Komentarzy aż 11 xd
Cóż… jak widać nie doceniłam siebie i myślałam, że natłok pewnych spraw
nie pozwoli mi napisać w miarę szybko tego rozdziału, jednakże…
podołałam i pozwolę go sobie dodać już dziś co by niektórzy nie musieli
tyle czekać, aż do soboty…
Zadowolona jestem tak średnio… hmmm trochę inaczej miałam w planach,
ale jakoś nie umiałam przelać na papier tego co chciałam…
Dziękuję, za tak miłe i liczne komentarze… za bardzo się chyba przyzwyczajam i będzie ze mną źle… haha
ok koniec pierdolenia… czytajcie, komentujcie, polecajcie następnym…
***
- Zostaw
mnie, błagam! – zawołała cicho i zaczęła się szarpać.
Poczuła na przedramionach dłonie, które stopniowo z siłą się zakleszczały.
Krzyczała i prosiła, żeby jej nie krzywdził, ale wciąż nie zabierał rąk… Jej
ciało zadrżało, gdy czuła na sobie jego ciepły oddech. Tak bardzo się bała i
modliła się, żeby jej odpuścił, żeby jej nie dotykał. Wszystko na nic!
- Proszę… – wyjęczała i po policzkach popłynęły jej łzy – n-nie…
Otworzyła
oczy i zobaczyła nad sobą ciemne oczy, które świeciły się w ciemności. Postać
chyba coś do niej mówiła, ale sparaliżowana ze strachu nie była w stanie
zrozumieć sensu słów. Ostatkami sił wyszarpała się z tych objęć i wstając,
szybko pobiegła w najdalszy kąt pokoju. Była w pułapce… od tego kogoś dzieliło
ją tylko niecałe dwa metry. Skuliła się, obejmując się ramionami i zaczęła się
kołysać w przód i w tył płacząc.
- Malutka… -
usłyszała szept i mężczyzna zbliżył się do niej.
W końcu
dotarło do niej, że nic jej się nie dzieje, że nic jej nie grozi, bo to przecież
Stradlin! Przyklęknął przy niej i wyciągając rękę, położył ją na jej kolanie.
Marta rozszlochała się jeszcze bardziej i ukryła twarz w dłoniach. Zachowała
się jak idiotka, wystraszyła się chłopaka, który chciał ją wybudzić z kolejnego
koszmaru, który nawiedził ją w nocy. Uciekała przed ramionami, które wcale nie
chciały jej unieruchomić, tylko pocieszyć.
- Kochanie…
już dobrze… nie bój się… - spokojny głos chłopaka przynosił lekkie ukojenie –
jestem przy tobie, ok? – ostrożnie złapał jej twarz w swoje dłonie i pochylając
się nad nią, pocałował ją w czubek głowy, nie odrywając od razu do niej ust i
trwając przez jakiś czas w takiej pozycji.
Sam
musiał się uspokoić, bo dziewczyna wystraszyła go nie na żarty. Siedział z nią
w hotelowym pokoju w Portland i czuwał nad jej niespokojnym snem i gdy tylko
zaczęła mamrotać przez sen, chciał ją obudzić; jak nie reagowała na jego słowa,
złapał ją za ramiona i zaczął lekko nią potrząsać, pochylając się nad nią.
Zaczęła się szarpać jakby w amoku i z płaczem wyrwała mu się z rąk, uciekając w
kąt, jak małe dziecko, które chciało uniknąć jakiejkolwiek krzywdy. Nigdy w
życiu nie widział tak jebanego przerażenia w czyichś oczach, takiego
desperackiego zachowania.
- Izzy… -
cichy, żałosny jęk wyrwał się z jej ust i jej ciało zaczęło drżeć jeszcze
bardziej – Izzy…
W kółko
powtarzała jego imię, bo nic innego nie mogło jej przejść przez gardło. Bo nic
innego nie było w stanie jej uspokoić i zapewnić bezpieczeństwa, którego tak
rozpaczliwie teraz potrzebowała. Bo nic nie przynosiło jej takiej ulgi jak jego
obecność, jego głos, czy dotyk.
- Jestem,
Skarbie… jestem – wyszeptał w jej włosy i chwycił jej dłonie w swoje. – Chodź…
- wstał i pomógł jej się podnieść.
Posadził ją
na łóżku i mocno przytulił, kołysząc lekko, by szybciej doszła do siebie. No,
Kwiatuszku, proszę… nie płacz… przecież już jest dobrze… przecież jestem przy
tobie… Stradlin kompletnie nie wiedział, co robić, co powiedzieć. Patrzył
tępo na księżyc za oknem i czuł, że koszulka przykleja mu się do ciała w
miejscu, w którym przesiąkła łzami Marty. Poniekąd czuł się odpowiedzialny za
jej obecny stan, w końcu to on ją wystraszył, to on chciał ją obudzić i
sprawił, ze wyrwana ze snu myślała, że ma przed sobą gwałciciela. Po kilkunastu
minutach oderwał ją od siebie i położył ją na łóżku, przykrywając ją kołdrą.
Pogładził ją po policzku i gdy chciał zabrać rękę, dziewczyna kurczowo chwyciła
ją i nie chciała puścić. Widząc jej błagalne spojrzenie, ułożył się koło niej i
pozwolił się jej przytulić do swojej klatki piersiowej. Wiedział, że ciągle z
jej oczu leciały strumienie łez, toteż nie mając innego pomysłu, zaczął nucić:
Give me a whisper
And give me a sigh
Give me a kiss before you
tell me goodbye
Don't you take it so hard now
And please don't take it so bad
I'll still be thinkin' of you
And the times we had, baby
And don't you cry tonight
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you baby
And don't you cry tonight
And please remember that I never lied
And please remember
how I felt inside now honey
You gotta make it your own way
But you'll be alright now sugar
You'll feel better tomorrow
Come the morning light now baby...
And give me a sigh
Give me a kiss before you
tell me goodbye
Don't you take it so hard now
And please don't take it so bad
I'll still be thinkin' of you
And the times we had, baby
And don't you cry tonight
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you baby
And don't you cry tonight
And please remember that I never lied
And please remember
how I felt inside now honey
You gotta make it your own way
But you'll be alright now sugar
You'll feel better tomorrow
Come the morning light now baby...
Może i nie
śpiewał tego tak dobrze jak Axl, ale teraz to nie było ważne. Ważne było, że
Marta powoli się uspokajała i zwolniła uścisk na jego dłoni. Przybliżyła się do
niego jeszcze bardziej i po chwili zasnęła. Stradlin westchnął ciężko i zaczął
kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory na plecach dziewczyny. Ciepło bijące
od jej ciała nie było w stanie do końca go rozluźnić. Ciągle widział jej
przerażenie, ciągle słyszał jej błagania, by jej nie krzywdzić…
Promienie
słońca wpadające do pomieszczenia, obudziły drobną brunetkę, która spała
wtulona w przystojnego czarnowłosego chłopaka. Wyswobodziła się z jego objęć i
uważnie na niego spojrzała. Musiał całkiem niedawno zasnąć, bo gdy w środku
nocy wybudzała się albo miała płytszą fazę snu, czuła jak bawił się jej
włosami, albo gładził ją bezcelowo po plecach i mruczał jakieś piosenki. Na
jego zmęczonej twarzy odbijało się to wszystko, co działo się dosłownie parę
godzin temu. Wariatko! Coś ty najlepszego zrobiła? Uciekałaś przed nim jakby
chciał ci zrobić krzywdę! Jakby był jakimś zboczonym palantem, a on po prostu
chciał cię przytulić! W głowie Marty pojawił się obraz sytuacji, która tak
bardzo ją przeraziła. Wyrwała się ze snu i była przekonana, że ktoś chce ją
skrzywdzić… Masz paranoję! Bać się Izzy’ego? Izzy’ego, który sam był
wystraszony twoim zachowaniem i nie wiedział, co się dzieje! Odgarnęła mu
włosy z czoła i zauważyła, że uśmiecha się przez sen.
- Dziękuję,
panie Stradlin – szepnęła i pochyliła się, by go pocałować w policzek.
Wstała i
skompletowała swoją garderobę porozwalaną po całym pokoju, zupełnie jakby nie
miała ze sobą walizki i udała się do łazienki. Szybko wyskoczyła ze swojej
zwyczajowej piżamy, czyli T-shirtu Guns n’Roses i spodenek „Hawajek” i weszła
pod prysznic, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Długo trwała w takiej pozycji,
pozwalając gorącym strumieniom spływać po jej ciele, pozwalając zmyć z siebie
negatywne uczucia i poczucie winy. Było jej wstyd za te wszystkie noce, podczas
których wyrywała ze snu na zmianę Slasha i Izzy’ego; było jej wstyd, że nie
potrafi sobie poradzić ze swoimi demonami i koszmarami, że zachowuje się jak
małe dziecko, że wciąga w to wszystko chłopaków.
- Dobra…
koniec użalania się nad sobą! – powiedziała sobie stanowczo i wyszła z
brodzika, okręcając się grubym ręcznikiem.
Wytarła się
dokładnie, założyła bieliznę i spojrzała w lustro. Wyglądała o niebo lepiej niż
na początku kwietnia, gdy wychudzona trafiła do domu Najniebezpieczniejszego
Zespołu Świata. Powróciła do swojej wagi, którą miała jeszcze przed ucieczką z
domu i w końcu jej twarz nabrała kolorów i odżyła, podobnie jak jej włosy,
które jeszcze cztery miesiące temu były słabe, łamliwe i matowe. Teraz
odzyskały dawną sprężystość, połysk i przede wszystkim grubość. W końcu
wyglądam jak człowiek…tylko te oczy! Nie była w stanie ukryć podpuchniętych
na skutek płaczu i niespokojnego snu oczu i była tym faktem bardzo poirytowana.
Po kilkunastu minutach narzuciła na siebie koszulkę z wizerunkiem Sida
Viciousa i wcisnęła się w czarne zwężane spodnie.
- Izz… -
wyszła z łazienki i urwała, widząc, że chłopak ciągle śpi – no… to cię chyba tu
zostawię – powiedziała sama do siebie i podniosła z podłogi kołdrę,
przykrywając go.
Otworzyła
drzwi i znalazła się na hotelowym korytarzu. Nie bardzo wiedziała, co robić,
więc z zamiarem udania się do hotelowej restauracji, skręciła w prawo. Kiedy
mijała pokój Slasha, prawie oberwała drzwiami od jakiejś kurewki, która właśnie
wkładała na siebie bluzkę, która i tak niewiele zasłaniała. Marta zaśmiała się
pod nosem i gdy tylko ta panienka znalazła się za zakrętem, zapukała do
gitarzysty.
- Czego
jeszcze tu chcesz głup… - zawołał z nerwami i nie dokończył, widząc, że to
wcale nie jego „nocna przygoda” – Wybacz, myślałem, że to…
- Wiem,
widziałam, jak wychodziła – zaśmiała się i weszła do pokoju.
Nie
wiedziała czemu, ale nie raziło ją to, że chłopcy chodzili na dziwki i że przez
ich łóżka przewijało się tyle kobiet. Kurwy są po to, żeby je pieprzyć, prosta
sprawa; a że prócz Axla żaden z nich nie miał stałej partnerki, to przecież nic
ich nie ograniczało i nie musieli być komukolwiek wierni. Hudson usiadł na
łóżku i sięgnął po paczkę czerwonych Marlboro. Zaciągnął się i zmierzył Martę
leniwym spojrzeniem. Jedyne, co mu w tej chwili przychodziło na myśl to, to że
była po prostu piękna i tak strasznie odmienna od dziewczyn w jej wieku; była
tak kurewsko naturalna, niczego nie udawała, nie była sztuczna i pusta. Nawet
jej nieziemska nieśmiałość była słodka i dodawała jej uroku, którego i tak jej
nie brakowało.
- Która
godzina? – zapytał, zakładając na siebie spodnie – Kurwa, o drugiej mamy
samolot do Anglii!
- Spokojnie…
dopiero dziewiąta – zerknęła na zegarek i dodała – wczorajszy koncert był
rewelacyjny!
- Czy
ja wiem… - powiedział skromnie i spuścił wzrok – były chyba lepsze… no i Steven
cholernie się gubił!
Jakbyś ty
się tak naćpał, też byś ledwo grał… Pomyślała i spojrzała na Slasha, który próbował
zrobić coś z włosami, by mieć lepszą widoczność. Przypomniała sobie wczorajszy
wieczór i doszła do wniosku, ze jeszcze nigdy nie widziała Stevena w takim
stanie; chłopak praktycznie nie wiedział, co dzieje się wokół niego i ledwie
trzymał się na nogach, a mimo wszystko dzielnie siedział za perkusją i walił w
bębny. Hudson oczywiście był pijany, jednak jego organizm już praktycznie nie
odczuwał różnicy na koncertach i zachowywał się jak gdyby nigdy nic, pomijając
oczywiście jego niebywałą śmiałość.
- Zaraz
wracam – wyszedł z pomieszczenia i zostawił Martę samą.
Dziewczyna
usiadła na fotelu i po chwili zauważyła, że w tym pokoju był większy bajzel niż
u niej, co graniczyło z cudem zważywszy na to, że brunetka lokując się w swoim
hotelowym pokoju, wyrzuciła wszystko z walizki; ubrania, kosmetyki i książki
walały się po podłodze razem z jej szkicownikiem i pudełkami na ołówki.
- Nie wiesz,
gdzie jest Stradlin? – Slash wrócił do swojego pokoju szybciej niż się
spodziewała.
- Śpi…
- Śpi?! – no
tak, śpiący o takiej porze Izzy to niespotykane zjawisko – przecież, kurwa
byłem u niego i tam go nie ma!
- U mnie,
Slash… - uświadomiła go i dodała – jeśli nic od niego nie chcesz, to zostaw go,
niech się w końcu wyśpi… znowu nie zmrużył przeze mnie oczu!
Kudłaty
gitarzysta zrozumiał, co chciała mu powiedzieć i lekko kiwnął głową. Opadł na
łóżko i położył sobie ręce pod głowę. Zapytał ją, czy nie ma czegoś przeciwbólowego
i przymknął oczy. Wczorajsze balowanie dało mu się we znaki bardziej niż
zwykle; być może dlatego, że wziął od Adlera prochy, czego wcześniej nigdy nie
robił?
- Kurwa! –
czarnowłosy chłopak poderwał się z miejsca i zauważył, że był w pokoju hotelowym,
który na pewno nie należał do niego.
Chwilę
wcześniej obudził się i omiótł pomieszczenie zaspanym wzrokiem. Po kilkunastu
sekundach dotarło do niego, że zasnął u Marty, której już przy nim nie było.
Dźwignął się na nogi i przeciągnął, myśląc o tym, co działo się w nocy.
- Kurwa… -
powtórzył i wyszedł z pokoju.
Zaglądał do
wszystkich członków zespołu, ale nikogo nie zastał u siebie. Gdzie oni do
chuja są? Przecież nie mogłem spać nie wiadomo ile czasu!
- Stradlin!
– przy windzie zatrzymał go Tyler – Czemu nie siedzisz ze swoim popieprzonym
zespołem i tą urokliwą panienką?
- Urokliwa
panienka jest moją siostrą – warknął i szybko zapytał – a gdzie oni są?
- W barze na
dole… słuchaj jesteśmy na półmetku tej czwartej części trasy i kurwa pohamujcie
się trochę, jak chcecie wytrwać do końca! Mieliśmy umowę, że ograniczacie dragi
i inne używki do minimum… a wczoraj…
- Jasne,
pogadam z chłopakami…
- Ty też nie
jesteś czysty! – zawołał Steven i dodał – Tylko laska Rose’a jest czysta, ale
przecież wyjechała tydzień temu po tej pieprzonej awanturze i ta wasza mała
cizia…
Wkurzony do
granic możliwości Izzy chciał go uderzyć, ale znikąd pojawił się gitarzysta
Aerosmith i szybko zainterweniował. Spojrzał na wokalistę swojego zespołu i na
czarnowłosego chłopaka i z nerwami zapytał, co się stało.
- On obraża
Martę! – wybuchnął Stradlin, oddychając ciężko.
- Kurwa,
wyluzuj! Powiedziałem tylko, że ta cizia nie ćpa jak wy! – na słowo „cizia”,
członek Guns n’Roses ponownie zacisnął pięści.
- Ej spokój,
Młody! – Joe szybko stanął między nimi i zwrócił się do swojego kolegi z grupy
- Steven, ona wcale nie jest taka głupiutka i pusta, jak myślisz… i wątpię,
żeby była szczęśliwa z takiego określenia…
- Dobra,
dobra… wymsknęło mi się, ok?
Gitarzysta
rytmiczny Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata machnął tylko ręką i wszedł do
windy, naciskając przycisk z parterem. Udał się do hotelowej restauracji, która
bardziej przypominała bar i szybko odnalazł wzrokiem swój zespół. Bez słowa
przysiadł się na wolne miejsce koło Marty i wyciągnął z rąk Slasha butelkę
Danielsa, upijając spory łyk.
- Wyspałeś
się? – zapytała z uśmiechem Marta.
-
Przepraszam – powiedział krótko, nie odpowiadając na pytanie.
Spojrzała na
niego zaskoczona; Izzy, który za coś przeprasza? Kim jesteś i co zrobiłeś z
moim Izzym? Ale za co w ogóle te przeprosiny?
- Za co?
- Spałem
twoim łóżku…
- Przecież
nie pierwszy raz…
- Zazwyczaj
cię nie straszę i nie doprowadzam do… - urwał, nie wiedząc, co powiedzieć. Do
histerii? Czy to nie brzmi żałośnie i idiotycznie? Tak jakbym miał do niej o to
pretensje? Ale jak to kurwa inaczej nazwać?
Złapała go
tylko za dłoń i mocno ścisnęła, co miało oznaczać, że wszystko jest w porządku
i nic się nie stało. Trochę się rozchmurzył i spojrzał na swoich kolegów. Duff
wyglądał jakby przejechał po nim czołg – przekrwione zmęczone oczy, które same
mu się zamykały i były chyba wynikiem całonocnego zabawiania się poderwaną po
koncercie panienką; grymas bólu na twarzy, przypominał skutecznie, ile chłopak
wczoraj wypił no i jeszcze to pieprzone drżenie rąk, nad którym nie panował. Stary,
co ty kurwa robisz? Jak w ogóle możesz grać na tym jebanym basie? W sumie
Stradlin oceniał go zbyt surowo; w końcu jak on sam by wyglądał, gdyby tak
drastycznie ograniczył kokainę i Brownstone’a? Czego się spodziewał? Że nie
będzie miał podobnych objawów jak młody basista? Że całkiem bezboleśnie odstawi
całe to gówno? Chuj z tym, pierdoli mnie to teraz! Dalej siedział Axl,
który zdawał się być lekko podenerwowany i nerwowo skubał serwetkę. Następnie
Adler… jeśli McKagan wyglądał źle, to Izzy’emu brakło słów, żeby opisać ich
perkusistę. Nie dość, że już z samego rana wpakował w siebie niezłą ilość
białego proszku i już lekko odlatywał, to jeszcze wczoraj pobił się z jakimś
frajerem w barze i wokół jego prawego oka można było znaleźć każdy możliwy
kolor – przez żółć i zieleń, aż po fiolet pomieszany z czarnym. To, co robił ze
swoim życiem Popcorn, było bardziej przerażające niż to, co wyczyniali
pozostali członkowie zespołu razem wzięci. Slash wyglądał względnie dobrze, ale
widać było, że wypił już wystarczająco dużo, by być śmielszym niż w normalnych
trzeźwych warunkach.
- Chciałem
wam coś powiedzieć… - powiedział nagle Axl, patrząc zamiast na zespół to
zupełnie innym kierunku, gdzieś ponad głową Marty – Ja… to znaczy Erin… - urwał
na chwilę i wypuścił głośno powietrze - będę ojcem…
- Co kurwa?!
– wykrzyknął Hudson wylewając na siebie sporą część płynu, która pozostała w
jego butelce.
- Ciąża
Hudson! Wiesz, co to jest? – warknął Rose i spojrzał na Martę, która wcale nie
siliła się, by wyglądać na zaskoczoną – wiedziałaś prawda? – kiwnęła tylko
głową – Od dawna?
- Miesiąc…
mówiłam jej, żeby szybciej ci o tym powiedziała, ale…
- Miesiąc,
kurwa? Miesiąc? To jakim kurwa prawem ja dowiaduję się o tym dopiero teraz i to
jeszcze przez jebany telefon? – wzburzony poderwał się z krzesła i zdawał się
zupełnie ignorować kelnerów i pozostałych ludzi obecnych w barze.
- Uspokój
się… - wstała i dodała do chłopaków – idźcie się pakować, a ja pójdę z Axlem na
spacer.
Powlekli się
leniwie do swoich pokoi i zabrali się za ładowanie swoich rzeczy do walizek, a
w tym czasie Marta wyprowadziła wkurzonego Rose’a do pobliskiego parku.
Zapytała dokładnie, co Everly mu powiedziała i słuchała długiego wywodu rudego
chłopaka.
- I kurwa
jeszcze na koniec pierdoliła mi coś o tym, że może ja nie chcę tego dziecka i
że zostawię ją samą albo zacznę do czegoś zmuszać!
Marta przez
chwilę się nie odzywała i myślała nad tym, co zrobić, co powiedzieć. Teoretycznie
prosiła mnie, żebym nie mówiła nikomu o ciąży, a nie o czymś innym… po za tym
teraz sama się wygadała Axlowi i jeszcze dała mu do zrozumienia, że jedno jego
słowo i podda się aborcji…
- Axl… nie
wiem czy powinnam ci o tym mówić, ale… jak Erin do mnie przyszła, chciała w
ogóle cię nie informować…
Rose poderwał
głowę i spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Jak kurwa
nie informować? Zamierzała mnie zostawić?
- Obawiam
się, że bardziej miała na myśli pozbycie się dziecka… ale… ale chyba
udało mi się wybić jej ten pomysł z głowy…
- Ja
pierdolę! Chciała usunąć? Popierdoliło ją? – złapał Martę gwałtownie za ramiona
i lekko potrząsnął.
Dziewczynę
na chwilę sparaliżowało i wpatrywała się w jego rozsierdzone oblicze. Policzyła
do dziesięciu i opanowała pierwszą falę strachu. Poprosiła, by ją puścił i gdy
tylko uległ jej, szybko splotła ręce na piersi, chwytając się za bolące
miejsca. Wzięła jeszcze parę głębszych oddechów i wytłumaczyła:
- Nie chcę
jej usprawiedliwiać, bo osobiście potępiam to, co chciała zrobić, ale… bała się
twojej reakcji na ciążę… bała się, że będziesz ją oskarżać i że ją zostawisz z
dzieckiem w drodze… Axl, ona boi się, że ty nie chcesz dzieci!
- Jak kurwa
nie chcę? Przecież… przecież to wspaniale! Kurwa, słyszysz? To zajebiście
cudowne, zawsze marzyłem o dzieciach!
- A
powiedziałeś jej o tym?
- No kurwa
nie… bo mnie wpieniła i rzuciłem słuchawką!
Boże, co za
debil! I jak tu z takim żyć? Pieprzy, że kocha dzieci i chce je mieć, a na
wiadomość o ciąży rzuca dziewczynie słuchawką i tyle z przekazania jej swoich
uczuć odnośnie sytuacji… Powiedziała mu tylko, by do niej jak najszybciej
zadzwonił i okazał jakąś względną radość, a nie krzyczał za to, co chciała
zrobić i zostawiła go samego na ławce. Poszła do hotelu i schodami dotarła na
ósme piętro hotelu, który zajmowali i udała się do swojego pokoju. Jak tylko
otworzyła drzwi zobaczyła trzech chłopaków siedzących na jej łóżku, którzy
palili papierosy i pili wino i whisky.
- On mówił
serio? Everly wpadła? – zapytał bez wstępu Slash i Marta powoli zaczęła im
mówić, co wie, pomijając kwestię usunięcia ciąży.
- O kurwa…
tatuś Axl… - zawołał Duff - jakoś sobie tego nie wyobrażam – i zaśmiał się
głośno.
- Dajcie
spokój! Moglibyście być milsi i bardziej wyrozumiali…
- Ok, ok…
nie irytuj się, Dziecino – Slash wyszczerzył zęby i odgarnął z twarzy swoje
niesforne loki.
Spojrzała w
sufit i zaczęła wrzucać swoje rzeczy do torby i po kilkunastu minutach z
zadowoleniem opadła na fotel naprzeciwko łóżka. Zauważyła, że Izzy jest dziwnie
podenerwowany. Kurde… to do niego takie niepodobne… zazwyczaj zamyka się w
sobie i wygląda jakby wszystko go pierdoliło, mimo że wewnątrz toczy ze sobą
walkę, a teraz? Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale tylko niecierpliwie
pokiwał głową i odpalił kolejnego papierosa. Minęło kolejne kilka chwil i
chłopcy jednocześnie wstali; Slash powiedział, że najwyższy czas wymeldować się
z tego „jebanego hotelu, gdzie nawet nie mają dobrze wyposażonego barku” i
złapać jakąś taksówkę na lotnisko. Dziewczyna szybko podeszła do swojego bagażu
i chciała go wziąć, ale Duff ją uprzedził.
- Ej no!
Sama mogę to ponieść, wcale nie jest taka ciężka!
- Kurwa… za
każdym razem taka sama szopka – mruknął do siebie i dodał trochę głośniej – I
chuj, że nie jest ciężka, jestem facetem, więc mogę ci pomóc…
- Może Mała
wątpi w twoją męskość? – Slash wybuchnął śmiechem i spojrzał z
politowaniem na farbowanego blondyna.
- Przyjebał
ci ktoś kiedyś w ten twój popierdolony łeb? – krzyknął w jednej chwili,
puszczając bagaż. – Patrz na swojego chuja!
O tak…
idiotyczne męskie ego zostało obrażone i poniżone i od razu trzeba załatwiać
wszystko pięściami? Zachowują się jak małe dzieci na placu zabaw, którym ktoś
zabrał zabawki! Stanęła między chłopakami i szybko położyła dłonie na
klatce piersiowej McKagana, żeby go zatrzymać i uspokoić.
- Nikt w nic
nie wątpi… – powiedziała uspokajająco i odwróciła głowę w kierunku Hudsona – A
ty się przymknij i zajmij się sobą! – wzięła swoją torbę i wszyła z pokoju.
Po chwili
podbiegł do niej Izzy i od razu zatrzymał. Wyswobodził torbę z jej rąk i bez
słowa zaczął ją nieść przez korytarz, dochodząc do pokoju, w którym
teoretycznie spał i wyciągnął swoją walizkę. Spojrzał przez ramię i zauważył,
że Marta nie poruszyła się nawet na milimetr.
- Co jest?
- To raczej
ja powinnam zapytać… czemu jesteś taki…zły?
- Nic
ważnego… wkurwiłem się na Tylera… - powiedział tonem, który był zbyt neutralny
jak na nerwy, o których mówił – Tak nawiasem, wiesz, że Joe cię polubił?
Dziewczyna
uśmiechnęła się do niego i opowiedziała mu o jej rozmowie z członkiem Aerosmith
sprzed tygodnia. Perry bardzo pozytywnie ją zaskoczył i z pełną świadomością
mogła powiedzieć, że był najsympatyczniejszym facetem z całego zespołu. Podczas
jednego z koncertów, gdy Marta jak zawsze obserwowała wszystko zza kulis,
podszedł do niej i zaczął rozmowę. Tak… pytanie czy nie boję się mieszkać z
piątką pijaków i dziwkarzy pod jednym dachem jest bardzo miłym początkiem
konwersacji, zaśmiała się na wspomnienie pytania gitarzysty. Kiedy
powiedziała mu, że chłopcy wcale nie są tacy źli i niebezpieczni jak mówi się o
nich w prasie, uśmiechnął się tylko i stwierdził, że są szczęściarzami.
Dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała, co miał konkretnie na myśli,
jednak szybko ją zbył i zmienił temat. Okazał się bardzo miły, otwarty no i
przede wszystkim inteligentny. Zdawał się odłączyć od otoczki „boskiego
toksycznego bliźniaka”, który jest tak zajebisty, że każdy musi na niego
lecieć. Wydawał się być szczerze zaskoczony, że Marta zawsze marzyła o byciu na
ich koncercie i słucha ich od co najmniej ośmiu lat. Tak, Panie Perry, mam
niecałe dziewiętnaście lat i słucham was przez prawie połowę mojego żywota!
- Kurwa,
przymknij się, Duff! – zawołał Izzy do chłopaka, który od kilku dobrych minut
awanturował się ze stewardessa, która nie chciała podać mu żadnego alkoholu.
Na kolanach
gitarzysty drzemała Marta, którą samoloty dziwnie usypiały; i nie ważne było
czy podróż trwała pół godziny, godzinę czy trzy razy tyle – zawsze musiała
zasnąć. Stradlin gładził ją bezmyślnie po głowie i rozmawiał półgłosem z Axlem,
który był w wyśmienitym humorze, po rozmowie z Erin, w której wytłumaczył jej,
że bardzo się cieszy, że zostanie za niecałe siedem miesięcy ojcem.
- Wiesz, że
to ona przekonała Erin, żeby najpierw ze mną porozmawiała, a nie od razu
planowała, co będzie, jeśli się nie zgodzę? Wiesz, że to ona powiedziała jej,
żeby nawet nie myślała o skrobance? – zapytał cicho, wskazując podbródkiem
brunetkę.
Izzy
spojrzał na niego zdziwiony. Jak to? Ona chciała usunąć ciążę?! Everly nie
chciała tego dziecka? I jak kurwa Marta jej powiedziała, żeby tego nie robiła?
Co do… O chuj! Dlatego Młoda tak rozkleiła się Slashowi o to poronienie!
Dlatego, że Erin nieświadomie wszystko jej przypomniała i jeszcze chciała
pozbyć się czegoś, o czym Marta marzyła, co kochała i wreszcie co straciła…
- O kurwa…-
wyrzucił z siebie tylko, nie wiedząc, co więcej ma powiedzieć. – o kurwa… -
powtórzył i zatrzymał rękę na włosach Marty – jak można… jak, kurwa…
- Co?
- Jak można
gadać komuś, kto stracił dziecko o jebanej skrobance?! – wydusił z siebie.
Axl otworzył
zdumiony usta i nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Co ten Stradlin
pierdoli? W mózgu mu się pojebało od tych dragów? Jakie stracone dziecko,
kurwa?
- Co ty,
kurwa, chcesz mi powiedzieć? Że ONA była w ciąży? Przecież…
Izzy wziął
głęboki oddech i zamyślił się. Kurwa mać! Wiedziałem, że tak będzie! Mówiłem
Marcie, żeby sama mu powiedziała o wszystkim, ale zwaliła to na mnie… i kurna
za jakie grzechy? Za jakie jebane grzechy, muszę mówić, co ją spotkało Axlowi?
Mogłem się ugryźć w ten jebany język, zanim palnąłem o tym poronieniu!
- Była… poroniła
kilka tygodni przed tym jak ją poznałem… - powiedział cicho i odwrócił wzrok od
Axla – Nie… nie puściła się i nie wpadła… – odpowiedział na niezadane pytanie i
przymknął oczy – i dlatego się ciebie bała… wciąż się boi…
- Boi?
Przecież nic jej nie zrobiłem! – wyjąkał – ja…
- To nie ma
znaczenia… Duffa też się bała, mimo tego, że od początku był dla niej miły… -
ciągle nie patrzył się na przyjaciela i mówił do okna – ona jest tak wrażliwa,
że przeraża ją dosłownie każdy gest… naprawdę nie słyszałeś ani razu jak
krzyczała przez sen, bo śnił się jej koszmar, który musiała przeżyć?
- Słodki
Jezu… a ja byłem takim chujem…- wyszeptał i z żalem spojrzał na śpiącą
dziewczynę.
Dopiero
teraz dotarło do niego, co musiała czuć ta brunetka, gdy się do niej tak chamsko
przystawiał, gdy rzucał w jej kierunku dwuznaczne propozycje, w końcu
zrozumiał, czemu tak uciekała i kuliła się, gdy przez przypadek ją dotknął. I
teraz, gdy patrzył na jej spokojną, pogrążoną w śnie twarz nie widział już tej
„gorącej cizi” jak ją nazwał za pierwszym razem; teraz widział pokrzywdzone
dziecko, skrzywdzoną nastolatkę, która drastycznie została wyrwana ze swojego
świata… w pewien sposób utożsamiał się z jej cierpieniem, bo sam nie miał
udanego dzieciństwa, bo sam padł ofiarą jakiegoś psychopaty, który się nad nim
znęcał…
- Jak ona to
znosi?
- To zależy…
Slash robi wszystko, co może byle o tym nie myślała, Duff zresztą też… ale… ale
ona nie jest w stanie o tym zapomnieć… ciągle ma te kurewskie sny, w których
ciągle na nowo to przeżywa… - czuł, że jego oczy robią się niepokojąco
wilgotne, ale zamrugał kilkakrotnie i szybko wrócił do normy – dziś przerażona
wyskoczyła z łóżka i zaczęła uciekać, bo myślała, że ten sen jest
rzeczywistością i że nie chcę jej uspokoić tylko… no wiesz…
Axl pokręcił
tylko głową i do końca podróży nie odezwał się ani słowem.
- Czekaj! –
Marta zawołała za czarnowłosym chłopakiem, który chciał wejść do garderoby, by
zacząć przygotowywać się na koncert, do którego pozostało pół godziny – Czy ty
rozmawiałeś z Rose’em?
- Tak… -
powiedział tylko i spuścił wzrok – przepraszam… chyba powinienem cię uprzedzić,
ale tak jakoś wyszło przy rozmowie o tej ciąży Erin i już nie mogłem się
wycofać…
- Przecież
sama cię o to prosiłam! Wiesz, że ja nie byłabym w stanie mu tego wszystkiego
opowiedzieć… - przerwała mu i nieśmiało się uśmiechnęła – Nawet mnie przeprosił
i powiedział, że gdyby wiedział od razu, to nie byłby taki nachalny… ale…
- Ale? –
zachęcił ją do kontynuowania.
- Ale czy on
tego nie robi z litości? Albo dlatego, że wypada?– zapytała po chwili i dodała
– A może… może wy też?
- Marta! –
Izzy złapał ją za ramiona i pochylił się by zmniejszyć dystans między ich
twarzami – Nigdy tak nie mów! Nikt się nie lituje i nie udaje!
Popatrzył na
nią zniecierpliwiony i pokręcił głową zrezygnowany. Jak ona może myśleć, że
to tylko litość? Jak może myśleć, że całe moje uczucie do niej wzięło się z
jebanej litości, albo, że kurwa to wszystko udaję? Że udaję, że kocham ją jak
siostrę? I Slash… naprawdę jest tak naiwna, żeby wierzyć, że on zarywa noce i
siedzi przy niej, bo się nad nią lituje, bo tak, kurwa, wypada? Że UDAJE, że
nie irytuje go jej płacz? Cmoknął ją w czoło i rzucił tylko, by zastanowiła
się nad tym, co mówi i odszedł.
Marta stała
przez chwilę bez ruchu, nie wiedząc, co zrobić. Pięknie! Wkurwiłaś
Stradlina… no zajebiście! I przez co? Przez twoje pojebane myślenie z kosmosu!
Przecież oni nie zadawaliby sobie takiego trudu, gdyby robili to TYLKO z
litości i nie udawaliby tego wszystkiego… Nie lataliby za tobą, gdy tylko uronisz
jakąś pieprzoną łzę, albo obudzisz się z krzykiem w środku nocy! Kurwa!
Osobiście zrobię ci krzywdę, idiotko, jak jeszcze raz złapiesz jakąś fazę na
takie pieprzone myślenie!
- Cholera…
odpieprza mi… sama sobie grożę? – zaśmiała się i ruszyła z uśmiechem w kierunku
miejsca, z którego miała obserwować koncert.
Po
kilkudziesięciu minutach zaczął się występ i dziewczyna patrzyła jak chłopcy,
zaczynając standardowo od It’s so easy, które Marta oczywiście
podśpiewywała pod nosem i tupała stopą w rytm melodii. Kiedy grali Mr.
Brownstone, Slash z Duffem zaczęli rzucać zaniepokojone spojrzenia na
publiczność, która szalała bardziej niż na jakimkolwiek innym koncercie, który
widziała brunetka. Pod koniec piosenki Axl w żartach powiedział, żeby się nie
pozabijali i zaproponował You’re Crazy, co miało trochę uspokoić
rozszalały tłum fanów. Jednak zaraz po tej piosence Rose próbował przemówić do
publiczności, wygłaszając mowę w stylu :” Ej ludzie, wyluzujcie i cofnijcie się
trochę i nie róbcie pieprzonego bałaganu! Nie wiem, co chcecie, ale was proszę,
wycofajcie się” i szybko zaczął przedstawiać zespół, po którym Slash zaczął
improwizować na swoim Les Paulu, ale szybko przerwał. Ktoś z tłumu krzyknął,
żeby zaczęli grać tą pojebaną muzykę. Kurwa… robi się nieprzyjemnie,
pomyślała Marta i obserwowała jak Hudson podchodzi do mikrofonu.
- Ej kurwa
mam dla was wiadomość! Kurwa ludzie weźcie się do chuja uspokójcie! Jak ktoś
nie chce słuchać, to niech stąd kurna wyjdzie! – po tej prośbie, Adler zaczął
spokojnie uderzać w bębny, jednak szybko przerwał mu ponowny krzyk Slasha – Ej
Kurwa! Cofnij się, Facet! Jezu Chryste, to takie zajebiście trudne?
- Ok, Dajcie
im trochę czasu – powiedział Axl, a gitarzysta zawołał do swojego zespołu, żeby
zagrali Paradise City.
Marta nie
potrafiła się skupić na grze chłopaków i śpiewie Rose’a tylko nerwowo zerkała w
kierunku tłumu. Pierwsze kilka rzędów, to była istna apokalipsa! Każdy się
popychał, pchał i nie zważał na osoby stojące koło niego. Parę osób zaczęło się
nawet szarpać. Ponownie spojrzała na zespół i wyłapała w głosie Duffa, który
właśnie wspomagał ze Stradlinem Axla, drżenie. Kolejne przedstawienie zespołu,
wcale nie uspokoiło tłumu, podobnie jak kolejne popisy kudłatego gitarzysty, do
których przyłączył się Duff i Adler. Po chwili wokalista ponownie poprosił o
to, żeby każdy zrobił krok do tyłu i wykrzyczał słynne „Do you know where the
fuck you are?!”. W trakcie tej piosenki Marta kilkakrotnie widziała, jak Izzy
rzucał zaniepokojone spojrzenia swojemu przyjacielowi, kręcąc głową, jakby
chciał powiedzieć, że Welcome to the Jungle to nie był dobry pomysł. Kurwa,
chłopaki! Uspokójcie ten tłum! Tu już nie jest bezpiecznie! Co z tego, że Axl
stwierdził, że teraz będzie idealnie pasować piosenka o cierpliwości, skoro
fani i reszta dzieciaków zgromadzonych w tej sali, miała w dupie to, co robił
zespół?
- Boże… co
tu się dzieje? – szepnęła sama do siebie, gdy patrzyła na ten rozszalały tłum i
gdy wyłapała przerażone spojrzenia Duffa, w jej kierunku.
Po Sweet
Child o’Mine, zespół zszedł ze sceny i szybko udał się do garderoby. Widać
było, że im ulżyło po tym piekle, które działo się pod sceną. Szybko udali się
z Martą do hotelu i od razu udali się w kierunku baru. Zamówili whisky i
siedzieli zmęczeni nie tyle fizycznie, co psychicznie. Nie mieli siły
nawet żeby rozmawiać. Dziewczyna na chwilę ich przeprosiła i udała się do
toalety, a kiedy wróciła zauważyła brak Duffa i pozostali członkowie mieli
grobowe miny.
- Ej… co się
stało? – zapytała szybko i spojrzała po ich twarzach.
- P-podobno
dwójka dzieciaków… oni… - zaczął Slash i przełknął głośno ślinę – podobno nie
żyją… tłum ich zdeptał…
Marta opadła
na krzesło i w przerażeniu słuchała tego, co mówił gitarzysta. Jak to?
Przyszli sobie na koncert ulubionego zespołu i już z niego nie wyszli? Jak to
możliwe? Jak kurwa można było staranować człowieka i nawet tego nie zauważyć?
- Gdzie jest
Duff? – zapytała roztrzęsionym głosem po ponad dwudziestu minutach bezwzględnej
ciszy.
- Jak tylko
to usłyszał to wybiegł jak pojebany… chyba do swojego pokoju… - Axl spuścił
wzrok i pociągnął spory łyk trunku.
Dziewczyna
bez słowa udała się w kierunku windy i pojechała na piętro, na którym mieli
dziś nocować. Zapukała do jednych z drzwi i nie czekając na odpowiedz, weszła
do środka. Zobaczyła McKagana siedzącego na podłodze w samych spodniach i
opierającego się plecami o łóżko. Twarz miał ukrytą w dłoniach, a przy jego
nogach zauważyła kilka zgniecionych puszek po piwie i opróżnioną do połowy
butelkę Nightraina, a także foliową saszetkę z białym proszkiem.
- Duff… -
podeszła do niego szybkim krokiem i uklęknęła. – Słyszysz?
- Hmm? –
podniósł leniwie głowę i zobaczyła w jego oczach łzy.
- Ej… -
położyła mu rękę na ramieniu – wszystko dobrze?
Pokiwał
tylko przecząco i pociągnął kilka ogromnych łyków wina.
- Kurwa… oni
tylko przyszli na ten jebany koncert i tak idiotycznie stracili życie! – głos
mu drżał, więc dziewczyna szybko usiadła koło niego i pozwoliła, by oparł głowę
na jej ramieniu – To nasza wina! To moja wina, kurwa! Gdybyśmy tu nie
przyjechali, tylko siedzieli na dupie z Tylerem nic by się nie stało! Oni wciąż
by żyli! Nie powinniśmy przyjeżdżać do tego pierdolonego Donnington!
- To nie
wasza wina… - próbowała go pocieszyć – to ci ludzie wokół nich… to oni są
winni, a nie wy!
Chłopak bez
słowa przytulił się do niej i nie do końca świadomie ułożył swoją farbowaną
głowę na piersiach dziewczyny. Mimo niekomfortowej sytuacji Marta nawet nie
drgnęła. Zaczęła gładzić jego włosy i czując jego płytki od szlochu oddech,
sama poczuła łzy na policzkach. To tak kurewsko niesprawiedliwe! Przecież na
ich miejscu mógł być każdy! Mogłam być ja, mógł być jakiś dzieciak spełniający
swoje marzenia… Basista przylgnął do niej jeszcze mocniej i zaczął
powtarzać, że to jego wina i że w ogóle nie powinni grać w tym mieście.
Dziewczyna tylko słuchała tego i po raz pierwszy dotarło do niej jak wrażliwego
człowieka ma przed sobą. Fakt… zawsze idealnie maskował większość przykrych
emocji, ale widać w końcu nie wytrzymał i musiał dać upust temu bólowi, który
nie dawał mu spokoju. Nagle jednak jego żałośnie brzmiący monolog urwał się i
brunetka zdała sobie sprawę z tego, że upojony alkoholem i kokainą chłopak
zasnął.
Every time I look in the mirror
All these lines on my face getting clearer
The past is gone
It went by, like dusk to dawn
Isn't that the way
Everybody's got their dues in life to pay
Yeah, I know nobody knows
where it comes and where it goes
I know it's everybody's sin
You got to lose to know how to win
Half my life's
in books' written pages
Lived and learned from fools and
from sages
You know it's true
All the things come back to you
Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter, sing for the tear
Sing with me just for today
Maybe tomorrow, the good lord will take you away
All these lines on my face getting clearer
The past is gone
It went by, like dusk to dawn
Isn't that the way
Everybody's got their dues in life to pay
Yeah, I know nobody knows
where it comes and where it goes
I know it's everybody's sin
You got to lose to know how to win
Half my life's
in books' written pages
Lived and learned from fools and
from sages
You know it's true
All the things come back to you
Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter, sing for the tear
Sing with me just for today
Maybe tomorrow, the good lord will take you away
- Ślicznie
śpiewasz, wiesz? – McKagan wyrwał się z godzinnej drzemki i leniwie podniósł
wzrok na dziewczynę.
Zmieszała
się trochę i spojrzała na swoje paznokcie pomalowane na atramentowy kolor. W
tym czasie chłopak dopił do końca swoje wino i próbował wstać z podłogi. Jednak
potężna dawka kokainy, którą wciągnął wciąż krążyła po jego organizmie i
niebotyczna ilość alkoholu dały o sobie znać. Zachwiał się i wylądował na
tyłku. Zaklął siarczyście i ponowił próbę; tym razem pomogła mu Marta i gdy
staną na nogach, bezmyślnie złapał dziewczynę za ręce i przyciągnął ku sobie.
- Jesteś tak
kurewsko piękna, wiesz? – popatrzył jej prosto w oczy i lekki uśmiech wstąpił
na jego twarz.
- Za dużo
wpiłeś, skoro tak pierdolisz…
- Mówię
poważnie… - wyszeptał i jednym ruchem ręki podniósł jej głowę – najpiękniejsza
jaką kiedykolwiek widziałem…
Kurwa…
jesteś zalany jak świnia! Czego ty chcesz? Marta uważnie śledziła każdy
jego ruch i z niepokojem zauważyła, że basista coraz bardziej zbliżał jej twarz
ku niej. Pochylił się i lekko musnął ustami jej wargi.
- Puść mnie!
– zawołała i szybko uderzyła go w twarz.
Bez słowa
wyszła z pomieszczenia, zostawiając pół przytomnego McKagana, który złapał się
za obolały policzek. Co za palant? Jakim kurwa prawem mnie pocałował?! W
ogóle był świadomy czy jutro nawet nie będzie pamiętał, co zrobił? Nikt, kurwa
nie będzie mnie całować bez mojej zgody! Wślizgnęła się do pokoju
Izzy’ego i czekając na chłopaka zasnęła w fotelu w jego pokoju…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz