. Dziewczyna szybko podeszła do swojego bagażu i chciała go wziąć, ale Duff ją uprzedził.
- Ej no! Sama mogę to ponieść, wcale nie jest taka ciężka!
- Kurwa… za każdym razem taka sama szopka – mruknął do siebie i dodał trochę głośniej – I chuj, że nie jest ciężka, jestem facetem, więc mogę ci pomóc…
- Może Mała wątpi w twoją męskość? – Slash wybuchnął śmiechem i spojrzał z politowaniem na farbowanego blondyna.
- Przyjebał ci ktoś kiedyś w ten twój popierdolony łeb? – krzyknął w jednej chwili, puszczając bagaż. – Patrz na swojego chuja!
O tak… idiotyczne męskie ego zostało obrażone i poniżone i od razu trzeba załatwiać wszystko pięściami? Zachowują się jak małe dzieci na placu zabaw, którym ktoś zabrał zabawki! Stanęła między chłopakami i szybko położyła dłonie na klatce piersiowej McKagana, żeby go zatrzymać i uspokoić.
- Nikt w nic nie wątpi… – powiedziała uspokajająco i odwróciła głowę w kierunku Hudsona – A ty się przymknij i zajmij się sobą! – wzięła swoją torbę i wszyła z pokoju.
Po chwili podbiegł do niej Izzy i od razu zatrzymał. Wyswobodził torbę z jej rąk i bez słowa zaczął ją nieść przez korytarz, dochodząc do pokoju, w którym teoretycznie spał i wyciągnął swoją walizkę. Spojrzał przez ramię i zauważył, że Marta nie poruszyła się nawet na milimetr.
- Co jest?
- To raczej ja powinnam zapytać… czemu jesteś taki…zły?
- Nic ważnego… wkurwiłem się na Tylera… - powiedział tonem, który był zbyt neutralny jak na nerwy, o których mówił – Tak nawiasem, wiesz, że Joe cię polubił?
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i opowiedziała mu o jej rozmowie z członkiem Aerosmith sprzed tygodnia. Perry bardzo pozytywnie ją zaskoczył i z pełną świadomością mogła powiedzieć, że był najsympatyczniejszym facetem z całego zespołu. Podczas jednego z koncertów, gdy Marta jak zawsze obserwowała wszystko zza kulis, podszedł do niej i zaczął rozmowę. Tak… pytanie czy nie boję się mieszkać z piątką pijaków i dziwkarzy pod jednym dachem jest bardzo miłym początkiem konwersacji, zaśmiała się na wspomnienie pytania gitarzysty. Kiedy powiedziała mu, że chłopcy wcale nie są tacy źli i niebezpieczni jak mówi się o nich w prasie, uśmiechnął się tylko i stwierdził, że są szczęściarzami. Dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała, co miał konkretnie na myśli, jednak szybko ją zbył i zmienił temat. Okazał się bardzo miły, otwarty no i przede wszystkim inteligentny. Zdawał się odłączyć od otoczki „boskiego toksycznego bliźniaka”, który jest tak zajebisty, że każdy musi na niego lecieć. Wydawał się być szczerze zaskoczony, że Marta zawsze marzyła o byciu na ich koncercie i słucha ich od co najmniej ośmiu lat. Tak, Panie Perry, mam niecałe dziewiętnaście lat i słucham was przez prawie połowę mojego żywota!

- Kurwa, przymknij się, Duff! – zawołał Izzy do chłopaka, który od kilku dobrych minut awanturował się ze stewardessa, która nie chciała podać mu żadnego alkoholu.
Na kolanach gitarzysty drzemała Marta, którą samoloty dziwnie usypiały; i nie ważne było czy podróż trwała pół godziny, godzinę czy trzy razy tyle – zawsze musiała zasnąć. Stradlin gładził ją bezmyślnie po głowie i rozmawiał półgłosem z Axlem, który był w wyśmienitym humorze, po rozmowie z Erin, w której wytłumaczył jej, że bardzo się cieszy, że zostanie za niecałe siedem miesięcy ojcem.
- Wiesz, że to ona przekonała Erin, żeby najpierw ze mną porozmawiała, a nie od razu planowała, co będzie, jeśli się nie zgodzę? Wiesz, że to ona powiedziała jej, żeby nawet nie myślała o skrobance? – zapytał cicho, wskazując podbródkiem brunetkę.
Izzy spojrzał na niego zdziwiony. Jak to? Ona chciała usunąć ciążę?! Everly nie chciała tego dziecka? I jak kurwa Marta jej powiedziała, żeby tego nie robiła? Co do… O chuj! Dlatego Młoda tak rozkleiła się Slashowi o to poronienie! Dlatego, że Erin nieświadomie wszystko jej przypomniała i jeszcze chciała pozbyć się czegoś, o czym Marta marzyła, co kochała i wreszcie co straciła…
- O kurwa…- wyrzucił z siebie tylko, nie wiedząc, co więcej ma powiedzieć. – o kurwa… - powtórzył i zatrzymał rękę na włosach Marty – jak można… jak, kurwa…
- Co?
- Jak można gadać komuś, kto stracił dziecko o jebanej skrobance?! – wydusił z siebie.
Axl otworzył zdumiony usta i nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Co ten Stradlin pierdoli? W mózgu mu się pojebało od tych dragów? Jakie stracone dziecko, kurwa?
- Co ty, kurwa, chcesz mi powiedzieć? Że ONA była w ciąży? Przecież…
Izzy wziął głęboki oddech i zamyślił się. Kurwa mać! Wiedziałem, że tak będzie! Mówiłem Marcie, żeby sama mu powiedziała o wszystkim, ale zwaliła to na mnie… i kurna za jakie grzechy? Za jakie jebane grzechy, muszę mówić, co ją spotkało Axlowi? Mogłem się ugryźć w ten jebany język, zanim palnąłem o tym poronieniu!
- Była… poroniła kilka tygodni przed tym jak ją poznałem… - powiedział cicho i odwrócił wzrok od Axla – Nie… nie puściła się i nie wpadła… – odpowiedział na niezadane pytanie i przymknął oczy – i dlatego się ciebie bała… wciąż się boi…
- Boi? Przecież nic jej nie zrobiłem! – wyjąkał – ja…
- To nie ma znaczenia… Duffa też się bała, mimo tego, że od początku był dla niej miły… - ciągle nie patrzył się na przyjaciela i mówił do okna – ona jest tak wrażliwa, że przeraża ją dosłownie każdy gest… naprawdę nie słyszałeś ani razu jak krzyczała przez sen, bo śnił się jej koszmar, który musiała przeżyć?
- Słodki Jezu… a ja byłem takim chujem…- wyszeptał i z żalem spojrzał na śpiącą dziewczynę.
Dopiero teraz dotarło do niego, co musiała czuć ta brunetka, gdy się do niej tak chamsko przystawiał, gdy rzucał w jej kierunku dwuznaczne propozycje, w końcu zrozumiał, czemu tak uciekała i kuliła się, gdy przez przypadek ją dotknął. I teraz, gdy patrzył na jej spokojną, pogrążoną w śnie twarz nie widział już tej „gorącej cizi” jak ją nazwał za pierwszym razem; teraz widział pokrzywdzone dziecko, skrzywdzoną nastolatkę, która drastycznie została wyrwana ze swojego świata… w pewien sposób utożsamiał się z jej cierpieniem, bo sam nie miał udanego dzieciństwa, bo sam padł ofiarą jakiegoś psychopaty, który się nad nim znęcał…
- Jak ona to znosi?
- To zależy… Slash robi wszystko, co może byle o tym nie myślała, Duff zresztą też… ale… ale ona nie jest w stanie o tym zapomnieć… ciągle ma te kurewskie sny, w których ciągle na nowo to przeżywa… - czuł, że jego oczy robią się niepokojąco wilgotne, ale zamrugał kilkakrotnie i szybko wrócił do normy – dziś przerażona wyskoczyła z łóżka i zaczęła uciekać, bo myślała, że ten sen jest rzeczywistością i że nie chcę jej uspokoić tylko… no wiesz…
Axl pokręcił tylko głową i do końca podróży nie odezwał się ani słowem.

- Czekaj! – Marta zawołała za czarnowłosym chłopakiem, który chciał wejść do garderoby, by zacząć przygotowywać się na koncert, do którego pozostało pół godziny – Czy ty rozmawiałeś z Rose’em?
- Tak… - powiedział tylko i spuścił wzrok – przepraszam… chyba powinienem cię uprzedzić, ale tak jakoś wyszło przy rozmowie o tej ciąży Erin i już nie mogłem się wycofać…
- Przecież sama cię o to prosiłam! Wiesz, że ja nie byłabym w stanie mu tego wszystkiego opowiedzieć… - przerwała mu i nieśmiało się uśmiechnęła – Nawet mnie przeprosił i powiedział, że gdyby wiedział od razu, to nie byłby taki nachalny… ale…
- Ale? – zachęcił ją do kontynuowania.
- Ale czy on tego nie robi z litości? Albo dlatego, że wypada?– zapytała po chwili i dodała – A może… może wy też?
- Marta! – Izzy złapał ją za ramiona i pochylił się by zmniejszyć dystans między ich twarzami – Nigdy tak nie mów! Nikt się nie lituje i nie udaje!
Popatrzył na nią zniecierpliwiony i pokręcił głową zrezygnowany. Jak ona może myśleć, że to tylko litość? Jak może myśleć, że całe moje uczucie do niej wzięło się z jebanej litości, albo, że kurwa to wszystko udaję? Że udaję, że kocham ją jak siostrę? I Slash… naprawdę jest tak naiwna, żeby wierzyć, że on zarywa noce i siedzi przy niej, bo się nad nią lituje, bo tak, kurwa, wypada? Że UDAJE, że nie irytuje go jej płacz? Cmoknął ją w czoło i rzucił tylko, by zastanowiła się nad tym, co mówi i odszedł.
Marta stała przez chwilę bez ruchu, nie wiedząc, co zrobić. Pięknie! Wkurwiłaś Stradlina… no zajebiście! I przez co? Przez twoje pojebane myślenie z kosmosu! Przecież oni nie zadawaliby sobie takiego trudu, gdyby robili to TYLKO z litości i nie udawaliby tego wszystkiego… Nie lataliby za tobą, gdy tylko uronisz jakąś pieprzoną łzę, albo obudzisz się z krzykiem w środku nocy! Kurwa! Osobiście zrobię ci krzywdę, idiotko, jak jeszcze raz złapiesz jakąś fazę na takie pieprzone myślenie!
- Cholera… odpieprza mi… sama sobie grożę? – zaśmiała się i ruszyła z uśmiechem w kierunku miejsca, z którego miała obserwować koncert.
Po kilkudziesięciu minutach zaczął się występ i dziewczyna patrzyła jak chłopcy, zaczynając standardowo od It’s so easy, które Marta oczywiście podśpiewywała pod nosem i tupała stopą w rytm melodii. Kiedy grali Mr. Brownstone, Slash z Duffem zaczęli rzucać zaniepokojone spojrzenia na publiczność, która szalała bardziej niż na jakimkolwiek innym koncercie, który widziała brunetka. Pod koniec piosenki Axl w żartach powiedział, żeby się nie pozabijali i zaproponował You’re Crazy, co miało trochę uspokoić rozszalały tłum fanów. Jednak zaraz po tej piosence Rose próbował przemówić do publiczności, wygłaszając mowę w stylu :” Ej ludzie, wyluzujcie i cofnijcie się trochę i nie róbcie pieprzonego bałaganu! Nie wiem, co chcecie, ale was proszę, wycofajcie się” i szybko zaczął przedstawiać zespół, po którym Slash zaczął improwizować na swoim Les Paulu, ale szybko przerwał. Ktoś z tłumu krzyknął, żeby zaczęli grać tą pojebaną muzykę. Kurwa… robi się nieprzyjemnie, pomyślała Marta i obserwowała jak Hudson podchodzi do mikrofonu.
- Ej kurwa mam dla was wiadomość! Kurwa ludzie weźcie się do chuja uspokójcie! Jak ktoś nie chce słuchać, to niech stąd kurna wyjdzie! – po tej prośbie, Adler zaczął spokojnie uderzać w bębny, jednak szybko przerwał mu ponowny krzyk Slasha – Ej Kurwa! Cofnij się, Facet! Jezu Chryste, to takie zajebiście trudne?
- Ok, Dajcie im trochę czasu – powiedział Axl, a gitarzysta zawołał do swojego zespołu, żeby zagrali Paradise City.
Marta nie potrafiła się skupić na grze chłopaków i śpiewie Rose’a tylko nerwowo zerkała w kierunku tłumu. Pierwsze kilka rzędów, to była istna apokalipsa! Każdy się popychał, pchał i nie zważał na osoby stojące koło niego. Parę osób zaczęło się nawet szarpać. Ponownie spojrzała na zespół i wyłapała w głosie Duffa, który właśnie wspomagał ze Stradlinem Axla, drżenie. Kolejne przedstawienie zespołu, wcale nie uspokoiło tłumu, podobnie jak kolejne popisy kudłatego gitarzysty, do których przyłączył się Duff i Adler. Po chwili wokalista ponownie poprosił o to, żeby każdy zrobił krok do tyłu i wykrzyczał słynne „Do you know where the fuck you are?!”. W trakcie tej piosenki Marta kilkakrotnie widziała, jak Izzy rzucał zaniepokojone spojrzenia swojemu przyjacielowi, kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć, że Welcome to the Jungle to nie był dobry pomysł. Kurwa, chłopaki! Uspokójcie ten tłum! Tu już nie jest bezpiecznie! Co z tego, że Axl stwierdził, że teraz będzie idealnie pasować piosenka o cierpliwości, skoro fani i reszta dzieciaków zgromadzonych w tej sali, miała w dupie to, co robił zespół?
- Boże… co tu się dzieje? – szepnęła sama do siebie, gdy patrzyła na ten rozszalały tłum i gdy wyłapała przerażone spojrzenia Duffa, w jej kierunku.
Po Sweet Child o’Mine, zespół zszedł ze sceny i szybko udał się do garderoby. Widać było, że im ulżyło po tym piekle, które działo się pod sceną. Szybko udali się z Martą do hotelu i od razu udali się w kierunku baru. Zamówili whisky i siedzieli zmęczeni nie tyle fizycznie, co psychicznie.  Nie mieli siły nawet żeby rozmawiać. Dziewczyna na chwilę ich przeprosiła i udała się do toalety, a kiedy wróciła zauważyła brak Duffa i pozostali członkowie mieli grobowe miny.
- Ej… co się stało? – zapytała szybko i spojrzała po ich twarzach.
- P-podobno dwójka dzieciaków… oni… - zaczął Slash i przełknął głośno ślinę – podobno nie żyją… tłum ich zdeptał…
Marta opadła na krzesło i w przerażeniu słuchała tego, co mówił gitarzysta. Jak to? Przyszli sobie na koncert ulubionego zespołu i już z niego nie wyszli? Jak to możliwe? Jak kurwa można było staranować człowieka i nawet tego nie zauważyć?
- Gdzie jest Duff? – zapytała roztrzęsionym głosem po ponad dwudziestu minutach bezwzględnej ciszy.
- Jak tylko to usłyszał to wybiegł jak pojebany… chyba do swojego pokoju… - Axl spuścił wzrok i pociągnął spory łyk trunku.
Dziewczyna bez słowa udała się w kierunku windy i pojechała na piętro, na którym mieli dziś nocować. Zapukała do jednych z drzwi i nie czekając na odpowiedz, weszła do środka. Zobaczyła McKagana siedzącego na podłodze w samych spodniach i opierającego się plecami o łóżko. Twarz miał ukrytą w dłoniach, a przy jego nogach zauważyła kilka zgniecionych puszek po piwie i opróżnioną do połowy butelkę Nightraina, a także foliową saszetkę z białym proszkiem.
- Duff… - podeszła do niego szybkim krokiem i uklęknęła. – Słyszysz?
- Hmm? – podniósł leniwie głowę i zobaczyła w jego oczach łzy.
- Ej… - położyła mu rękę na ramieniu – wszystko dobrze?
Pokiwał tylko przecząco i pociągnął kilka ogromnych łyków wina.
- Kurwa… oni tylko przyszli na ten jebany koncert i tak idiotycznie stracili życie! – głos mu drżał, więc dziewczyna szybko usiadła koło niego i pozwoliła, by oparł głowę na jej ramieniu – To nasza wina! To moja wina, kurwa! Gdybyśmy tu nie przyjechali, tylko siedzieli na dupie z Tylerem nic by się nie stało! Oni wciąż by żyli! Nie powinniśmy przyjeżdżać do tego pierdolonego Donnington!
- To nie wasza wina… - próbowała go pocieszyć – to ci ludzie wokół nich… to oni są winni, a nie wy!
Chłopak bez słowa przytulił się do niej i nie do końca świadomie ułożył swoją farbowaną głowę na piersiach dziewczyny. Mimo niekomfortowej sytuacji Marta nawet nie drgnęła. Zaczęła gładzić jego włosy i czując jego płytki od szlochu oddech, sama poczuła łzy na policzkach. To tak kurewsko niesprawiedliwe! Przecież na ich miejscu mógł być każdy! Mogłam być ja, mógł być jakiś dzieciak spełniający swoje marzenia… Basista przylgnął do niej jeszcze mocniej i zaczął powtarzać, że to jego wina i że w ogóle nie powinni grać w tym mieście. Dziewczyna tylko słuchała tego i po raz pierwszy dotarło do niej jak wrażliwego człowieka ma przed sobą. Fakt… zawsze idealnie maskował większość przykrych emocji, ale widać w końcu nie wytrzymał i musiał dać upust temu bólowi, który nie dawał mu spokoju. Nagle jednak jego żałośnie brzmiący monolog urwał się i brunetka zdała sobie sprawę z tego, że upojony alkoholem i kokainą chłopak zasnął.

Every time I look in the mirror
All these lines on my face getting clearer
The past is gone
It went by, like dusk to dawn
Isn't that the way
Everybody's got their dues in life to pay

Yeah, I know nobody knows
where it comes and where it goes
I know it's everybody's sin
You got to lose to know how to win

Half my life's
in books' written pages
Lived and learned from fools and
from sages
You know it's true
All the things come back to you

Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter, sing for the tear
Sing with me just for today
Maybe tomorrow, the good lord will take you away

- Ślicznie śpiewasz, wiesz? – McKagan wyrwał się z godzinnej drzemki i leniwie podniósł wzrok na dziewczynę.
Zmieszała się trochę i spojrzała na swoje paznokcie pomalowane na atramentowy kolor. W tym czasie chłopak dopił do końca swoje wino i próbował wstać z podłogi. Jednak potężna dawka kokainy, którą wciągnął wciąż krążyła po jego organizmie i niebotyczna ilość alkoholu dały o sobie znać. Zachwiał się i wylądował na tyłku. Zaklął siarczyście i ponowił próbę; tym razem pomogła mu Marta i gdy staną na nogach, bezmyślnie złapał dziewczynę za ręce i przyciągnął ku sobie.
- Jesteś tak kurewsko piękna, wiesz? – popatrzył jej prosto w oczy i lekki uśmiech wstąpił na jego twarz.
- Za dużo wpiłeś, skoro tak pierdolisz…
- Mówię poważnie… - wyszeptał i jednym ruchem ręki podniósł jej głowę – najpiękniejsza jaką kiedykolwiek widziałem…
Kurwa… jesteś zalany jak świnia! Czego ty chcesz? Marta uważnie śledziła każdy jego ruch i z niepokojem zauważyła, że basista coraz bardziej zbliżał jej twarz ku niej. Pochylił się i lekko musnął ustami jej wargi.
- Puść mnie! – zawołała i szybko uderzyła go w twarz.
Bez słowa wyszła z pomieszczenia, zostawiając pół przytomnego McKagana, który złapał się za obolały policzek. Co za palant? Jakim kurwa prawem mnie pocałował?! W ogóle był świadomy czy jutro nawet nie będzie pamiętał, co zrobił? Nikt, kurwa nie będzie mnie całować bez mojej zgody!  Wślizgnęła się do pokoju Izzy’ego i czekając na chłopaka zasnęła w fotelu w jego pokoju…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz