Co za wstyd! ten rozdział powinien się tu pojawić tydzień temu! ale nie umiałam dopisać ostatniej sceny... 2 mało istotne pominęłam, ale to i tam ma calusieńkie 23 strony w wordzie! absolutny rekord :D pomyślałam, że to nagroda dla was, że jesteście ze mną już dwa lata :)
nie mam siły wyłapywać jakiś błędów, przy takiej ilości tekstu
dziękuję Mii i Linshi, że były wsparciem i motywacją przy pisaniu tego
OSOBY WRAŻLIWE UPRASZA SIĘ O ZAOPATRZENIE SIĘ W PACZKĘ CHUSTECZEK
mam nadzieję, że to co wymyśliłam się wam spodoba i że mnie nie znienawidzicie, bo... treści są dość... nieprzyjemne w pewnym sensie, ale co tam...
błagam was... namęczyłam się z tym rozdziałem, pisałam go dla was, poświęciłam na to kupę czau i serca, doceńcie to i zostawcie chociaż 2 słowa, że to przeczytaliście i czy wam się podobało
prawie 200 osób ujawniło swoją obecność przez głosy w ankiecie a ledwie 10% z was docenia to co piszę... to jest naprawdę przykre dla blogera i autora czegokolwiek... zarówno pochwały jak i krytyka jest dużo cenniejsza dla osoby piszącej niż cisza, która mnie tu spotyka
ZWRACAJCIE UWAGĘ NA DATY!
***
Zastanawiała
się, gdzie mógł pójść. Nie znała praktycznie w ogóle tego miasteczka. No i nie
znała Izzyego z czasów jego młodości. Gdzie mógł chadzać jako nastolatek? Gdzie
lubił spędzać czas? Pytała nawet ludzi czy go nie widzieli. Przecież każdy
kojarzył chłopaka, który zrobił muzyczną karierę. Kwiaciarnia… może tutaj
czegoś się dowie?
- Eee… dzień
dobry – weszła do środka – ja… chciałam zapytać… to znaczy – spojrzała na około
czterdziestoletnią kobietę – bo szukam znajomego i pomyślałam, że może pani
widziała…
- Tak? –
uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Izzy… to
znaczy Jeff Isbell… nie kojarzy go pani? Może przechodził tędy dzisiaj?
- Ach
Jeffrey! Wyprzystojniał od czasów, jak ostatni raz go widziałam… Był tutaj
jakąś godzinę temu.
- Och… a nie
wie pani, gdzie mógł iść?
- Oczywiście,
że wiem… tam gdzie zawsze – sięgnęła po czerwoną różę – kiedyś przychodził
tutaj i kupował codziennie jedną sztukę. Raz go zapytałam, kim jest ta
szczęśliwa dziewczyna – westchnęła – Niech pani go szuka na cmentarzu.
- C-co?
Cmentarzu? A-ale… - nie bardzo wiedziała, co to może oznaczać – nie jestem stąd
i eee…
- Do końca
ulicy i w lewo – odpowiedziała szybko i podała Marcie różę – pewnie będzie mu
miło… nie… nie musi pani płacić…
Brunetka
uśmiechnęła się niepewnie i schowała portfel. Nie dawało jej spokoju, co Izzy
mógł robić w takim miejscu. Nigdy nie mówił o jakimś zmarłym krewnym prócz
ojczyma, którego jak twierdził darzył nienawiścią. Więc po co miałby go
odwiedzać? To wszystko nie miało sensu. Po kilku minutach marszu znalazła się
przy bramie cmentarza. Niepewnie ją przekroczyła. Gdzie powinna iść? Czy Izzy w
ogóle jeszcze tu był? Ruszyła główną aleją rozglądając się co chwila wokoło w
poszukiwaniu znajomej czupryny czarnych włosów. Plac był większy niż się
spodziewała. Po kwadransie poszukiwań chciała dać sobie spokój. Jednak jej
wzrok padł na najbardziej zaniedbaną część cmentarza. Zmrużyła oczy. Nie mogła
się mylić. Po cichu skierowała się w tamtą stronę. Z czasem jego sylwetka stała
się wyraźniejsza. Podobnie grób, nad którym siedział. Zardzewiały metalowy
krzyż. Jeszcze bardziej pokryta korozją tabliczka z nazwiskiem. Na ziemi – nie
było tam bowiem żadnego pomnika czy nagrobka – leżała czerwona róża. Dokładnie
taka sama jak ta, którą trzymała w dłoniach. Przykucnęła bezszelestnie i
ułożyła swojego kwiatka obok tego, który on przyniósł. Drgnął zaskoczony i
spojrzał w jej kierunku.
- C-co ty tu
robisz? – pospiesznie otarł łzy.
- Izzy… kto…
c-co… - spojrzała na tabliczkę z nazwiskiem i zachłysnęła się powietrzem – „Jeff
Isbell 1962-1978” – przeczytała na głos rządek wyrytych liter – Boże… Izzy,
co to jest? – zapytała z przestrachem i dostrzegła drugi napis, ten właściwy - „Emily
Gordon 1961-1978”. K-kim jest Emily?
Bez słowa
podał jej zdjęcie. Było zniszczone, ale bez problemu mogła rozpoznać rysy
twarzy. Już je widziała. To była dokładnie ta sama fotografia, którą znalazła u
Izzyego parę miesięcy temu. Pamiętała, że wtedy pytała go, kim jest ta śliczna
dziewczyna. Nikt ważny. Czy nie tak jej odpowiedział? Nikt ważny. Więc co tutaj
robił? Czemu miał łzy w oczach? Czemu wtedy nie powiedział jej, kim jest ta
młoda kobieta?
- Izzy? C-co
to…
- Błagam… -
jęknął łamiącym głosem - chcę zostać sam… - wyszeptał tonem, który mówił
zupełnie coś innego.
28
kwiecień 1975
Chudy,
ciemnowłosy chłopak włóczący się po ulicach, poczuł burczenie w brzuchu. Znowu.
Ciągle był głodny. Jego matka miała z nim ciężkie życie. Ledwie zjadł obiad a
już pytał o podwieczorek. Zapchał się jakimiś wypiekami albo ciasteczkami i od
razu chciał jeść kolację. Do szkoły zabierał śniadanie, zapisany był na obiady
na stołówce i dodatkowo po drodze do domu kupował sobie jakąś drożdżówkę. Pogrzebał
w kieszeniach i znalazł kilkadziesiąt centów. Powinno starczyć na coś dobrego.
Skierował się w stronę sklepu i prawie wpadł na jakąś dziewczynę, bo jego
niesforne włosy całkiem zasłaniały mu pole widzenia. Mruknął pod nosem
przeprosiny i popędził do piekarni, która znajdowała się kilka metrów od niego.
Starczyło akurat na rogalika nadziewanego czekoladą. Wrócił na ulicę i gdy chciał
pochłonąć kolejny już posiłek tego dnia, jego wzrok padł na niewysoką
nastolatkę. Siedziała na chodniku i mruczała coś do mijających ją ludzi, jednak
nikt nie zwracał na nią uwagi. To była ta sama brunetka, która prawie
staranował przed wejściem do sklepu. Była drobniutka i strasznie zaniedbana.
Domyślił się, że pewnie jest bezdomna. Nie wyobrażał sobie, by ktoś, kto ma
normalne warunki mieszkaniowe i rodzinę, mógł tak wyglądać jak ona. Ale co
ona tutaj robi? Przecież chyba jest w moim wieku albo nawet młodsza. Powinna
być w domu z rodzicami, a nie tutaj na ulicy. Uciekła? Albo… może ona nie ma
domu? Ale przecież wszyscy go mają! Każdy ma gdzieś rodzinę! Zbiera pieniądze?
Po to jej ten kubek? Na co te centy? Może… może jest głodna?
- Eee… cześć
– usiadł koło niej – co tu robisz?
- Cześć – od
razu się odsunęła – nie twoja sprawa.
- Chcesz
rogalika?
- Nie biorę
jedzenia od obcych – mruknęła – nie znam cię, a to może być niedobre.
- Jestem
Jeffrey – uśmiechnął się niepewnie – dopiero go kupiłem…
Spojrzała nieufnie
na chłopaka. Lata doświadczeń nauczyły ją, by nie ufać ludziom. Zwłaszcza tym,
którzy są przesadnie mili. On był przesadnie miły. Niby po co usiadł koło niej
i chciał się podzielić jakimś rogalikiem? Pewnie coś chciał. Wszyscy czegoś
chcieli. Świat nie był bezinteresowny. Ale była głodna. Nie jadła od dwóch dni,
nikt nie wrzucił jej nawet paru centów na bułkę.
- Emily.
Skoro dopiero go kupiłeś, to czemu chcesz mi go dać?
- Bo… - spuścił
wzrok na swoje trampki – bo tobie bardziej się przyda. Na mnie w domu czeka
obiad.
Zrezygnował z
jedzenia. Pierwszy raz w życiu odmówił sobie skonsumowania czegokolwiek,
zwłaszcza tak pysznego. Patrzył z uśmiechem, jak dziewczyna w zaskakująco
szybkim tempie pochłonęła swój pierwszy tego dnia posiłek. Cmoknęła go z wdzięcznością
w policzek. Poczuł w tym miejscu przyjemne ciepło. Zerknął w jej oczy. Był
śliczne, błękitno szare. Pod warstwą smutku dostrzegł wesołe ogniki. Zupełnie
tak, jakby pogodziła się ze swoim losem, jakby nie zamierzała się zamartwiać
brakiem dachu nad głową. Zachowywała się tak, jakby widziała wszystko przez
różowe okulary.
- Czemu tu
siedzisz?
- Bo nie mam
domu – wzruszyła ramionami – to znaczy miałam, ale moi rodzice zginęli w
wypadku jak miałam dziesięć lat.
- Przykro mi…
ale przecież musiałaś gdzieś mieszkać…
- Trafiłam do
sierocińca, ale uciekłam stamtąd – przysunęła się do chłopaka – to straszne
miejsce – szepnęła - starsze dzieci znęcają się nad tymi młodszymi i słabszymi,
a opiekunki krzyczą, jeśli maluchy płaczą za mamą i tatą.
- Nie masz
teraz domu? – zapytał smutno.
- Tu jest mój dom. Popatrz – uśmiechnęła się i wstała, ciągnąc go za
sobą – mogę iść gdzie chcę, mogę robić to, na co mam ochotę. Nikt na mnie nie
krzyczy, jak zacznę śpiewać albo tańczyć! – zaśmiała się uroczo i pociągnęła
Jeffreya w kierunku parku – widzisz? To mój dom! Gdybym nie uciekła, nie
mogłabym nawet teraz z tobą rozmawiać, bo nam nie pozwalali. Może nie mam tutaj
za dużo jedzenia, ale tamto było paskudne. I czasami za karę nie dostawaliśmy
kolacji. Tutaj nikt mnie nie zna, nie uważa mnie za złe dziecko. Tutaj jestem
sobą i nikt mi tego nie zabrania.
Była taka radosna i beztroska. Nie liczyło się dla niej to, że ma
trochę poszarpane, niezbyt czyste ubrania. Po co miała się przejmować tym, że
jej włosy były zniszczone i domagały się umycia i podcięcia? Co ją obchodziło
to, że ludzie krzywo się na nią patrzyli? Była wolna. Miała swój własny świat,
nie musiała się z nikim liczyć i nikogo słuchać. Mogła teraz poznać się z tym
sympatycznym chłopakiem, który oddał jej swój posiłek. Mogła sama zadecydować,
czy chce się z nim zaprzyjaźnić, czy nie mieć przyjemności więcej go widywać. W
tym młodzieńcu było coś magnetycznego, coś tajemniczego, ale jednocześnie
ciepłego i sprawiającego, że nie można było go zapomnieć. Poznanie go mogło być
początkiem czegoś nowego, szalonego. Całkiem możliwe, że to niewinne spotkanie
zmieni całe jej życie.
12 maj 1975
Dwa tygodnie.
Tyle zmian. Już nie spędzał wolnego czasu z Billem, Timem i Garym. Teraz wolał
towarzystwo ślicznej, o rok starszej brunetki. Chodził do niej codziennie po
szkole. Spacerowali po obrzeżach Lafayette, rozmawiali o tym, co lubią, o czym
marzą, co ich denerwuje. Świetnie się dogadywali, zupełnie jakby znali się
kilka lat a nie ledwie czternaście dni. Każdego dnia Jeffrey przynosił jej
swoje śniadanie, które przygotowywała mu w domu mama. Jakież było jej
zdziwienie, gdy zapytał, czy mogłaby dawać mu więcej tostów i kanapek.
Niepozorny i chudziutki nastolatek i tak jadł o wiele więcej od swoich
rówieśników, jednak pani Isbell nie widziała w tym nic złego. Wręcz cieszyła
się, że ma taki apetyt. Ciągle sobie powtarzała, że lepiej mieć w domu dobrze
odżywionego głodomorka niż niejadka, któremu brakowałoby witamin.
- Cześć –
uśmiechnął się, gdy dziewczyna cmoknęła go w policzek – pójdziemy dziś nad
rzekę?
- Jasne! –
klasnęła w dłonie.
Ciągle go
zadziwiała. Z jej opowieści wynikało, że nie miała łatwego życia. Miała prawo
się skarżyć i narzekać, ale zamiast tego wszystko obracała w żart i podchodziła
do swojego życia z przymrużeniem oka. Cieszyła się jak małe dziecko, gdy do
niej przychodził, piszczała jak słodka, urocza dziewczynka, gdy proponował jej
rozrywki takie jak wyprawa i spędzenie dnia nad Wabash. Nic nie powiedział
Emily, ale podkradł mamie trochę ciasteczek, które wczoraj upiekła i kawałek
szarlotki. Zabrał też kilka jabłek i pomarańczy z domu. Wszystko to ukrył nad
rzeką w miejscu, gdzie nigdy dotąd nie spotkał mieszkańców Lafayette. Zupełnie
tak, jakby nie odkryli jeszcze tej okolicy. Miał nadzieję, że brunetce spodoba
się taka niespodzianka. Prowadził ją na niewielką polankę i nagle zasłonił jej
oczy.
- Jeffrey! Co
ty robisz? Zaraz się przewrócę! – zaśmiała się i położyła dłonie na jego rękach
– nic nie widzę!
- Nie bój
się, ja cię poprowadzę – sterował nią, aż w końcu dotarli do celu – jesteś
gotowa?
- Tak –
zawołała z ekscytacją w głosie – o-ojej! Jak tu pięknie! I… - popatrzyła przed
siebie na trawę, na której leżał rozłożony koc – o-och… Jeffrey, co…
- Pomyślałem,
że możemy sobie zrobić piknik – podbiegł to niewielkiego drzewka i wydobył z
niego pudełko, w którym przemycił jedzenie – spróbujesz szarlotki mojej mamy! I
Ciasteczek!
Prawie
zwaliło go z nóg, gdy niziutka dziewczyna rzuciła mu się radośnie na szyję. Nie
zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo poprawił jej humor. Jak jeszcze żyli jej
rodzice, uwielbiała z nimi chodzić nad rzekę na pikniki. Los chciał, że była to
dokładnie ta sama rzeka, tylko miejsce oddalone było o kilkadziesiąt
kilometrów. Po chwili zajadała się pysznymi wypiekami pani Isbell i czuła się
tak, jakby czas cofnął się o co najmniej cztery lata. Jakby znów była
szczęśliwą, kochaną przez kogoś Emily Gordon.
- I wiesz?
Chciałbym zostać muzykiem… - przymknął oczy i rozmarzył się.
- Muzykiem? A
umiesz śpiewać? Albo grać na czymś? – położyła się na kocu i oparła głowę na
brzuchu chłopaka.
- No… trochę
na perkusji, ale niedawno dostałem gitarę i chyba to mi się bardziej podoba –
zaśmiał się – granie na gitarze jest chyba łatwiejsze.
- Zagrasz mi
coś kiedyś?
- Jasne! Może
nawet uda mi się kiedyś coś dla ciebie napisać?
Cmoknęła go w
policzek. Od bardzo dawna nie miała kogoś takiego jak on. Kogoś, przy kim
czułaby się tak swobodnie. Tak jakby się znali całe lata. Przy nim zapomniała
zupełnie, że jest traktowana przez innych jak wyrzutek. Nie martwiła się w jego
obecności o to, czy będzie miała co jeść. Przynosił jej codziennie coś
pysznego, za co była mu ogromnie wdzięczna. Czuła się przy nim tak, jakby znowu
była dla kogoś ważna. Nagle poderwała się z koca.
- Popływamy?
- Co? Teraz?
Ale… - zaniemówił, gdy zauważył, że nastolatka mówi to poważnie.
- No co?
Chodź! Będzie fajnie!
Po chwili
stała przed nim w samej bieliźnie. Nie mógł oderwać od niej oczu. Była taka
chudziutka, z widocznymi odznaczającymi się pod skórą żebrami. Ale była
śliczna. Jeśli taki osąd może wydać trzynastolatek o rok starszej koleżance, to
owszem była prześliczna. Złapała go za ręce i zmusiła do podniesienia się z
ziemi. Śmiejąc się, zaczęła ściągać z niego ubrania i pociągnęła go w kierunku
Wabush. Piszczała i chichotała, gdy chlapał ją wodą. Po chwili jej długie,
ciemnobrązowe włosy przykleiły się jej do twarzy.
- Oszukujesz!
– zawołała i w jednym momencie położyła mu dłonie na ramiona – wykorzystujesz
słabszych!
Próbowała
użyć siły i sprawić, żeby chłopak zanurzył się cały w wodzie. Jedyne, co
osiągnęła swoim działaniem, to kolejna fala śmiechu, gdy Jeffrey złapał ją w
talii i praktycznie rzucił o lekko falującą taflę. Tym razem udało się jej
zaskoczyć czarnowłosego nastolatka i uczepiwszy się go, pociągnęła go za sobą. Dawno
nie była tak beztroska, dziecinna. Już zapomniała, jakie to uczucie, gdy nie
trzeba liczyć się z konsekwencjami swoich czynów, gdy można być po prostu
dzieckiem, które uczy się świata poprzez zabawę. Po kilkudziesięciu minutach
szaleństw wrócili na swój koc i rozłożyli się na nim, czekając, aż promienie
słoneczne wysuszą ich skórę i włosy. Nie minął kwadrans, kiedy mogli założyć na
siebie ubrania, nie bojąc się, że będą mokre. Emily opowiadała mu w tym czasie
o swoich rodzicach. Znali się od przedszkola, w szkole średniej zaczęli się
spotykać. Zaraz po osiągnięciu pełnoletniości David i Lisa wzięli ślub i stali
się państwem Gordon. Tata miał bzika na punkcie samochodów i miał własny
warsztat, a mama była przedszkolanką. Uwielbiali dzieci, sami marzyli o własnej
gromadce biegającej po niewielkim domku i ogrodzie. Jednak po kilku latach
szczęśliwego małżeństwa i starań o potomka, stracili nadzieję. Po sześciu
długich latach stał się cud. Lisa była w ciąży, oczekiwali na narodziny
drobniutkiej istotki, którą nazwali Emily. Była ich oczkiem w głowie,
rozpieszczali ją, kochali najbardziej na świecie. Byli w stanie poświęcić
wszystko, byle tylko ją uszczęśliwić. Trwało to tylko dekadę. Tylko tyle czasu
spędzili, że swoją uroczą, mądrą córeczką. Zostawili ją na pastwę losu, gdy
miała zaledwie dziesięć lat. Padał deszcz, droga była śliska. Lisa zagadywała
znudzoną podróżą Emily, David prowadził. Jedyne, co nastolatka pamięta z tego
dnia, to krzyk swojej matki. Rozpaczliwy krzyk jej mamy, gdy nagle przed nimi
pojawił się rozpędzony samochód dostawczy. Mężczyzna nie zdążył zareagować i
usunąć się przed wpadającą w poślizg półciężarówką.
- Później
pamiętam, że obudziłam się w szpitalu – wymamrotała, ocierając łzy – miałam
obandażowaną głowę i przyszła jakaś pani. Powiedziała mi, że mamusi i tatusia
już nie ma i teraz będę mieszkała u niej… i że będę mieć dużo siostrzyczek i
braciszków – po policzkach potoczyły się kolejne strumyczki – ale ja nie
chciałam takiego domu. Chciałam do moich rodziców, oni nigdy mnie nie bili i
nie krzyczeli…
Jeffreyowi
zrobiło się żal tej dziewczyny. Objął ją niepewnie, przypominając sobie słowa
swojej rodzicielki, że nie można zostawić płaczącej kobiety samej sobie, że
trzeba ją przytulić i pocieszyć. Przymknęła oczy i wtuliła się w niego. Poczuła
się o wiele lepiej. Jakby jego ramiona odstraszały troski i zmartwienia. Nawet
nie zauważyli, jak zaczęło się ściemniać i robić coraz chłodniej. Isbell
zarzucił jej na ramiona swoją koszulę flanelową. I nagle ogarnął go smutek.
- Chyba muszę
wracać do domu…
- A zobaczymy
się jutro? – widząc, jak potakuje głową, dodała – to mogę cię puścić –
uśmiechnęła się.
- A może… -
spuścił wzrok, czując, jak policzki zaczynają go palić – mama chyba nie miałaby
nic przeciwko, gdyby… gdybyś…
- Nie,
Jeffrey – przerwała mu, wiedząc, co chce powiedzieć – to nie ma sensu i nie
mogę.
- Czemu nie
możesz? Nie będziesz musiała spać w parku! – zawołał, nie rozumiejąc, czemu mu
odmawia.
- Już
wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś, a ja nie mam się jak odwdzięczyć.
12 listopad
1976
Nie wiedziała,
co się z nią działo. Nie mogła poradzić się swojej mamy, zapytać, co to
wszystko znaczy. Nie mogła słuchać jej rad, nie dowie się od niej, czy to
wszystko, co czuje ma jakieś znaczenie. Miała piętnaście lat. Od pięciu nie
miała osoby, z którą mogłaby podzielić się swoimi problemami i oczekiwać
pomocy. Miała piętnaście lat. Kogo miała zapytać, czym jest miłość? Skąd miała
wiedzieć, że to uczucie było zakochaniem? Czy to, że ciągle myślała o chłopaku
z ciemnymi oczami i czarnymi włosami, świadczyło o tym, że się zauroczyła?
Fakt, że wyczekiwała chwili, kiedy do niej przyjdzie i cieszyła się jak małe
dziecko, było znakiem, że jest zakochana? A może to było zwykłe przywiązanie?
Ale skoro tak, to czemu jej tak zależało? To przez jego dobroć? To było tylko
przyzwyczajenie się do tego, że ma koło siebie bratnią duszę? Znali się półtora
roku, skąd miała wiedzieć, że to wystarczy, by mówić o miłości? Gdyby to był
tylko kolega i przyjaciel, to czy marzyłaby o przytuleniu się do niego? Czy
wpatrywałaby się w taki sposób w jego przenikliwe oczy? Czy powinna za nim
tęsknić, jak tylko znikał za rogiem ulicy? Gdyby był tylko i wyłącznie jej
przyjacielem, czy powinna odliczać godziny, minuty, sekundy do momentu
zobaczenia go? Jeśli to nie miłość, to czym ona jest? Kto jej to wytłumaczy?
Kogo powinna zapytać? Czy należy porozmawiać z Jeffreyem o tym, co czuje? A
może o takich rzeczach się nie mówi? Może Isbell będzie się śmiać z tego, co
ona czuje? Albo może to nie jest miłość, tak jak się jej wydaje?
- Jesteś
głodna? – usłyszała nad uchem ten cudowny głos – Emily… - uwielbiała, gdy
wmawiał jej imię – słyszysz mnie?
-
P-przepraszam – wyrwała się z odrętwienia – co mówiłeś?
Nie
odpowiedział, tylko podsunął jej pod nos kilka tostów. Wyciągnął z plecaka
termos i nalał jej gorącą herbatę, którą zaparzył w domu. Pomyślał, że powinna
wypić coś ciepłego, bo na dworze było zaledwie sześć stopni. Z wdzięcznością
wzięła od niego kubeczek i upiła ciepły płyn. Szybko zjadła swój pierwszy
posiłek tego dnia, bo dziś pechowo nie udało jej się zgromadzić wystarczającej
liczby monet, żeby kupić bułkę czy rogalika.
- Dziękuję,
jesteś kochany – cmoknęła go w policzek – nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
- Zimno ci? –
złapał ją za skostniałe dłonie – może… przyniosę ci jutro jakieś rękawiczki?
- Już dałeś
mi swoją koszulę i sweter – wymamrotała.
- Przecież
nie pozwolę ci marznąć – uśmiechnął się ciepło i obejmując ramieniem, prowadził
ją ulicami Lafayette – mojej przyjaciółce nie może być zimno i nie może chodzić
głodna.
- Jeffrey? –
odezwała się nieśmiało, gdy po kilkudziesięciu minutach spacerowali po alejkach
w parku – bo… b-bo czy… mogę się przytulić?
Spojrzał na
nią niepewnie. Nigdy nie pytała o takie rzeczy. Nie raz wskakiwała mu na plecy,
śmiejąc się jak dziecko, mierzwiła mu włosy, wieszała mu się na szyi. Skąd ta
prośba? Czemu po prostu tego nie zrobi jak zawsze? Jej duże niebieskoszare oczy
były dziś wyjątkowo smutne. Była zamyślona, nieobecna duchem, który krążył w
zupełnie nieznanych mu rejonach. Wyciągnął do niej ramiona i jak tylko się w
nie wtopiła, zaszlochała cicho i rozpłakała się. Znali się półtora roku. W tym
czasie tylko raz widział jej łzy. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Skoro mama
mówiła mu, że płaczące kobiety należy przytulać, to co ma do cholery zrobić z
dziewczyną, która się popłakała, kiedy już ją obejmował? Mocniej otoczyć
ramionami? Puścić? Pogładzić po plecach? Co ma zrobić? Płacząca Emily łamała mu
serce. Słuchając, jak szlocha i pociąga nosem, był taki bezradny. Czując
drżenie jej ciała, przeżywał z nią cały ból i nieszczęście, które ją
wypełniały. Jak ma jej pomóc? Powinien zapytać, czemu płacze? A może przez to
rozklei się bardziej? Pogładził ją po plecach i przysunął bardziej do siebie.
- P-powinnam
d-dziś być… p-powinnam… A-attica…
- Co tam
jest? – zapytał ostrożnie.
- M-moi
r-rodzice – wtuliła twarz w jego kurtkę.
- A-ale…
mówiłaś, że…
- D-dziś jest
r-rocznica ich śmierci. O-ostatni raz byłam tam na ich p-pogrzebie, bo j-jak
b-byłam w sierocińcu, to nie pozwalali nam nigdzie wychodzić. A jak uciekłam,
t-to bałam się iść sama. Boję się duchów i cmentarzy.
- Kiedyś
pójdziemy tam razem – pocałował ją w czubek głowy – przy mnie nie musisz się
bać.
- Nie boję –
szepnęła – przy tobie nie boję się niczego.
Usiedli na
ławce. Otarł wierzchem dłoni łzy z jej policzków. Nigdy nie spotkał takiej
dziewczyny jak ona. Wątpił, czy kiedykolwiek spotka chociaż w połowie taką jak
ona. Żadna z jego szkolnych koleżanek nie była taka urocza, taka słodka. Z
żadną z nich nie miał wspólnych tematów. A z Emily? Z Emily nawet temat pogody
był ciekawy i ekscytujący. Mógł rozmawiać z nią praktycznie o wszystkim. Każda
minuta spędzona w jej towarzystwie była dla niego czystą przyjemnością. Czasem
nawet nie musieli mieć tematu do konwersacji, czasem mogli milczeć godzinami i
to zbliżało ich do siebie jeszcze bardziej. Panna Gordon sprawiła, że Jeffrey
nie mógł spać po nocach, bo przejmował się jej losem. Martwił się o to, że
dziewczyna nie ma dachu nad głową; nie dawał mu spokoju, że jest skazana na
wałęsanie się po ulicach i żebranie o kilka drobnych na jedzenie. Tak bardzo
chciał jej pomóc, nie raz proponował, żeby chociaż w zimne miesiące zamieszkała
w pokoiku gościnnym. Ale Emily była uparta. Emily miała zasady, których nie
chciała łamać. I przede wszystkim ciągle powtarzała, że Jeffrey zrobił dla niej
już tyle dobrego, że głupio byłoby jej prosić o więcej. Czy ona nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak bardzo mu na niej zależało? Nie wiedziała, że sam
mógłby oddać jej swój pokój i nocować na ulicy, byle tylko ona miała swój kąt?
Nie zasłużyła przecież na takie życie! To nie była jej wina, że rodzice zginęli
w wypadku, że nie mieli rodzeństwa czy rodziców, którzy mogliby się zaopiekować
osieroconą dziesięciolatką! Nigdy nie czuł czegoś takiego. Przy żadnej z
koleżanek nie czuł się tak jak przy Emily. Była wyjątkowa. Gdy musiał się z nią
żegnać każdego dnia, automatycznie z jego twarzy znikał uśmiech. Każde
pożegnanie sprawiało mu ból. Każda godzina bez niej była godziną straconą. Bez
niej czuł dziwną pustkę w sercu. Była taka śliczna. Odgarnął z jej twarzy
niesforne kosmyki włosów. Po kilku chwilach zdał sobie sprawę, że wpatruje się
w jej popękane od zimna wargi. Przysunął się minimalnie do niej. Zdawała się
tego nie zauważyć, zapatrzona w jakąś starszą parę, która ich mijała.
- Też bym tak
chciała – wymamrotała – to musiała być prawdziwa miłość.
- Na pewno ci
się uda – znów się przysunął – hej… ciągle masz takie zimne ręce! – złapał jej
dłonie w swoje, żeby trochę je rozgrzać.
Uśmiechnęła
się do niego i zapytała, dlaczego ciągle się jej przygląda. Nie wiedział, co ma
powiedzieć. Wyznać jej, że ciągle o niej myśli? Albo przyznać się, że nie jest
mu obojętna? A może powinien obrócić to w żart i zmienić temat? Na pewno go
wyśmieje. Miał przecież dopiero czternaście. Co on tam może wiedzieć o takich
uczuciach? Wyśmieje go, bo przecież była rok starsza i pomyśli sobie, że
Jeffrey to niedojrzały dzieciak. Nie mógł jej nic mówić. Ale w takim razie,
dlaczego się na nią patrzy? Dlaczego jego oczy nie mogą oderwać się od jej ust?
Jak ma się wytłumaczyć? Może jednak zaryzykować? Co może się stać? Najwyżej
Emily da mu w twarz, tak jak czasem obrywał jego ojczym od mamy. Od
spoliczkowania nic złego mu się nie stanie. Ale… czy on potrafi to zrobić? Może
nie umie i Emily będzie się śmiała? Wykorzystują jej chwilowe rozkojarzenie,
pochylił się ku niej i leciutko musnął jej wargi. Zadrżała. Przymknął oczy,
spodziewając się siarczystego uderzenia w policzek. Jednak nic takiego nie
nastąpiło. Zamiast tego poczuł jej usta na swoich. Były takie delikatne,
ciepłe. Chciał ją pocałować jeszcze raz. Ale nie wiedział, czy może, nie
wiedział, czy to właściwe, czy tak to się odbywa. Odchylił lekko głowę i
zauważył, że brunetka ma zamknięte oczy. Niepewnie przejechał kciukiem po jej
wargach i znów ostrożnie je musnął. Powolutku badał ich powierzchnię. Nie
spieszył się, co chwila przerywając, jakby chciał się upewnić się, że Emily nie
ma nic przeciwko.
- Jeff… -
mruknęła, odsuwając się nieznacznie – c-co… - dyskretnie nawilżyła usta – j-ja…
-
P-przepraszam – spuścił szybko głowę, źle odczytując reakcję dziewczyny – n-nie
pow…
- N-nie! T-to
z-znaczy… j-ja… p-podobało mi się – wyszeptała – i… i ja… b-bo… ja c-chyba…
c-chyba się zakochałam.
Zamrugał. Czy
on się właśnie przesłyszał? To nie mogło dziać się naprawdę. Nie mógł mieć
takiego szczęścia. Na pewno źle ją zrozumiał. Albo może nie mówiła o nim? Może
był taki naiwny i myślał, że taka dziewczyna jak ona, mogła zakochać się w nim?
Co mogła w nim zobaczyć? Niedoceniającego własnej wartości chłopaka, który nie
posiadał w sobie żadnych cech, które mogłyby podobać się jego koleżankom. Niby
czemu miała mówić o zakochaniu się w nim? Nie wymieniła przecież jego imienia.
Zrobiło mu się przykro. Emily tak bardzo mu się podobała, dała się pocałować.
Ale dla niej to chyba nie było ważne.
- M-mhm…
rozumiem – powiedział z bólem i żalem, których nie potrafił zakamuflować –
t-to… ja… muszę iść.
- Nie
odchodź… p-proszę – złapała go za rękę, gdy wstał – ja… n-nie wiem, jak…
k-kiedy p-poczułam coś do c-ciebie – wymamrotała.
Wytrzeszczył
oczy. Więc jednak mówiła o nim? To do niego uśmiechnął się los? To on był tym
szczęściarzem? Jakim cudem? Nie wierzył. Nie mógł uwierzyć, że ta śliczna
dziewczyna wybrała właśnie jego, że wybrała Jeffreya Isbella. Nie wierzył, póki
brunetka nie wspięła się na palce i nie przycisnęła swoich warg do jego, póki
nie objęła go mocno, uroczo się śmiejąc.
21
lipiec 1977
Miał
nadzieję, że Emily zgodzi się na jego plan. Tak strasznie mu na niej zależało.
Chciał spędzać z nią każdą wolną chwilę. Teraz mieli okazję. Jego mama, ojczym
i dwóch przyrodnich braci miało jechać na półtora tygodnia na wakacje. On jakoś
się wykręcił. Miał piętnaście lat. Nie musiał wyjeżdżać na rodzinny wypoczynek.
Nie przepadał za spędzaniem czasu z młodszym o pięć lat Kevinem i Joe, który
miał dopiero sześć lat. I jeszcze Dave, jego ojczym. Jak on nienawidził tego
człowieka! Myślał, że Jeffrey nie wie, że ten facet chodzi na dziwki, mimo że
mówi swojej żonie, że musiał zostać po godzinach w pracy? Wydawało mu się, że
najstarszy z braci Isbell nie zwraca uwagi, że mężczyzna karci dwóch
pozostałych chłopców praktycznie za nic? Darzył go większą nienawiścią, niż
ojca, który zostawił rodzinę, gdy Jeff miał siedem lat. Nawet fakt, że pewnego
kwietniowego dnia po prostu spakował walizki i wyjechał, nie sprawił, że Jeff
myślał o nim gorzej od Dave’a. Ten dwanaście lat starszy od matki facet działał
mu na nerwy. Wystarczyło, że się odezwał do chłopaka, a Jeff już miał ochotę go
rozszarpać. On nie miał prawa wejść do ich rodziny! Nie miał prawa nimi
rządzić! Ale teraz to nie istotne. Ważne, że od jutra będzie sam w domu. Chciał
zaproponować Emily, żeby chociaż na te kilka dni przeniosła się do niego. Były
wakacje, nie było szkoły, mogli spędzać ze sobą całe dnie. Nie musieliby się
rozstawać na kilka godzin. Jeff chociaż przez tydzień nie musiałby się martwić
o swoją dziewczynę. Nie musiałby się przejmować, czy nie jest głodna albo czy
ktoś jej nie zaczepia. Przykro mu było, gdy ciągle odmawiała, gdy nie zgadzała
się na zamieszkanie u niego. Powtarzał jej, że mama nie będzie miała nic
przeciwko, że Dave’a i jego zdanie ma w dupie, bo to jest dom jego i jego mamy
a nie tego dupka. Zapewniał, że to najlepsze rozwiązanie. Emily miałaby dach
nad głową, nie musiałaby żebrać o jedzenie. Znów mogłaby chodzić do szkoły. Ale
Emily Gordon była uparta. Była jeszcze bardziej uparta niż jej chłopak Jeffrey
Isbell. I choćby błagał ją na kolanach, niczego by nie wskórał. Dlatego bał
się, że nawet propozycja wspólnie spędzonego tygodnia zakończy się tylko na
jego marzeniach.
- Zgadnij kto!
– zawołał, zakrywając jej oczy.
- Jeffrey,
Głupku! – zaśmiała się i odrywając jego dłonie, odwróciła się – a gdybym się
wystraszyła i zaczęła się bronić? – uśmiechnęła się uroczo i pocałowała go
leciutko w usta.
- To… wtedy
bym cię unieruchomił i… - wpił się w jej wargi, całując tak, jakby nie widzieli
się miesiącami – zaczął całować.
- Dziś masz
dobry humor. Wczoraj byłeś przygnębiony – poczochrała mu włosy.
Tak. Był
dziwnie przybity. Czemu? Przez Emily. Bo znów za bardzo przejmował się jej
sytuacją. Bo ciągle go to dręczyło i miał wyrzuty sumienia. Wmawiał sobie, że
gdyby bardziej naciskał i nalegał, to dziś Emily mieszkałaby w jego domu.
Przecież ją kochał! Jak mógł jej pozwolić na życie w takich warunkach? Co z
niego za facet? Jakie ona ma w nim oparcie? Jak ma na nim polegać, skoro jest
taki beznadziejny? Nie potrafi czegoś postanowić i doprowadzić tego do końca.
Myślał nawet o tym, że nie zasłużył na Emily, że ona jest dla niego za dobra,
że nie powinien unieszczęśliwiać ją swoją osobą. Dopadało go to coraz częściej.
Ale gdy patrzył na uśmiech brunetki, gdy patrzył w jej radosne duże oczy, gdy
nie śpiąc po nocach, przypominał sobie wspólne chwile i spacery… wszystko
ustępowało. Znów był Jeffreyem z dobrym humorem, który cieszył się, że ma
dziewczynę.
- Wiesz… mama
wyjeżdża jutro z chłopakami – zaczął niepewnie.
- A ty
jedziesz z nimi? – posmutniała, gdy naszła ją perspektywa rozłąki z
czarnowłosym nastolatkiem.
- Nie –
cmoknął ją w czoło i objął – ja zostaję sam w domu i… no właśnie pomyślałem
sobie… no… co ty na to?
- Ale na co?
– spojrzała na niego pytająco.
- No bo będę
sam… a codziennie się widujemy, no i mam nadzieję, że się zgodzisz i… - urwał
koślawo.
- Jeffrey, do
rzeczy – musnęła mu wargi – o co ci chodzi?
- O to, żebyś
na te kilka dni pomieszkała ze mną – wymamrotał.
-
Rozmawialiśmy już o tym! Wiesz, że nie mogę u ciebie miesz… - nie dał jej
dokończyć, bo ponownie wpił się w jej usta – m-mieszkać i… i… c-co ja chciałam
powiedzieć? – wydyszała zaczerwieniona, gdy ludzie zaczęli na nich zerkać.
- Że się
zgadzasz. To tylko kilka dni. Spędzimy je razem, sami… nie będziemy się
codziennie żegnać. Emily… będzie fajnie. Posłuchamy razem muzyki, może coś ci
zagram na gitarze…
Nie
wiedziała, co powiedzieć. Wiedziała, że nie jest obojętna Jeffreyowi. Czuła, że
zależy mu na niej, że chce ją uszczęśliwić. Nie chciała mu się przyznać, ale to
sprawiało, że zakochiwała się w nim jeszcze bardziej. Jego troska, czułość i
chęć pomocy imponowały jej. Jeśli miałaby odpowiedzieć na pytanie o jej ideał
mężczyzny, co by powiedziała? Właśnie to… a to wszystko kryło się pod dwoma
słowami, układającymi się w imię i nazwisko – Jeffrey Isbell. Może powinna się
zgodzić? To w końcu tylko kilka dni. Kilka dni dla niej i Jeffa.
- Jeff?
Jesteś szczęśliwy? – zapytała nagle, skubiąc drożdżówkę, którą jej w połowie
sfinansował – To znaczy… czy… czy masz jakieś marzenia, które… no… nieważne.
Czy jesteś szczęśliwy?
- Jestem, bo
mam ciebie – urwał kawałek ciasta drożdżowego i wsunął jej w usta - ale byłbym
bardziej, gdybyś się zgodziła…
Przysunął się
do niej i musnął nosem jej szyję. Miał nadzieję. Wydawało mu się, że to kwestia
czasu, żeby się przełamała i przystała na jego propozycję. Nie wiedział, czy
teraz ma dalej ją przekonywać, czy czekać na odpowiedź. Poganiać czy cierpliwie
czekać? Dlaczego on nigdy nie wiedział, jak ma się zachować? Brak obecności
ojca sprawił, że jest taki upośledzony w sferze uczuć i kontaktów z kobietami?
Dave raczej nie był zbyt dobrym wzorem do naśladowania, toteż piętnastolatek
musiał sobie radzić sam.
- Ale na
pewno mi coś zagrasz? – zaświergotała i przytuliła się do niego radośnie.
- Co? T-to
znaczy, że się zgadzasz? – zapytał z nadzieją i widząc, jak potakuje głową,
zawołał – Emily, kocham cię! – objął ją w talii i bez problemu podniósł.
- Ja ciebie
też, wariacie – otoczyła go ramionami i delikatnie oddawała pocałunki.
22
lipiec 1977
- No… więc…
eee… to jest mój pokój – mruknął pod nosem, próbując ukryć zawstydzenie.
Poza jego
mamą, w tym pomieszczeniu nigdy nie było żadnej kobiety. Emily była pierwsza.
Specjalnie na tę okazję ogarnął trochę bałagan, który był stałą, nieodzowną
częścią tego pokoju. Uprzątnął ubrania, które w większości porozwalane były na
krześle i komodzie, pozbierał z podłogi papierki i wymięte kartki papieru. Z
grubsza powycierał też półki pokryte sporą warstwą kurzu. Zdobył się nawet na
posegregowanie i ułożenie wszystkich płyt winylowych i kaset, które gromadził
od kilku lat. Zajmowały większą część wolnej przestrzeni na półkach i szafkach
bez drzwiczek. W kącie pokoju stała gitara akustyczna i zdekompletowana
perkusja, którą sukcesywnie sprzedawał, żeby zebrać pieniądze na wymarzoną
gitarę elektryczną. Bał się, że dziewczynie nie spodoba się jego pokój i mu
ucieknie. Miał nadzieję, że spodoba się jej muzyka, której Jeffrey słucha na co
dzień. Modlił się w duchu, żeby brunetka nie spojrzała się krzywo na
poprzyczepiane pinezkami do mebli karteczki z zapisanymi na nich zdaniami i
wersami, że nie odstraszą ją ściany, na których widniały plakaty z jego
idolami.
- Ładnie tu,
mój muzyku – zaśmiała się i podbiegła do gitary – nauczysz mnie kiedyś? A
obiecałeś, że mi coś zagrasz! – podała mu instrument i radośnie klasnęła w
dłonie.
Wywrócił
oczami. Wiedział, co jej obiecywał. Czy powinien się pochwalić swoim dziełem? A
może to głupie? Zbyt naiwne? Pisać ckliwe pioseneczki o miłości w wieku
piętnastu lat? Ale z drugiej strony, jeśli miał być to utwór dla Emily, to jaka
miała być jego treść, jeśli nie to, co napisał? Kochał ją, więc oczywiste było
dla niego, że tekst będzie o miłości. Skąd te nagłe wątpliwości? Może bał się
jej reakcji? Może bał się, że wcale nie jest taki dobry w układaniu słów w
wersy, które tworzą zwrotki i refreny tak, jak zawsze mu się wydawało? To
Emily… na pewno nie będzie się śmiała. Ona taka przecież nie jest. Czego ja się
obawiam? Że za mało napisałem w tym utworze? Że to nie oddaje tego, co czuję?
Że ona tego nie zrozumie? Co mi szkodzi spróbować?! Sprawdził, czy
instrument jest nastrojony i kazał jej usiąść na łóżku. Po chwili dołączył do
niej i zaczął grać.
I say baby you been lookin' real
good
You know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
I think about you, Honey all the time my heart says yes
I think about you, Deep inside I love you best
I think about you, You know you're the one I want
I think about you, Darlin' you're the only one
I think about you
I think about you - You know that I do
I think about you - All with love - only you
I think about you - Ooh, it's true
I think about you - Ooh, yes I do
You know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
There wasn't much in this heart of mine
There was a little left and babe you found it
It's funny how I never felt so high
It's a feelin' that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever
I think about you, Honey all the time my heart says yes
I think about you, Deep inside I love you best
I think about you, You know you're the one I want
I think about you, Darlin' you're the only one
I think about you
I think about you - You know that I do
I think about you - All with love - only you
I think about you - Ooh, it's true
I think about you - Ooh, yes I do
- Ojej... –
pisnęła i przytuliła się do niego.
- Podobało ci
się? – zapytał nieśmiało i odkładając gitarę, otoczył ją ramionami.
- Cudowne!
Naprawdę sam to napisałeś? I czemu nie mówiłeś, że tak dobrze śpiewasz?
- Bez
przesad… znam ludzi, który śpiewają o niebo lepiej ode mnie!
Zaproponował,
że zrobi im coś do jedzenia, bo zbliżała się pora kolacji. Przez ten niecały
tydzień zamierzał zadbać o to, aby Emily jadła regularnie kilka posiłków
dziennie, a nie tak jak do tej pory jeden i sporadycznie jakąś przekąskę z
centów zgromadzonych na ulicy. Dobrze, że jego mama zostawiła mu w zamrażarce
obiady na kilka pierwszych dni ich nieobecności, więc nie będzie musiał
serwować Emily codziennie tego samego dania – jedynego, które potrafił zrobić,
czyli spaghetti. Oczywiście musiał ugotować sam makaron i tylko przygrzać
gotowy sos, więc nie wymagało to wybitnych zdolności kulinarnych. Jednak zanim
zabrał się za przygotowanie posiłku, zaprowadził dziewczynę do łazienki i
pokazał jej gdzie znajdzie przybory toaletowe i ręcznik. Po chwili przyniósł
jej jedne ze swoich krótkich spodenek i koszulkę, którą dostał od mamy na
urodziny, a która była na niego trochę za duża. Koszulkę, o której marzył od
dawna, bo był na niej wizerunek jego idola i gitarzysty, któremu zazdrościł talentu.
Odkąd tylko zaczął słuchać The Rolling Stones podziwiał Keitha Richardsa. Gdy
próbował uczyć się grać, muzyk był dla niego wzorem do naśladowania. Oczywiście
Jeffrey nie śmiał nawet marzyć o takich zdolnościach, sławie, osiągnięciach,
jakie miał Keith, bo wiedział, że nigdy, mimo marzeń, nie założy swojego
zespołu i nigdy nie wybije się z Lafayette.
- Jeffrey,
kto to wszystko zje?
Poczuł jak
dziewczyna przytula się do niego, gdy układał kanapki na talerzu. Mokre włosy
pachniały brzoskwinią. Uśmiechnął się i odwrócił się do brunetki. Tshirt, który
dał jej chłopak, sięgał jej prawie do kolan, a spodenki ledwie trzymały się na
jej biodrach. Wtuliła się w niego i wymruczała ciche podziękowanie. Nie bardzo
wiedział, za co dziękowała. Miał nadzieję, że spodobało się jej w tym domu i że
może jednak zostanie na dłużej.
- Jak to,
kto? My! – cmoknął ją w czoło – To co? Oglądamy coś w telewizji czy słuchamy
muzyki?
Był
szczęśliwy. Miał przy sobie dziewczynę, którą kochał. Ona kochała jego. Czego
jeszcze potrzebował? Może tylko obietnicy. Zapewnienia, że zawsze tak będzie,
że zawsze będą razem i będą zakochani, tak jak teraz. Chciał pewności, że nic
nie zdoła ich rozdzielić, że nawet trudna sytuacja, w jakiej jest Emily, nie
zmieni ich uczucia. Po kilkudziesięciu minutach, jak już zjedli wszystkie
kanapki, siedzieli u niego w pokoju i przesłuchiwali pokaźną kolekcję winyli
Jeffa. Brunetka ułożyła głowę na jego kolanach i przymknęła oczy. Słuchała, jak
relacjonował jej, jaki akurat słychać utwór, kto go stworzył, czemu go lubi i
rozkoszowała się brzmieniem jego głosu, gdy mruczał fragmenty razem z
wokalistą.
- Wiesz,
Jeffrey? – przemieściła się i usiadła mu na kolanach przodem do niego.
- Hm? –
pogładził ją po policzku i przestał mruczeć Angie.
- Za co mnie
kochasz?
- Oj, Emily…
- pocałował ją lekko w usta – nie powinno się ludzi kochać za coś. Poza tym
uwielbiam mieć cię przy sobie. Kocham patrzeć na twój uśmiech i to jak cieszysz
się ze wszystkiego – zaśmiał się, gdy objęła go mocno i zaczęła mierzwić mu
włosy – zależy mi na twoim szczęściu i martwię się o ciebie, jak nie jesteś ze
mną.
Przysunęła
się od niego. Zastanawiała się, czy chłopak zdaje sobie sprawę z tego, jak
bardzo jest uroczy i kochany. Nie wiedziała za bardzo, jak powinien wyglądać
prawdziwy związek, ale wydawało jej się, że każda dziewczyna zazdrościłaby jej
Jeffrey’a, gdyby tylko ujawnili się jego znajomym. Miała wrażenie, że trafiła
na najlepszego i najczulszego faceta w całym Lafayette, może nawet w całym
stanie. A ona? Co ona dawała Isbellowi? Co mogła mu ofiarować? Jakie cechy
idealnej dziewczyny posiadała? Żadne. Nawet nie była ładna i zadbana. Była
żebraczką, bez szkoły, bez domu, bez perspektyw. A mimo to, kochał ją.
Wiedziała to, wyczuwała w jego gestach, w tonie jego głosu. Jednak tu pojawiał się
strach. Czy ona w wystarczający sposób okazywała mu to, co czuje do niego? Czy
Jeffrey wiedział, że był dla niej całym jej światem? Musnęła jego wargi.
Starała się przelać w tym czułym całusie całą miłość do niego. Chciała tak
bardzo podziękować mu za jego dobroć.
- Emily? –
mruknął niepewnie między pocałunkami, gdy poczuł, jak rozpina mu koszulę – Co
robisz?
- Ja… też cię
kocham – nie do końca wiedziała, co ma robić – i… i… może… - przejechała dłońmi
po jego odkrytym torsie, mając nadzieję, że przejmie inicjatywę – c-chciałbyś?
Zaskoczyła
go. Czy chciał? Odpowiedź jest chyba oczywista. Ale jednak nie wiedział, co
robić. Raz, że miał piętnaście lat i nigdy wcześniej nie miał dziewczyny i
obawiał się, że coś im się nie uda. A dwa, miał wrażenie, że Emily robi to na
siłę, tak jakby chciała mu podziękować. Gdzieś w podświadomości kołatało mu się
ostrzeżenie. Słyszał w głowie głos, który mówił mu, że to przecież jedyna forma
odwdzięczenia się, którą Emily mogła mu zaoferować. Nie mogła mu kupić
prezentu, nie mogła zaproponować jakiejś wycieczki, nie mogła zaprosić go do
siebie albo czymś się podzielić, bo przecież niczego nie miała. Nie chciał,
żeby pomyślała, że traktuje to jak formę zapłaty za wszystko, co dla niej
robił.
- A ty? –
złapał jej ręce, gdy niepewnie próbowała rozpiąć mu pasek w spodniach.
- N-no tak…
p-przecież sama…
- Emily –
ujął jej twarz w dłonie i czule pocałował – nie musisz mi niczego udowadniać –
mruknął i dodał – wiem, że mnie kochasz.
- Nie
udowadniam – szepnęła i przybliżyła się do niego – i chcę to zrobić… tutaj,
t-teraz, z tobą.
Pisnęła, gdy
wsunął swoje chłodne dłonie pod koszulkę, którą miała na sobie. Całowała go i
czuła, jak podciąga jej Tshirt, żeby go z niej ściągnąć. Pociągnęła leciutko
jego wargę i uniosła ręce, żeby mógł pozbawić ją koszulki z wizerunkiem Keitha.
Jeździł opuszkami palców po skórze na jej plecach i płaskim brzuchu, wywołując
u niej dreszcze i gęsią skórkę. Miała wrażenie, że Jeffrey obchodzi się z jej
ciałem, jak z porcelaną. Ostrożnie dotykał, jakby upewniał się, że Emily na
pewno wyraziła na to zgodę. Powoli zsuwał z niej spodenki, kładąc ją tym samym
na łóżku. Pociągnęła go za sobą. Wplotła dłonie w jego ciemne, gęste włosy i
przybliżyła jego twarz do siebie. Zamruczała cichutko, gdy Jeffrey zaczął
niepewnie muskać ustami jej dekolt. Rozpięła mu spodnie i próbowała zrzucić z
niego niepotrzebny materiał. Pomógł jej szybko, zostając tylko w bokserkach. Nie
był pewien, co powinien robić dalej. Skąd miał wiedzieć, kiedy Emily będzie
gotowa do dalszego etapu? Co ma zrobić, żeby to sprawdzić? Kiedy do końca
pozbawić jej bielizny? Powinien dać jej szansę, żeby jeszcze zmieniła zdanie?
Widział niepewność w jej oczach, podejrzewał, że ona widzi dokładnie to samo w
jego. Porywali się na coś, z czym żadne z nich nie miało wcześniej do
czynienia. Nagle dziewczyna wybuchła śmiechem, który rozluźnił trochę
atmosferę. Usiadła obok chłopaka i wpiła się w jego usta. Instynktownie
skierował dłonie na jej piersi, ukryte pod cieniutkim materiałem stanika.
Przesunął dłonie na plecy, szukając zapięcia. Próbował go rozpiąć, ale bez
patrzenia na haftki, wydawało mu się to niemożliwe. Nie dość, że nigdy tego nie
robił, to jeszcze teraz z podekscytowania trzęsły mu się dłonie. Brunetka
zachichotała i cmokając go w obojczyk, pomogła mu rozpiąć górną część bielizny.
Zażenowany swoją niezdarnością, pochylił się i delikatnie muskał wrażliwą skórę
jej biustu. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Jego dotyk sprawiał, że miała
wrażenie, że przeniosła się do raju. Ponownie ułożył ją na łóżku, tak żeby było
jej wygodnie. Całował ją czule i niepewnie badał dłońmi jej piersi tak, jakby
chciał zapamiętać ich kształt i jakby chciał sprawdzić, jaka pieszczota
najbardziej jej odpowiada.
- Jeffrey –
wymruczała z jękiem, gdy dotarł do jej podbrzusza.
- Jest o-ok?
– zapytał i cmoknął jedną z jej odstających kości biodrowych.
- M-mhm –
mimowolnie wygięła się – cudownie.
Zrównał się z
nią głowami i obsypywał jej twarz pocałunkami. Objęła go i otoczyła nogami,
żeby był bliżej niej. Jej bliskość działała na niego pobudzająco. Czuł coraz
większe podniecenie i pożądanie. Była taka śliczna, słodka, była dziewczyną, z
którą chciał na poważne snuć plany na przyszłość. Ale teraz musiał się skupić,
przypomnieć sobie, co słyszał od znajomych albo w szkole na temat seksu. Czy
kobietę to boli, jeśli wcześniej tego nie robiła? Czy ma być ostrożny? A skąd
ma wiedzieć, czy wszystko robi dobrze? Że nie skrzywdzi Emily? Sięgnął jedną
ręką w dół, żeby zsunąć z niej dolną część bielizny. Uniosła lekko biodra, żeby
mu pomóc. Podpierając się na łokciach, żeby nie zgnieść jej drobnego ciała,
znalazł się nad nią. Jęknęła, gdy wsunął kolano między jej uda, rozszerzając je
trochę. Niepewnie ocierała się o niego i patrzyła mu w oczy, jakby szukała
potwierdzenia, że mogą zacząć. Jej nieznaczne, zachęcające ruchy działały na
niego jeszcze bardziej. Chciał jak najszybciej pozbyć się bokserek. Emily
zrozumiała go bez słów, bo zanim zdążył zrobić jakikolwiek ruch, poczuł jej
dłonie, które wsunęły się pod gumkę i zaczęły zsuwać materiał.
15luty
1978
Nie było jej
już miesiąc. Nikt nie chciał mu pomóc. Pytał ludzi. Pokazywał im zdjęcia. Nikt
nic nie widział. Nikt nic nie wie. Policja jest bezradna. Może szukać, ale nie
ma się, co łudzić. Minęło wiele czasu, nikt prócz Jeffreya nie interesuje się
tą sprawą. Poza tym, czy panna Gordon nie znalazła się na ulicy właśnie przez
ucieczkę? Może tym razem uciekła bez słowa od swojego chłopaka? Nie… Emily by
tego nie zrobiła… nie zrobiłaby tego Jeffowi. Przecież zapewniała, że go kocha,
tak samo jak on ją. Może nie wierzyła we wspólną przyszłość, ale go kochała!
Nie mogła bez słowa wyjechać! Mówiła tylko, że musi na dwa albo trzy dni
zniknąć, bo w Lafayette pojawili się ludzie z jej domu dziecka i chyba jej
szukali. Miała wrócić, jak tylko znikną z miasta. Ale nie wróciła. Isbell
specjalnie zrywał się z lekcji, żeby móc objeżdżać rowerem sąsiednie miasta i
wsie w poszukiwaniu swojej dziewczyny. Pokazywał każdemu jej zdjęcie. Jedyne,
jakie miał. Ale tutaj też nikt nic nie widział. Nikt nic nie wie.
- To znowu
ty? Już ci mówiłem, że szukamy – burknął policjant, widząc nastolatka z
przydługimi czarnymi włosami – zamiast tu przyłazić, sam mógłbyś ją szukać, jak
ci zależy, a nie dokładać nam roboty!
- Ale pan nic
nie rozumie! Emily na pewno nie uciekła! – upierał się – czemu nie chce mi pan
pomóc?
- Isbell,
sądzisz, że mam czas na takie bzdury? – wstał od biurka i ściągnął z półki stos
teczek – patrz… Monica Badluck… zaginęła dwa tygodnie temu, ma dziesięć lat –
wyciągnął kolejne akta ze zdjęciem – to jest Max Brown, szukamy go od czterech
miesięcy, zniknął w dniu swoich szóstych urodzin. Tutaj mamy dwuletniego Jamesa
– podsuwał mu coraz to nowe fotografie – Laurie zginęła półtora roku temu… jej
rodzice codziennie do nas dzwonią…
- Niech pan
przestanie! – zawołał o wiele głośniej niż zamierzał.
- Dzwonią
codziennie i pytają czy jej nie odnaleźliśmy! – policjant prawie krzyczał – Mam
iść i powiedzieć tym wszystkim rodzicom – machnął ręką w kierunku brązowych
teczek – że nie zamierzamy szukać ich dzieci, bo przyszedł do nas dzieciak
Isbellów, z którym zawsze były kłopoty i ubzdurał sobie jakąś wielką miłość z
dziewczyną, która pewnie teraz jest kilkadziesiąt kilometrów stąd i śmieje się
z twojej głupoty?!
- To jej
wina, że nie ma rodziców?! Jej wina, że nikt prócz mnie nie interesuje się, co
się z nią dzieje?! – wrzasnął i zerwał się z krzesła – Emily wcale nie jest
gorsza od tych dzieci!
Nie czekając
na odpowiedź, wybiegł z komisariatu ze łzami w oczach. To nie mogło dziać się
naprawdę! To było niemożliwe. Dlaczego oni tak go traktowali?! Chodziło im o
to, że kilka razy wybił szybę w sklepie, jak grał w piłkę na podwórku? Albo, że
podpalał papierosy z Billem na terenie szkoły? To przecież szczeniackie wybryki!
Nie mogą go za to karać! Nie mogą karać Emily! Dlaczego fakt, że uciekła z domu
dziecka ma takie konsekwencje? Uciekła, bo było jej tam źle! Uciekła, bo wolała
mieszkać na ulicy! To, że raz uciekła nie znaczyło, że zawsze będzie uciekać!
Co ten głupi policjant może o nich wiedzieć?! Co może wiedzieć o ich uczuciu?
- Z-znajdę
cię, Emily… nawet, jeśli nie będą chcieli mi pomóc… znajdę… obiecuję – otarł
rękawem łzy i postanowił kolejny już raz obejść miejsca, w których spędzali
razem czas.
21 luty
1978
- Emily… jak
mogłaś mi to zrobić? Emily… dlaczego? Co ja ci takiego zrobiłem?
Szesnastoletni
chłopak siedział skulony przed nowo usypanym kopczykiem. Krzywy, metalowy
krzyżyk. Tabliczka z imieniem i nazwiskiem. „Emily Gordon 1961-1978”. Niecałe
siedemnaście lat. Nie powinno jej tu być. Nie powinna leżeć pośród szczątków
sześćdziesięcio i siedemdziesięciolatków.
Powinna teraz siedzieć z nim i słuchać kolejnej piosenki, którą nauczył
się grać na gitarze. Powinna wytykać mu błędy. Jego śliczna, kochana Emily. Nie
tutaj było jej miejsce! Miał takie plany! Co z jego przyszłością? Przecież miał
spędzić z nią tyle pięknych lat! Mieli być szczęśliwi…
- Emily… -
zaszlochał i odgarnął z zaszklonych oczu czarne kosmyki włosów – c-co mam bez
ciebie zrobić? Jak ja mam dalej żyć? Przecież… wiesz… w-wiedziałaś, jak bardzo
cię kocham…
Łzy cisnęły
mu się do oczu. To takie żałosne. Takie niemęskie. Miał szesnaście lat, a
płakał jak dziecko. Rozkleił się kompletnie nad grobem swojej pierwszej
miłości. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. W jednej chwili stracił wszystko.
Stracił wszystko, co kochał. Nawet muzyka… nawet to nie miało sensu, gdy Emily
nie było obok. Co on zrobi w szkole? Co zrobi wśród znajomych, jak zapytają go,
co się z nim dzieje? Przecież nie może im powiedzieć. Nie może się przyznać, że
się zakochał. Czy jego koledzy nie śmiali się nawzajem z siebie, gdy któryś
znalazł sobie dziewczynę? Nie śmiali się z kogoś, gdy okazało się, że szanuje
tą „znajomą” i chodzi z nią na randki a nie tylko do łóżka? Co by powiedzieli na
zakochanego Jeffa? Nie daliby mu żyć. Nie może im powiedzieć! Nie może… musi
udawać, że nic się nie stało. Nie może pokazać, że tydzień temu jego świat legł
w gruzach. Nie może przyznać się, że wczoraj był pogrzeb jego ukochanej Emily.
Emily, z którą chciał się w przyszłości ożenić… mieć dzieci. Pociągnął nosem.
Nieporadnie otarł łzy wierzchem dłoni. Sięgnął po czarny przedmiot. Rozpiął
pokrowiec i wydobył zniszczonego, ale sprawnego akustyka, którego dostał cztery
lata temu. Tłumiąc w sobie szloch, zaczął grać smutną melodię. Po chwili
drżącym i łamiącym się głosem zaczął cichutko śpiewać.
I've been gone a long long time -
waiting for you
I didn't want to see you go, oh, no, no
And now it's hurting so much, what can I do?
I wanted you to be my wife
The days are passing slowly, since you've gone
Your memories are all I have, yes I have
I sit here waiting but you'll never show
Without you I can't carry on, ooh my baby
You said you'd always love me, all of my life
And then you said your last goodbye, yeah, goodbye
Why the sudden change, why all the lies?
I should have seen it in your eyes
The endless hours of heartache, waiting for you
My summer love has turned to rain, all the pain
The silent emptiness of one sided love
My life means nothing now you're gone, ooh my baby
I didn't want to see you go, oh, no, no
And now it's hurting so much, what can I do?
I wanted you to be my wife
The days are passing slowly, since you've gone
Your memories are all I have, yes I have
I sit here waiting but you'll never show
Without you I can't carry on, ooh my baby
You said you'd always love me, all of my life
And then you said your last goodbye, yeah, goodbye
Why the sudden change, why all the lies?
I should have seen it in your eyes
The endless hours of heartache, waiting for you
My summer love has turned to rain, all the pain
The silent emptiness of one sided love
My life means nothing now you're gone, ooh my baby
Krztusił się
łzami. Nie był w stanie tego powstrzymać. Co chwila szloch wstrząsał jego
ciałem. Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd tu siedział. Wiedział, że nie
zniesie rozstania z nią. Nie zdoła odejść. Nie może zostawić swojej słodkiej
Emily. Za długo była sama. Nie mógł przecież pozwolić jej zostać samiuteńkiej
na tym cmentarzu. Zawsze bała się zmarłych, bała się duchów. Zawsze wolała
trzymać się z dala od tego miejsca. Wolała iść okrężną drogą, niż przejść tymi
alejkami. Jak mógł ją zostawić tutaj zupełnie samą?! Jak mógł pozwolić, by
spędziła noc w tak okropnym miejscu?
- Chłopcze? –
poczuł na ramieniu jakąś dłoń – nie możesz tu siedzieć… zaraz zamykam cmentarz…
- N-nie…
n-nie… n-nie mogę… - wyszeptał – m-muszę przy niej b-być… o-ona się boi… muszę
tu zostać… muszę pilnować moją Emily… ż-żeby n-nic złego się jej nie s-stało…
- Chodź… porozma…
- N-nie chcę
rozmawiać! Niech pan da mi s-spokój! – wyszarpnął się, nawet nie patrząc na
swojego rozmówcę – m-muszę zostać z Emily! – poprawił czerwoną różę, którą jej
przyniósł – o-obiecałem, że zawsze p-przy niej będę… ż-że zawsze będę ją
kochał… n-nie m-mogę odejść…
- Młody
człowieku… ona na pewno zrozumie – powiedział spokojnie – jesteś cały
przemarznięty… - pomógł mu wstać i wziął gitarę do ręki – moja żona zaparzy ci
herbatę, a my porozmawiamy…
- N-nie
c-chcę… n-niech p-pan… - spojrzał na mężczyznę – o-och… - poznał człowieka,
który wczoraj odprawiał obrzędy nad trumną z ciałem Emily – n-nie c-chcę
r-rozmawiać… c-chcę… c-chcę, żeby Emily wróciła…
Mężczyzna
otoczył drżącego chłopaka ramieniem w ojcowskim geście. Tego było za wiele dla
Jeffreya. Wybuchnął niepohamowanym, spazmatycznym płaczem. Szlochał w koszulę
tego człowieka. Zupełnie stracił nad sobą panowanie. Coś w nim pękło. Nie był w
stanie dłużej tłumić swojego bólu, swojej rozpaczy. Teraz było mu już wszystko
obojętne. Mógł tu siedzieć. Mógł się zabić i dołączyć do Emily. Mógł iść z tym
pastorem. Mógł rzucić się z mostu i dołączyć do Emily. Mógł wrócić do domu.
Mógł stanąć na środku jezdni z nadzieją, że ktoś go potrąci i zabije, żeby mógł
dołączyć do Emily. Mógł iść z tym pastorem. Mógł ukraść swojemu ojczymowi broń
i się zabić, byle tylko dołączyć do Emily. Niestety wybrał życie i opcję
pójścia z pastorem…
3
czerwiec 1979
Niech to się już
skończy. Co za koszmar. Skąd on ją wytrzasnął? Bill! To Bill ją skądś znał!
Będzie musiał go ochrzanić! A ona… porażka. Totalna kompletna porażka. Nic nie
umie! Wszystko trzeba za nią robić! Upragnione spełnienie. Koniec tej męki.
Wysunął się i przetoczył na plecy, lekko dysząc. Zesztywniał, gdy poczuł, jak
kładzie głowę na jego torsie. Co ona sobie wyobraża? Jakim prawem w ogóle się
tak się z nim spoufala? Na co sobie ta szmata pozwala? Prychnął. Kolejna zbyt
pewna siebie, naiwna idiotka.
- Ok… Natalie,
Nicole, czy jak się tam, kurwa, nazywasz… wypierdalaj – warknął, odpychając ją
od siebie.
- C-co? Ale
Izzy… – spojrzała na niego zaskoczonymi, zielonymi oczami – przecież my…
- Chyba cię
pojebało! Nie ma żadnych „nas”!
- A-ale ja
c-cię kocham – wyszeptała – nie p-podobało ci się? – pokazała na łóżko –
p-przecież s-się starałam! Mówiłeś…
- Albo ładnie
się ubierzesz i grzecznie wyjdziesz albo wyjebie ci ciuchy przez okno –
wysyczał i sięgnął po papierosy.
- A-ale m-my…
c-chodzimy z-ze s-sobą!
Wybuchnął śmiechem.
Czy one wszystkie musiały być takie głupie? Czy wszystkie te dziewczyny musiały
być takie naiwne? Wyobrażały sobie Bóg wie co, a przecież jemu chodziło tylko o
seks. Chodziło mu tylko o rozładowanie napięcia. O zaspokojenie własnych
pragnień i żądzy. Jakie „kocham cię”? Jakie wielkie uczucie? Izzy Stradlin nie
jest słabym dupkiem, który ma uczucia! Uczucia są dla frajerów! Albo dla tych
żałosnych panienek. Ale teraz musiał się jej pozbyć… naiwna gówniara numer
szesnaście. Poprzednie piętnaście przynajmniej były na tyle inteligentne, żeby
po prostu wyjść i się z nim nie kłócić. Jakże go tym wkurzyła. Czy kiedykolwiek
usłyszała od niego coś, co mogłaby uznać za deklarację?! Czy to Izzy kazał jej
rozkładać nogi po trzech tygodniach znajomości?! Była zwykłą małą dziwką. Jak
one wszystkie. Jak każda dziewczyna, którą znał. Prócz Emily. Emily była jego
miłością. Jedyną, jaką kiedykolwiek miał i będzie mieć!
- No na co
czekasz? Myślisz, że dam ci kasę?!
- C-co? Izzy,
c-co się z t-tobą stało? – zakryła piersi bluzeczką i ze łzami w oczach
patrzyła na siedemnastoletniego chłopaka.
- Gdybyś była
lepsza może i bym ci zapłacił – burknął i sięgnął po spodnie dziewczyny –
uprzedzałem… - wyrzucił jeansy przez otwarte okno balkonowe – wolisz zbierać
resztę z chodnika?
- D-dlaczego
m-mi to r-robisz? – stała uparcie i próbowała go przekonać do siebie – Kocham
cię!
- Jebie mnie
to! – wyrzucił jednego buta – mam rzucać dalej, czy w końcu mnie posłuchasz i
wyniesiesz się stąd?! – nie wiedział czy kiedykolwiek użył aż tak jadowitego
tonu.
Wybuchła
płaczem i szybko założyła bieliznę. Prawie wybiegła z jego pokoju. Stradlin
wywrócił oczami i zapalił kolejnego papierosa. Jak on tego nie znosił! Jak on
nienawidził, jak te idiotki beczały! Jakby myślały, że łzami wszystko załatwią!
Jakby to miało go zmiękczyć! Tylu naiwnych dupków dało się na to nabrać! I
jeszcze je przepraszali! Za co? Po co przepraszali i poniżali samych siebie? Bo
zobaczyli kilka pieprzonych wymuszonych łez? Kretyni. Te cholerne dziewczyny
myślały, że to na każdego zadziała?! Żałosne! One były żałosne! Tylko Emily
mogła przy nim płakać. Tylko ją mógł przytulać i pocieszać. Tylko Emily
zasłużyła na jego miłość. Tylko jej nie wyrzuciłby ze swojego łóżka. Tylko jej
nie potraktowałby jak szmaty.
- Ups… ale ty
chyba nie żyjesz, Emily… prawda, Kochanie? - zaśmiał się gorzko i wyciągnął z
szuflady biały proszek.
15
październik 1980
Położył na
kopczyku czerwoną różę. Różę numer dziewięćset sześćdziesiąt dziewięć. Tyle dni
minęło od pogrzebu Emily. Przychodził tu codziennie. Czasem tylko, po to żeby
zostawić tego kwiatka. Czasem, żeby coś jej zagrać. Czasem, żeby pogadać albo
opowiedzieć, co się działo w jego życiu.
- Wiesz…
pamiętasz, jak ci obiecywałem, że nigdy cię nie zostawię? Siedziałem tu i
beczałem jak pieprzone dziecko… - zapalił papierosa – byłem gówniarzem… nie
wiedziałem, co ze sobą zrobić. Skazałaś mnie na samotność… skąd mogłaś
wiedzieć, kim się stanę, hm? Skąd mogłaś wiedzieć, że to mnie tak zaboli… -
zaciągnął się i przymknął oczy – wiesz… czasem myślę, że… że wtedy w lutym na
twoim pogrzebie, pochowano dwie osoby.
Sięgnął do
kieszeni po scyzoryk. Ta tabliczka z jej nazwiskiem była zła. Nie było na niej
wszystko, co powinno się znaleźć. Wolno zaczął skrobać jakieś litery. Litery
układające się w jego imię i nazwisko. Jego dawne ja. Po kilku minutach pojawił
się nowy napis. Jeff Isbell 1962-1978. Przecież wtedy umarł. Dokładnie w tym
samym dniu, kiedy siedział nad tym pieprzonym grobem i beczał jak dziewczyna.
Teraz jest tylko Izzy Stradlin. Izzy, który powstał z bólu i rozgoryczenia po
stracie Emily. Nastolatek, który zbudował siebie przez całą złość i żal do
świata. Cyniczny i wyrachowany Izzy zrodzony z nienawiści do Emily, że
zostawiła go ze złamanym sercem; zrodzony z miłości, która zostawiła po sobie
wszechogarniającą pustkę. Nie był już sympatycznym chłopcem. Teraz nie miał
pojęcia, czym jest współczucie, empatia. Nie wiedział, czym jest miłość. Seks
owszem, nawet w nadmiarze… ale miłość? To dla mięczaków i naiwnych dzieciaków.
To jakieś głupiutkie uczucie. Uczucie, które te żałosne dziewczyny myliły z
pójściem do łóżka i łączyły z deklaracjami o wspólnej przyszłości.
- Masz
pojęcie, Emily, jakie to idiotki? Wszystkie! Tyle ich było, a żadna nie była
normalna! – prychnął i zapalił kolejnego papierosa – nawet nie wiem, czy jestem
w stanie wszystkie je policzyć… piętnaście? Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Co za
różnica… każda ryczała jak pojebana, gdy kazałem im wypierdalać z łóżka… czego
one się, kurwa, spodziewały? Myślały, że chcę je pieprzyć z MIŁOŚCI? Myślały,
że chcę się z nimi związać? – odgarnął włosy z twarz – te suki myślały, że są
dość dobre? Myślały, że zajmą twoje miejsce? Pieprzone szmaty, które same
właziły mi do łóżka i jeszcze chciały, żebym je szanował... żałosne…
Zaśmiał się
gorzko. Co by powiedziała na to Emily? Zapytałaby, co się stało z jej słodkim
Jeffem? Dziwiłaby się, że stał się takim dupkiem? Była by przerażona, gdyby
dowiedziała się, co robi jej były chłopak? Była by zniesmaczona, gdyby doszły
ją słuchy, że jej Jeff średnio raz w miesiącu zmienia dziewczynę? Że najpierw
rozkochuje w sobie młodsze o rok czy dwa lata nastolatki, idzie z nimi do
łóżka, a później bezceremonialnie wyrzuca je ze swojej sypialni, z domu… ze
swojego życia? Ale to przecież wszystko przez Emily! Chciał tylko ją kochać… do
końca swoich pieprzonych dni. Jedyne uczucie, które mógł z siebie wykrzesać
miało być skierowane tylko i wyłącznie do niej. Nikt inny nie zasłużył, by
doświadczyć tego uczucia z jego strony. Nikt. Nigdy. Tylko Emily. Żadna inna
kobieta nie będzie w stanie przebić się do jego serca. Nigdy. Tylko Emily. Nie
zamierza komukolwiek okazać jakiejś dobroci, sympatii. Nigdy. Tylko Emily. Jeff
odszedł… dla każdego Jeff już nie istnieje. Tylko dla Emily.
- Przysięgam,
Moja Słodka… nigdy z życiu nie pokocham żadnej dziewczyny… nigdy nie będę
okazywał im uczuć – syknął, zaciągając się kolejnym papierosem – do końca moich
pieprzonych dni nigdy nie będę facetem, którego znałaś… ten chłopak… na zawsze
zostanie tutaj z tobą… ja wyruszę w świat jako Izzy Stradlin… może kiedyś o
mnie usłyszysz? – uśmiechnął się pod nosem – to takie głupie… gadać z tobą,
mimo że mi nie odpowiesz… może powinienem ci coś zagrać na pożegnanie? Zawsze
lubiłaś, jak to robiłem… a już mnie tu chyba nigdy nie zobaczysz…
Wyciągnął z
pokrowca gitarę. Dokładnie tą samą, którą przynosił tu prawie codziennie od jej
śmierci. To był dziwny rytuał. Sam tego nie rozumiał. Nie wiedział, po co tu
przychodził każdego dnia, po co przynosił zawsze jedną różę i po co przynosił
gitarę i jej grał.
Baby, baby, I don't wanna leave you,
I ain't jokin' woman, I got to ramble.
Oh, yeah, baby, baby, I believin',
We really got to ramble.
I can hear it callin' me the way it used to do,
I can hear it callin' me back home!
Babe...I'm gonna leave you
Oh, baby, you know, I've really got to leave you
Oh I can hear it callin 'me
I said don't you hear it callin' me the way it used to do?
I know I never never never gonna leave your babe
But I got to go away from this place,
I've got to quit you, yeah
Baby, ooh don't you hear it callin' me?
Woman, woman, I know, I know
It feels good to have you back again
And I know that one day baby, it's gonna really grow, yes it is.
We gonna go walkin' through the park every day.
Come what may, every day
It was really, really good.
You made me happy every single day.
But now... I've got to go away!
I ain't jokin' woman, I got to ramble.
Oh, yeah, baby, baby, I believin',
We really got to ramble.
I can hear it callin' me the way it used to do,
I can hear it callin' me back home!
Babe...I'm gonna leave you
Oh, baby, you know, I've really got to leave you
Oh I can hear it callin 'me
I said don't you hear it callin' me the way it used to do?
I know I never never never gonna leave your babe
But I got to go away from this place,
I've got to quit you, yeah
Baby, ooh don't you hear it callin' me?
Woman, woman, I know, I know
It feels good to have you back again
And I know that one day baby, it's gonna really grow, yes it is.
We gonna go walkin' through the park every day.
Come what may, every day
It was really, really good.
You made me happy every single day.
But now... I've got to go away!
- Żegnaj,
Maleńka... – mruknął i chowając gitarę, zapalił papierosa – nigdy nie chciałem,
żeby tak to się skończyło...
Odszedł.
Odszedł z przekonaniem, że nigdy tu nie wróci.
9 kwiecień
1989
Włóczył się
ulicami Los Angeles. Sam. To taki niecodzienny widok. Zawsze spędzał czas ze
swoim zespołem w przeróżnych knajpach i klubach albo w towarzystwie jakiejś
małolaty czy fanki, która była na tyle głupia, żeby zaprosić go do swojej sypialni.
Dziś był zupełnie sam. O dziwo nawet był względnie trzeźwy i czysty. Poprawił
czapkę, którą miał na sobie, żeby bardziej zasłoniła mu twarz. Nie lubił, jak
ktoś go rozpoznawał i zaczepiał. Nie cierpiał, gdy musiał udawać, jaki to jest
szczęśliwy, że może dać autograf albo zrobić sobie zdjęcie z kolejnym
nastoletnim fanem. Pierdolił to. Miał głęboko gdzieś, co działo się wokół
niego. Nie zważał na to, co robił, nie obchodziło go, czy jest niemiły, czy
kogoś zranił swoim zachowaniem. Czy czuł cokolwiek prócz nienawiści i pogardy
do świata? Ciężko powiedzieć. Usłyszał w oddali jakiś pretensjonalny głos.
Awantury na środku ulicy. Norma. Spojrzał w tamtym kierunku. Jakaś stara
kobieta mijała żebraczkę. Zamiast wspomóc ją jakimiś drobniakami, zrobiła jej awanturę.
Zmrużył oczy i spojrzał na nastolatkę. Zakrztusił się. Zamrugał i przełknął z
trudem ślinę. Oczy. To były te oczy! Dokładnie te same oczy, które śledziły
jego kroki czternaście lat temu. Długie ciemnobrązowe włosy. Drobniutka
sylwetka. Zacisnął mocno oczy. To nie działo się naprawdę! To pewnie przez to,
że od jakiegoś czasu ograniczył branie heroiny. Nie było innej możliwości.
Ukłucie w okolicy serca. Jakaś siła, która ciągnęła go w kierunku tej
bezdomnej. Izzy! Co ty kurwa robisz? To tylko pierdolone przywidzenia! Nie
możesz tak po prostu do niej podejść! Po co masz to robić?! Co ona cię
obchodzi? Całe Los Angeles roi się od takich jak ona! Co z tego, że… Nie rób
kurwa głupot! Po co tyle lat starałeś się być Izzym?! Po chuj jedenaście lat
temu zmieniłeś całe swoje życie?! To przeszłość! Jeffa już nie ma! Jej już nie
ma! Po prostu odwróć się i odejdź!
- Hej, Młoda…
wszystko w porządku? – nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przy niej - Mogę
ci jakoś pomóc? – o tak, Stradlin! Z pewnością zajebiście kochasz pomagać!
Ty w ogóle wiesz, co to pomoc? A może chcesz coś w zamian? Lubisz, gdy ktoś
wyświadcza ci przysługi…
- P-pomóc?
Głodnej, bezdomnej dziewczynie, która uciekła z domu? Nie sądzę…
Niech cię
szlag! Kurwa! Skąd wiedziałaś, co powiedzieć?! Siedzisz w mojej pieprzonej
głowie?! Kim, kurwa mać, jesteś? Zresztą… myślisz, że mnie to ruszy?! Że Izzy
Stradlin przejmie się twoim zjebanym losem?! Jebie mnie to, że uciekłaś i
nie masz domu! Możesz sobie żyć na tej pierdolonej ulicy, skoro zachciało ci
się znikać z pieprzonego domku! Chciałaś zrobić mamusi i tatusiowi na złość?!
Twoja sprawa… ja mam to w dupie! Nie patrz się kurwa na mnie! Nie patrz! Kurwa…
Isbell wypierdalaj do Indiany! To nie ona! Jej już nie można pomóc! Leży
pierdolone sześć stóp pod ziemią! Kiedy to do ciebie dotrze?! Co z tego, że… co
mnie kurwa obchodzi, że to mogła być ona?! Przestań wpierdalać się w MOJE
życie! Ciebie, dupku, już nie ma! Nie ma jebanego Jeffreya, który mógłby komuś
pomóc!
- No to może
pójdziemy coś zjeść? – brawo Izzy! No kurwa brawo! Ciekawe po chuj masz
tracić na nią kasę!
- Nie jestem
aż tak głupia, żeby iść gdzieś z kompletnie obcym facetem… - O
spodobałoby ci się to, Jeff… ona też nie od razu ci zaufała…
- Hej,
spokojnie! chcę ci tylko pomóc… - pff… serio Izzy? Pomóc? Czy ja w ogóle
wiem, co to znaczy? - wiesz co to bezinteresowność? – no ty na
pewno nie wiesz, panie Stradlin… czego będziesz chciał w zamian od tej
dziewczyny, co? Tego wszystkiego, co od tych naiwnych zakochanych panienek?
- Więc uznajmy, że chcę zrobić jakiś dobry uczynek. No… na co czekasz?
Lepiej chyba wykorzystać moją propozycję i się najeść, niż czekać, aż jakiś
frajer wrzuci ci parę centów… no nie bój się… nic ci nie zrobię! – o
tak… z pewnością mi na to nie pozwolisz, co Jeff? Za bardzo przypomina ci
Emily, co?
Nie
wiedział, co się z nim działo. Zupełnie jakby stracił kontrolę nad swoim
życiem. Jakby coś w nim się obudziło. Tylko co? Echo przeszłości? Człowiek,
który dla niego umarł wraz z narodzinami jego obecnego „ja”? Dlaczego coś
decydowało za niego? Czemu odczuwał jakieś dziwne kłucia w sercu i czemu w tym
samym momencie budził się do życia ten mięczak z Lafayette? Po co zabierał tę
dziewczynę do knajpy? Po co słuchał jej historii? Dlaczego przejął się jej
losem? Od kiedy Izzy przejmował się kimkolwiek poza samym sobą? Jakim cudem
słuchając jej słów, tak bardzo się przejął? Co z tego, że była w ciąży? Co z
tego, że poroniła? Czy to jego wina, że jakiś chuj się do niej przypierdolił i
ją zgwałcił? No czy to były jego sprawy?! Dlaczego właśnie teraz do głosu
doszedł Jeff? Dlaczego właśnie teraz?! Po co przyszedł? Czego chciał od
Stradlina? Dlaczego kazał mu zająć się tą dziewczyną?! Przecież to nie wróci
życia Emily! Przecież to go nie zmieni! Nie sprawi, że przestanie być
skurwysynem bez uczuć! O co ci chodzi?! Po chuj rozpierdalasz mi życie?!
Jesteś debilem, który myślał, że miłość naprawdę istnieje! Pojebanym psycholem,
który myślał, że chodzenie z kimś za rączkę daje szczęście! Co? Emily? Co ma do
tego Emily?! Jej nie ma i gówno wiesz, co by chciała! Nie masz pojęcia, czy
chciałaby, żebym się zmienił! Nie masz jebanego pojęcia, czy wolała ciebie!
Może Izzy Stradlin bardziej się jej podoba? Może ciotowaty Isbell ją znudził?
Może miała cię dość? Może przez ciebie leży na cmentarzu? Skąd wiesz, Jeff, że
chciałaby, żebym się zaopiekował tą… jak jej tam… Martą? To, że ty przejąłeś
się losem słodkiej Emily nie znaczy, że mnie ma obchodzić ta zgwałcona
małolata! No kurwa! Co ty robisz? Po chuj się nad nią rozczulasz? Po chuj ci
wiedzieć, czego słucha?!
-
Ostatnio, to znaczy jak jeszcze mieszkałam w Polsce, wpadł mi w ucho zespół ze
Stanów… ciężko było mi zdobyć ich kasetę, ale gdy już ją miałam zakochałam się
w ich muzyce. Znasz może Guns n’Roses? Nawet jesteś podobny do jednego z nich…
No
ja chyba, kurwa, śnię! Co powiesz na to, Jeff? Rozpoznała mnie! Zaraz sama
wpakuje mi się do łóżka… tak samo jak wszystkie przed nią… Sądzisz, że Emily
chciałaby żebyś znów się pobawił w cudownego Izzyego a później wyjebał ją za
drzwi? Chcesz się zabawić, Isbell? To prawie tak, jakbyś znów miał dla siebie
Emily… nie o to ci chodziło? Nie tego chciałeś?!
-
Przypominam ci Stradlina? Doprawdy?
Nie!
Nie kurwa! Gdzie chcesz mi spierdolić?! Kurwa! Przecież ja się nigdy nie mylę!
Przecież ona nie może być inna! Wszystkie są takimi samymi szmatami! Ona nie
może być inna! Jeff, zatrzymaj ją! No… kurwa mówiłem zatrzymaj a nie zapraszaj
na jakiś pierdolony romantyczny spacerek! Nie patrz się na te oczy! Wiesz, że
ona takie miała! Nie wkurwiaj mnie! Myślisz, że to zadziała?! NIE RUSZA MNIE
TO, JEFF! Rozumiesz, kurwa?! Mam gdzieś, że ona miała takie same oczy! Jak
ciebie to rozmiękcza to bądź sobie dalej taką samą ciotą jak kiedyś, ale mnie w
to nie mieszaj! Dlaczego ona jest taka inna? Dlaczego mną manipulujesz i nie
dajesz mi trzeźwo myśleć, Isbell? Zapomniałeś, że jestem teraz innym
człowiekiem? Dlaczego zwracasz mi uwagę na to, że jest skromna i nieśmiała? Po
co mam wiedzieć, że nie leci na moją kasę i popularność? W ogóle po co jej to
wszystko mówisz?! Chcesz zmiękczyć ją czy mnie?!
- To
co, idziemy? – No kurwa nie wierzę! Jakim prawem za mnie decydujesz, Jeff?
Ja już nie mam nic do powiedzenia?! Przypominam ci, że twoje imię jest na
pieprzonej tabliczce na grobie w Lafayette! Tam jest twoje pieprzone miejsce!
Nie tutaj! Nie w mojej głowie!
-
Idziemy? Jak to idziemy? Ty wracasz do siebie, a ja pójdę znaleźć jakiś nowy
skwerek, bo na tamten zapewne nie trafię.
-
Młoda…Uważasz mnie za skończonego skurwiela? Naprawdę sądzisz, że jestem
pozbawionym uczuć dupkiem, który pozwoli ci wrócić na ulicę?
Tak,
stary… nie ma się, co oszukiwać… dobrze wiesz, jakim draniem potrafisz być.
Czemu nie rozumiesz, że przejrzała cię od samego początku? Przecież masz to
wypisane na twarzy! Myślisz, że jak zaproponujesz jej nocleg, to wróci stary
Isbell? Naprawdę się łudzisz?! Ty, kurwa, nie żyjesz! Nie żyjesz od
pierdolonego dwudziestego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego
roku! Nic tego nie zmieni! Nawet ona! TO NIE JEST EMILY! I nigdy nią nie
będzie… Kolejne ukłucie w sercu. Co się z nim dzieje? Nigdy nie czuł
czegoś takiego! Nigdy do tej pory nie odzywał się w nim Jeff! Przez całe
istnienie Izzyego Stradlina nikt nie sterował jego czynami! Co się dzieje?!
Dlaczego?! Przecież Emily nie żyła. Nie żyła od jedenastu lat. Dobry uczynek
Jeffreya nie wróci jej życia. Nic nie sprawi, że chłopak zamknie oczy i znów je
otwierając zobaczy całą i zdrową ukochaną.
11
marzec 1993 (teraźniejszość)
Szlochał.
To wszystko było ponad jego siły. Tyle wspomnień. Radosnych, które z
perspektywy czasu raniły jeszcze bardziej. Smutnych, które rozdzierały mu
serce. Ból, pustka, złość, wstyd… tyle mu zostało. Bał się spojrzeć w oczy
Marcie. Bał się, że zobaczy w nich Emily i przerażała go myśl, że brunetka może
go znienawidzić, za wszystko, co jej przed chwilą wyznał. Dlaczego się złamał?
Po co opowiadał jej o… no właśnie o kim? Kim on w końcu jest? Jest Jeffreyem
Isbellem, który zagubił się po śmierci Emily i pozwolił rządzić swoim życiem
Izzyemu? Jeffem, który znów zaczął odzyskiwać władzę? A może Isbella faktycznie
już nie było? Może leżał tutaj w tym grobie razem z Emily? Może teraz był tylko
Izzym Stradlinem? Mówiła coś do niego, nie reagował. Ciągle przed oczami
przelatywały mu obrazy z przeszłości. Spacery z Emily, rozmowy, chwile
bliskości z nią, pocieszanie jej, gdy byli na grobie jej rodziców. Ciało.
Pamiętał ten obraz. Nawiedzał go w koszmarach. Jak oni mogli pokazać
szesnastoletniemu chłopakowi zwłoki jego dziewczyny?! Przebłyski z pogrzebu.
Rozpacz. Izzy. Panienki, które wyrzucał bezpardonowo z łóżka. Narkotyki,
alkohol, więcej panienek. Marta. Jak on mógł? Jak mógł czuć to wszystko? Tak
bardzo ją zawiódł. Zranił tym, co myślał. Ale to wszystko wina Izzyego! Gdyby
nie Jeffrey, to przecież Marty by tutaj nie było! Nie miałaby Jeffa, nie
uważała Isbella za swojego brata. Dlaczego on jej to powiedział? I co ona do
niego mówi? Poczuł jej dłoń. Po chwili przytulała go mocno, jakby chciała
zniwelować tym drżenie jego ciała.
- Iz…
Jeff… c-czemu nie powiedziałeś m-mi tego wszystkiego w-wcześniej? –
wymamrotała, walcząc ze łzami, które cisnęły się jej do oczu – c-czemu nigdy
nie w-wspomniałeś o Emily?
- A co
miałem ci powiedzieć?! Że się zatrzymałem, b-bo masz takie same oczy jak ona?
Bo nie wiem, czemu przypomniałem sobie, jak bardzo ją kochałem? Miałem ci
powiedzieć, że chciałem cię potraktować, jak te wszystkie dziewczyny, które
weszły w drogę Stradlinowi? Że nie skrzywdziłem cię tylko dlatego, że jesteś
podobna? Że przy tobie poczułem to samo, co osiemnaście lat temu?! To chciałaś
usłyszeć? Marta, ja się modliłem, żebyś nie brała tego pieprzonego ślubu z
Duffem, rozumiesz?! Brzydzę się sobą, ale marzyłem, żeby wam nie wyszło!
Chciałem cię przy sobie zatrzymać, bo jestem pieprzonym egoistą! Bo chciałem
mieć jakąś idiotyczną namiastkę Emily! Tak jakby twoja obecność mogła mi
przywrócić to wszystko! – wylewał z siebie cały ciężar, z którym walczył od
pięciu lat – Nawet nie wiesz, jak bardzo ją przypominasz… jak bardzo jesteście
podobne. Nawet… nawet nie zdajesz sobie sprawy, co czułem, gdy proponowałem ci
ten pieprzony obiad! Byłaś nieufna… uparta, tak samo jak ona! Gdybym tylko mógł
się do końca znienawidzić… gdybym… nie wahałbym się ani chwili… skończyłbym to
wszystko. To by naprawiło to wszystko, co schrzaniłem swoim zachowaniem.
Przestałbym żyć w tej pierdolonej zazdrości! Spójrz mi w oczy i powiedz… niby w
czym Izzy Stradlin jest lepszy od Slasha, co? Chyba tylko w tym, że nie
próbowałem cię pieprzyć na twoim ślubie!
- N-nie
mów tak! Może i używasz teraz imienia Izzy, ale… - odsunęła się od niego i
otarła łzy – tutaj jesteś i zawsze byłeś Jeffem – dotknęła klatki piersiowej w
okolicy serca – Jeffem, który potrafił kochać, współczuć, który tęsknił i
troszczył się o bliską mu osobę. M-może się pogubiłeś po jej… j-jej…
o-odejściu, ale ciągle tam byłeś. Ja tak naprawdę, nie wiem, kim jest Stradlin.
Znam tylko Jeffa, tego o którym mi opowiadałeś.
-
Próbujesz oszukać samą siebie. Może i obudziłaś we mnie człowieka, którym
kiedyś byłem, ale… nie potrafiłem powstrzymać myśli, że możesz być kolejną
naiwną idiotką albo, że robię to tylko dlatego, żeby sobie coś udowodnić!
Pierwsze tygodnie naszej znajomości były horrorem! Nie wiedziałem, co się ze
mną dzieje! Z jednej strony chciałem po prostu… p-po prostu – spuścił wzrok –
ok… wiesz, co chciałem? Wykorzystać cię… uwieść i zranić, tak jak wszystkie
inne. Ale gdy tylko myślałem w ten sposób, sam siebie przeklinałem i
nienawidziłem bardziej! Jak mogłem w ogóle o takim czymś myśleć? Budził się
pieprzony Jeff i doprowadzał mnie do pionu. Zatrzymywał mnie. Kazał mi
opiekować się tobą, a nie krzywdzić cię – prychnął – ale mimo to… możesz mnie
znienawidzić… jestem gorszy do Slasha… on chyba faktycznie robił to z miłości,
a ja? Ja tak myślałem, bo miałem jebaną zachciankę na krzywdzenie następnych
dziewczyn!
-
Pamiętasz? Pamiętasz, jak mnie nazywałeś? – warknęła i popatrzyła mu w oczy –
jak mnie nazywałeś i doprowadzałeś tym do białej gorączki?
-
S-siostrzyczka Isbell…
- No
właśnie… Isbell! Nie siostrzyczka Stradlin! Nie widzisz tego? Nie jesteś złym
człowiekiem! – pogładziła go po twarzy – Chciałeś nim być, chciałeś się odciąć
od wspomnień i bólu, chciałeś być kimś innym – przysunęła się do niego – ale
nie jesteś… jesteś moim braciszkiem, facetem, któremu wszystko zawdzięczam,
dzięki któremu jestem szczęśliwa, dzięki któremu mam Duffa i Jeffa. Może nie
zawsze robiłeś właściwe rzeczy, ale to niczego nie zmienia. Kocham cię –
cmoknęła go w czoło i odgarnęła włosy, które zakrywały mu oczy – wiesz o tym. I
wiesz, że nic tego nie zmieni.
-
Zachowywałem się jak dupek. Nie wiem, co w tobie jest. Nie wiem, jak… jak
obudziłaś we mnie tą… dobrą stronę. Nie wiem – zamknął oczy i wtulił twarz w
jej gęste, ciemne włosy – on… coraz bardziej walczy, wiesz? To znaczy… Jeff. Nawet
nie tylko przy tobie. Jak mówiłaś mi o Lucy… zrobiło mi się jej żal, chciałem
pomóc. Jeffrey chciał jej pomóc, więc ją zatrudniłem w tym sklepie. Bolało mnie
to, co stało się Joan. Mimo, że zawsze była tylko siostrą Duffa. Przejąłem się
jej losem, martwiłem. To… to jest nienormalne!
-
Normalne… dla dobrych ludzi to jest normalne – wyciągnęła do niego rękę –
chodź… wrócimy do domu. Przyjdziesz tu jutro… jeśli będziesz chciał to… przyjdę
z tobą, hm?
-
Wiesz? Codziennie przychodziłem z jedną różą… ostatni raz byłem tu… - zamyślił
się – cztery tysiące pięćset trzydzieści dni temu… tyle kwiatów powinienem jej
przynieść, żeby nie pomyślała, że już o niej nie pamiętam…
- Na
pewno tak nie pomyślała – objęła go i otarła mu policzki z ostatnich łez –
chodź…
Była w
szoku. Nie miała o niczym pojęcia. Miała wrażenie, że zna tego człowieka, że wie
o nim bardzo dużo, dużo więcej niż inni. Okazało się, że to wszystko było tylko
marną cząstką całego jego życia, wspomnień, przykrych doświadczeń, ogromu bólu,
który siedział w nim tyle lat i przede wszystkim wewnętrznej walki, którą
toczył, a o której nikt nie miał pojęcia. Było jej wstyd. Była na siebie zła,
że ten mężczyzna był dla niej tak ważny, a nigdy nie zadała mu pytań, które już
dawno powinny być zadane i na które powinna znać odpowiedzi. Dopiero teraz
wszystko było dla niej jasne, ale jednocześnie zbyt trudne, żeby się z tym
pogodzić i przejść z tym do porządku dziennego. Rozumiała, czemu Izzy tak
bardzo przeżywał, że zaczęła spotykać się z Duffem, czemu bał się, że Marta o
nim zapomni i że ją straci. Ten człowiek panicznie bał się samotności. Bał się
odrzucenia. Myślała, że pęknie jej serce, gdy Stradlin próbował między
kolejnymi falami szlochu opowiedzieć jej o znalezieniu Emily i o jej pogrzebie.
Nigdy nie widziała go w takim stanie. Wiedziała, że to będzie prześladować ją
za każdym razem, gdy zobaczy, że jest przygnębiony. Będzie się zastanawiała,
czy znów wspomina swoją pierwszą miłość. Zastanawiała się, czemu te dość
wstrząsające wyznanie o jego uczuciach względem niej, nie zrobiły na niej
takiego wrażenia, jak powinny. Powinna być zła, rozżalona, zdruzgotana, wręcz
zniesmaczona. A co czuła? Współczucie. Było jej żal Izzy’ego, tego, co przeżył
i co się w nim kryło przez tyle czasu, tego, z czym musiał się zmagać. Była tak
zamyślona, że nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do domu pani Isbell.
- Mamo,
naprawdę nie jestem głodny – mruknął po kilkudziesięciu minutach, gdy kobieta
postawiła przed nimi talerze z obiadem – i nie… nie wyglądam mizernie, wszystko
jest ok…
- Ja…
mam nadzieję, że Jeff nie sprawiał kłopotów? – odezwała się Marta, chcąc odciągnąć
kobietę od wypytywania Stradlina, co się stało – Nie płakał i ładnie wszystko
zjadł?
- Och
to taki aniołek! Chwilami zapominałam, że jest ze mną w domu – zawołała,
uśmiechając się szeroko – wykąpałam go i teraz śpi. Jest taki uroczy! Możecie
był z Duffem dumni – gdy zauważyła, że brunetka zjadła już posiłek, przyniosła
ciasto i spojrzała na swojego syna – Jeffrey, na pewno dobrze się czujesz? –
chciała sprawdzić, czy mężczyzna nie ma gorączki, ale od razu się odsunął -
Jesteś taki dziwny… powinieneś coś zjeść… poczujesz się lepiej.
- Mamo!
Mówiłem, że nic mi nie jest – burknął – miałem zły dzień, to wszystko. Marta,
chciałaś o czymś pogadać – zwrócił się do przyszywanej siostry tak, jakby nagle
sobie coś przypomniał.
- C-co?
– spojrzała na niego niepewnie – ach… tak! Zupełnie zapomniałam – widząc, że
Izzy wstaje, niepewnie zerknęła na jego matkę – ja… przepraszam, że tak…
- Nie
szkodzi, kochaniutka, macie swoje sprawy. Ja i tak chciałam się zaraz położyć.
Po
chwili Stradlin pociągnął ją w stronę schodów na piętro. Nie była pewna, czy
Izzy czytał jej w myślach i wiedział, że chciała z nim porozmawiać, czy po
prostu miał nadzieję, że prawidłowo zinterpretuje jego sugestię. Teraz to
nieistotne. Nie miałaby serca teraz zadręczać go swoimi problemami. Nie chciała
dokładać mu zmartwień. Przecież, gdyby wyznała mu, co się dzieje ostatnio z
Duffem i jej małżeństwem, to na pewno by się przejął. Nie chciała tego.
-
Dzięki… myślałem, że zaraz zacznie traktować mnie jak małe dziecko – odetchnął przed
drzwiami do jego sypialni – Jeff jest u mnie, więc nie wiem, chcesz go wziąć do
siebie? – pokazał głową na przeciwległe drzwi, w których miała przygotowany
pokój.
- Mogę…
zostać z tobą, jeśli chcesz – wymamrotała.
Miała
wrażenie, że nie chciał być sam, że potrzebował teraz czyjejś obecności. Nawet,
gdyby nie chciał już nic mówić na temat Emily, mogli po prostu milczeć. Mogła
przy nim być, odwdzięczyć się za te wszystkie chwile, kiedy to on ją wspierał.
Poczuła, jak złapał ją za rękę. Nic nie powiedział. Zaprowadził ją do sypialni
i zamknął drzwi. Spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. W oczach ponownie zaczęły
gromadzić się łzy. Nie mogła na to patrzeć. Nie mogła patrzeć, jak ten
mężczyzna cierpi.
- Hej…
już dobrze – objęła go i pogładziła po plecach – J-jeff… już wszystko jest
dobrze…
- Nawet…
n-nawet nie wiesz, jakbym chciał c-cofnąć czas – wyjąkał – ż-żeby znów z nią
być, ż-żeby zmusić ją d-do zamieszkania ze mną… wtedy nic by się nie stało…
n-nie musiałbym.. n-nie p-pokazywaliby m-mi jej c-ciała, n-nie musiałbym j-jej
i-identyfikować – zadrżał – gdy… g-gdy za dużo o n-niej myślę… boję się spać,
bo to wraca. O-obiecała mi, że musi zniknąć tylko na d-dwa góra trzy dni, bo
pojawili się ludzie z t-tego domu dziecka… ż-że ją szukają… n-nie b-było jej
ponad miesiąc, p-później p-przyszli z p-policji…
- Ciii…
to nie była twoja wina…
-
M-myślisz, że ona jest teraz n-na mnie zła?
- O co?
O czym ty mówisz?
- Gdyby
n-nie… g-gdyby ona żyła, n-nigdy bym cię nie poznał… - odsunął się od nie i
spojrzał na nią załzawionym wzrokiem – n-nie wyjechałbym do Los Angeles, nie
zostałbym gitarzystą w Guns n’Roses, nie włóczyłbym się tamtego dnia po
u-ulicach… n-nie m-miałbym m-mojej m-małej, s-słodkiej, s-siostrzyczki I-isbell.
- O-och…
Wiedziała,
że miał rację. Gdyby Emili Gordon nie zmarła w wieku siedemnastu lat, Jeffrey
Isbell pewnie zostałby jej mężem. Wiedliby spokojne, szczęśliwe życie, może mieliby
dzieci. Nawet gdyby Jeff związał swoje życie z muzyką, pewnie nigdy nikt nie
usłyszałby o Izzy Stradlinie, gitarzyście Najniebezpieczniejszego Zespołu
Świata. Całkiem możliwe, że Marta już dawno znalazłaby się na cmentarzu, bo nikt
nie przejąłby się jej losem i zmarłaby z wyziębienia albo z głodu. Gdyby nie
śmierć tej wesołej, optymistycznie nastawionej do świata nastolatki, Marta nie
miałaby teraz męża i dziecka, nie miałaby najwspanialszego przyjaciela i brata,
o jakim mogła tylko marzyć.
-
Kocham c-cię, wiesz?
- Wiem…
ja ciebie też, braciszku…
aaaach, stęskniłam się :3
OdpowiedzUsuń(solange.solin-Alex. Ale z nowego konta na potrzeby bloga.)
:)
Duffowa... wiesz co ze mną zrobiłaś...?
OdpowiedzUsuńSiedzę na balkonie, moje nogi mnie tutaj przyprowadziły, ryczę jak bóbr, jestem sama w domu... Nie doczytałam jeszcze do końca, ale skończyłam już historię Emily...Mój Izzy... A tak Naprawdę Jeff...Tak, mój wspaniały, kochany, wyrozumiały Jeff schowany gdzieś głęboko w sercu nieczułego Stradlina... Nie mam słów, nie mam słów na to, co powiedzieć o Tobie. o tej całej opowieści, o tym rozdziale, które codziennie mną wstrząsają, moim sercem, moją duszą... Nie wyobrażasz sobie jak bardzo chciałabym być na miejscu Marty... Mieć kogoś takiego jak Pan Isbell, który by się mną przejmował...Kochałby mnie...
Nie wiem co mam powiedzieć, mam nadzieję że mnie rozumiesz, że rozumiesz to, że brak mi słów na Twoją twórczość, na Twoje opowiadanie, które odmieniło jakoś moje życie, nie wiem...
Jesteś wspaniała, kocham Ciebie i Twoje opowiadanie a teraz wybacz, idę do kuchni zrobić sobie herbatę na uspokojenie, bo cała się trzęsę i końca płaczu nie widać...
Jakbyś mogła, wbij do mnie, dopiero zaczynam... http://sophiestradlin.blogspot.com/
Duffowa, jesteś zajebista, dosłownie Cię kocham...
Siedzę ze łzami w oczach. Kurwa, jak ty piszesz, dziewczyno!!!
OdpowiedzUsuńNigdy nie spodziewałabym się, że Izzy kryje w sobie aż taką tajemnicę. Ten cichy i spokojny człowiek, nagle okazuje się być tak wrażliwym i skrzywdzonym chłopcem (?)... Straszne. Dosłownie widziałam go w swojej głowie, klęczącego na piasku przy tym grobie. Widziałam tę tabliczkę... Wiesz, chciałam tego wieczoru zrobić jeszcze parę rzeczy, ale chyba po prostu pójdę się położyć... Za dużo wrażeń, nawet jeśli Izzy jest tylko postacią z twojego opowiadania. Genialne!
Mam tak samo, haha ^^
Usuńpo pierwsze. nie ma za co, zawsze do usług. ;)
OdpowiedzUsuńpo drugie, jak już Ci mówiłam długiego komentarza ode mnie nie będzie, bo trochę Ci już na ten temat napisałam, a powtarzać się nie chcę, bo i po co? ;) wybacz mi to.
co ja bym mogła napisać, czego wczęsniej nie powiedziałam. cholera, to trudne, naprawdę. bo chyba wszystko, procz ostatniej sceny, której nie zjebałaś kochana w ogole, to nic nowego nie napisze.
rozjebało mnie to po raz kolejny, jak wyrzucał ubrania laski. serio, to jest mistrzowska scena! no i kurde... Jeff... Emily... oni... (gdybyś mnie teraz widziała to bys się posikała ze śmiechu, jakie ja filozoficzne miny stroję by cos konkretnego napisać) powiem tak. Jeff był wspaniałym gościem, choć trochę kurde niezdecyowany był. mówiłam juz, ze męska decyzja była mu nie znanym pojęciem. po za tym no... Jeśli chodzi o dalsze losy jego w Izzym (boze, dziwnie mi to brzmi, no nic) to wiesz co ci powiem? w sumei nawet dobrze, ze on przez te kilka lat poszedł w niepamieć. odsunął się na drugi plan. w sumie pozwoliło to mu trochę odetchnąć od tej całej sprawy z Emily, w pewnym sensie zapomnieć. (boze, Dorota bzdury wygadujesz)
Emily... Emily za to nieźle uparta była, ale miałą przy sobie takie chodzące szczeście (no i niezłego głodmora ;>) nic tylko pozazdrościć.
teraz czas przejść do ostatniej sceny (wybacz, ze tamto tak w skrócie, ale ja naprawdę nie chce sie powtarzać i nie lubię tego robić). jak już mówiłam, myślałam, ze Marta zareaguje inaczej. tzn wiesz nie wybuchnie złoscia, cyz coś. nie pójdzie sobie i nie zostawi go, ale po prostu na jakiś czas przestanie się odzywać. a tutaj prosze. po za tym ma racje. mi zawsze mówiono, ze już od urodzenia wiadomo kto będzie dobry i nawet jeśli an moment zbłądzi to i tak wróci kiedyś na tą obrą drogę (sentencja mojej mądrej babci :D).
dobra... chyba tyle co chciałam napisać. znowu pewnie wypisyłam bzdury i to nie ma łądu i składu. jestem bez usprawiedliwienia. możesz mnie zabić ;D
i czekam na następne o! :*
Boże, pół godziny jechałam kursorem na dół ;_; Zapraszam na nowy rozdział na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńwspaniały i tak emocjonujący..
OdpowiedzUsuńszczególnie końcówka jest taka przejumująca ;)
Pochłonęłam cały ten rozdział tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że było tego aż 23 strony. Spokojnie mogłabym ich przeczytać i 40, albo 50.
OdpowiedzUsuńMuszę się przyznać, z ręką na sercu, że miałam łzy w oczach, w niektórych momentach rozdziału. Pewnie gdybym siedziała sama w pokoju, a nie w salonie z całą rodziną to ryczałabym teraz jak bóbr. No ale w towarzystwie nie wypada.
Nie mogłam się doczekać tej historii z Emily. Na początku myślałam, że w tej kwiaciarni Marta znajdzie dziewczynę, a potem... biedny Izzy. Jak w ostatnim rozdziale miałam ochotę go przytulić tak po tym to już nie wiem, tak strasznie mi go szkoda i o jezu, nawet nie wiem, to jest dziwne, bo to tylko opowiadanie, ale ja chyba zawsze zbytnio utożsamiałam się z bohaterami książek/opowiadań i po prostu odczuwałam to wszystko o czym on mówił, te wszystkie emocje wisiały w powietrzu i... jejku.
Jesteś genialna, zdecydowanie mogę to powiedzieć, bo to cała prawda. A teraz chyba muszę się trochę pozbierać, bo po przeczytaniu wpadłam w jeszcze głębszego doła, który już i tak od kilku dobrych tygodni się pogłębia... no ale nie będę tutaj jęczeć, bo to nie o to chodzi. Skończę tym, że Cię uwielbiam i kocham tę historię.
Pozdrawiam,
Kam.
Więc... nie wiem nawet jak zacząć, bo ten rozdział po prostu mnie rozwalił. Nigdy nawet bym nie pomyślała, że Izzy może ukrywać tak wzruszające wspomnienia... Brakuje mi słów po prostu... Niewiem. Chyba muszę się z tym przespać i do końca wypłakać. To już kolejna noc, której nie przesypiam, bo czytam Twojego wspaniałego bloga. Nie przestaniesz mnie zadziwiać i w ogóle dziękuję Ci, że piszesz. Jesteś genialna! :) Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNN na right-next-door-to-hell.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńprzez cały rozdział ryczałam jak najęto , masakra wyiskacz łez niesamowity *.*
OdpowiedzUsuńTo jest piękne. Smutne i piękne. Te wewnętrzne walki Izzy'iego...
OdpowiedzUsuńJuż chyba nikt nie uważa Emily za sukę, już chyba nikt jej nienawidzi? Bo czy to jej wina, że umarła (właściwie nie wiadomo chyba jak umarła), czy to jej wina, że Jeffrey się załamał i stał Izzym Stradlinem? Nie lubię jakoś specjalnie Emily, ale nie mogę jej już nie lubić. Jakoś tak. Ten rozdział jest naprawdę świetny. Uwielbiam to opowiadanie, uwielbiam Izziego. Strasznie mi go żal. On jest taki zajebiaty a ma takie smutne życie.
Uwielbiam Cię! Ten rozdział jest piękny.
A ten komentarz jest bez sensu ;_; :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA teraz ja się wpiszę. Piękne, boskie i nie wiem co mam napisać. Tylko nie wiem czy nie doczytałam, dlaczego właściwie Emily zmarła? Z głodu? Ktoś jej pomógł. I chyba niewiele się pomyliłam co do Jeffa. On jest ciepłym człowiekiem, ale ponieważ cierpiał, chciał się znieczulić i postanowił być człowiekiem bez serca. Jak przetrawię to, napiszę mądrzejszą i dłuższą recenzję.
OdpowiedzUsuńshiris
No kurwa...
OdpowiedzUsuńGdzie te 23 strony?!
Ja już przecztałam i chcę więęęęcej, więcej, więcej...
Boże, było tak ślicznie i wzruszająco <3 Teraz wszystko rozumiem z Emily. Masakra :O A wcześniej naprawde myślałam, że to będzie jakaś suka, która biednego Izzy'ego zostawiła :O Pjęknie jest <3
Wybacz, że się nie rozpiszę, ale umieram. Wiesz, co ja sądzę ;*
Więcej, więcej!
To... To po prostu... Nie, nie mam słów żeby to opisać. Pierwszy raz popłakałam się podczas czytania jakiegoś opowiadania. Tak strasznie żal mi Izzy'ego. Na początku kiedy zaczynałaś pisać o Emily, inaczej to sobie wyobrażałam, myślałam że była zwykłą suką która zraniła Jeffa... A teraz jak o niej myślę to znowu ryczę. Mam zdecydowanie zbyt obrazową wyobraźnię. widzę to zbyt realistycznie. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuńI tak w sumie to ciągle liczę że Izzy zwiąże się z Lucy i już będzie szczęśliwy
Piękne! Teraz siedze i sobie płaczę.. Rozwaliłaś mnie.. Uwierz, trudno wydusić ze mnie łzy opowiadaniem, jesteś pierwsza i chyba jedyna. Do jutra się ogarnę i napiszę jakiś logiczny komentarz..
OdpowiedzUsuńAdminka "Duff mężu *.*" /Bj.
Jest cudownie, jak zwykle.
OdpowiedzUsuńJak zwykle kiedy czytałam wiedziałam, co napisać w komentarzu, a teraz wszystko mi uciekło i w sumie, na prawdę nie wiem co miałam napisać.
Historia z Emily jest wspaniała. Niby taki nieczuły Izzy, a tu proszę. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić go właśnie takiego, ale po opisaniu tego wszystkiego przez Ciebie mam obrazek siedzącego przed grobem Emily z gitarą w ręku.
Jesteś niesamowita i to co piszesz jest niesamowite, ale to już raczej wiesz.
Czekam na następny ;D
OdpowiedzUsuńSmutno mi się zrobiło i to bardzo. Nawet bardziej po przeczytaniu rozdziału jak już wszystko się skumulowało niż w trakcie (nie wiem może mam opóźniony zapłon czy coś) Jak czytałam byłam dzielna dziewczynką i szybko mrugałam na wszelki wypadek ślepkami , ale czuję że teraz mnie szlak trafia...(jeszcze się Izzy patrzy na mnie z pulpitu z resztą bandy...)
I chyba to będzie mój najkrótszy (porównując ostatnie) komentarz: świetne, cudne, piękne etc...etc. i cholernie smutne rzecz jasna ale przyda się każdemu takie katharsis...
I tak wymienię 2 najsmutniejsze momenty:
1. Dowiadujemy się o jej śmierci... tu Izzy jej szuka,a tu trach - nie ma jej i takie nemo na dziobie...
2. : ,,Ups… ale ty chyba nie żyjesz, Emily… prawda, Kochanie? - zaśmiał się gorzko i wyciągnął z szuflady biały proszek" - taki, nawet nie wiem jak go nazwać... lekko makabryczny, wiśielczy humor Izziego...
A i nie sposób nie wspomnieć o wewnętrznej walce Izziego, świetnie to wyszło :) Te jego dwie osobowości, te sprzeczne uczucia...może nie bedę się rozmieniała na drobne.
A właśnie, podobnie jak w innych komentarzach, gdzie te 23 strony? Po kursie szybkiego czytania nie jestem,a minęło wszystko o tak (tu pstrykam palcami) :)
UsuńJa pierdole ja nadal nic nie widzę przez łzy, mimo że przeczytałam to jakieś 15 minut temu...
OdpowiedzUsuńRozjebałaś mnie dziewczyno! Ja nie wiem kiedy przestanę płakać...
Ja nie wiem co mam napisać, jak skomentować ten rozdział...
Aż głupio pisać jakieś bzdury pod takim rozdziałem.
Sorry że tak krótko, ale po prostu nadal nie mogę się skupić...
Prawdziwy wyciskacz łez :<
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem co mam Ci jeszcze napisać.... po prostu genialne, przerosłaś chyba samą siebie :)
Wiele Ci nie napisze bo po przeczytaniu tak genialnego tekstu nie mogę znaleźć słów żeby go opisać. Ten rozdział jest po prostu niesamowity. Strasznie się wzruszyłam i szkoda mi Izzy'iego, biedaczek. <3 i mam nadzieje że szybko napiszesz kolejny rozdział bo już nie normalnie doczekać nie mogę :D
OdpowiedzUsuńTen rozdział mnie kompletnie rozwalił.... Chyba 1. raz płakałam podczas czytania opowiadania! Jesteś niesamowita! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału... Pisanie to twoje powołanie kochana! :D Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńSandra.
Coś niesamowitego...najgorszy jest właśnie taki ból gdzieś z samego środka. Niewiem jak opiszesz losy innych bohaterów ale proszę daj Izziemu odetchnąć, niech teraz będzie szczęśliwy ;) Z ogromną ciekawością czekam na następny rozdział, optymistyczny i dający mam okazję cieszyć się jak nienormalni, mam nadzieję że niedługo będę czekać. Ten blog czytałam jako jeden z pierwszych i jak dotąd jeszcze nie udało mi się znaleźć aż tak świetnego może ze względu na dojrzałość twoich tekstów. Nigdy nie napisałam tak długiego komentarzaale myślę że to mój obowiązek skoro wchodzę na niego codziennie;) nie każ mi długo czekać!
OdpowiedzUsuńRycze, rycze, rycze.. to jest ponad moje siły.
OdpowiedzUsuńJedyne, co mogę napisać, to.. było po prostu przeznacznie. Em miała umrzeć, aby Marta miała lepsze życie. Brutalna rzeczwistośc.
Idę ryczeć dalej.
Rozpłakałam się co u mnie jest rzadkością kiedy czytam cokolwiek!!! Na prawdę niesamowicie piszesz:)Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
OdpowiedzUsuńLatające talerze, intrygi, nieszczęścia, zabójstwa, psychopatyczne wizje i kilka ogłoszeń parafialnych, które są dla mnie BARDZO WAŻNE.
OdpowiedzUsuńInformacja + Shannie's got a Gun - rozdział 2... Albo na odwrót? Jak kto woli :D
http://highway-to-wherever.blogspot.com
Niesamowity rozdział... Te opisy uczuć i przeżyć są lepsze niż w niejednej książce! Naprawdę oddają emocje, można wczuć się w klimat... Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Mam nadzieję, że Izzy po jakimś czasie będzie szczęśliwy, zasługuje na to!
OdpowiedzUsuńNie mogę, jesteś niesamowita, nieziemska, potrafisz wzbudzać u człowieka skrajne emocje, poprzez nieustający śmiech do długotrwałego płaczu! Co do rozdziału to jest on zdecydowanie moim ulubionym i właśnie skończyam go drugi raz czytać :D nie wiem jakim cudem to robisz, ale to co przeżywał Izzy jest w idealny sposób opisane, tak że można sobie w najmniejszym szczególe wyobrazić to co czuł ;>
OdpowiedzUsuńA teraz czas na przeprosiny za nieudolnie napisany komentarz, ale po tym co przeczytałam nie jestem w stanie niczego innego skleić ;_;
Twój najlepszy rozdział EVER!!!!!! Po prostu wspięłaś się na wyżyny... wprowadziłaś niesamowity klimat smutku, żalu, przygnębienia po stracie najważniejszej osoby w życiu Izzy'ego. Wszystkie uczucia opisałaś po mistrzowsku i dzięki temu można się było wczuć w sytuację i poznać przykre wspomnienia z młodości Isbella. Taka miłość się nie zdarza, a jak jemu się już trafiła to równie szybko musiała się skończyć i już nigdy nie spotka takiej drugiej osoby...nie licząc Marty. Razem z ukochaną pochował dawnego Jeffa i stał się chujem jakich mało, a przynajmniej chciał. Jednak w głębi serca nadal był tym kochanym, uprzejmym Jeffem z Lafayette. Starał się zmienić, ale to jest silniejsze od niego i Marta ma rację mówiąc, że ona nie zna Stradlina tylko Isbella, bo nigdy nie dał jej odczuć tego, że jest Izzym.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za mój nieskładny komentarz, ale po takim rozdziale nie jest łatwo napisać jakiekolwiek mądre słowa. Podoba mi się jak przedstawiasz tu Izzyego i oby tak dalej :) jakoś przebrnęłam przez ogrom tekstu, ale było warto :)
Posłuchaj... To, co napisałaś w tym rozdziale było niesamowite, przeszło wszelakie moje wyobrażenia o tym, jak może wyglądać rozdział...
OdpowiedzUsuńOpisy wewnętrznej walki Jeffa i Izzy'ego były niesamowite. Zdruzgotana siedziałam i czytałam wspomnienie z 21 lutego 1978. I ten ból emanujący z każdego słowa. To mistrzostwo: najpierw, po 43 rozdziałach Izzy'ego Whatever Stradlina, prawie że wiecznie zasępionego kreujesz utopijny obraz jego życia w czasie, gdy był nastolatkiem i następnie opisujesz, jak szybko wszystko stracił.
Nigdy, na prawdę NIGDY nie płakałam czytając książkę albo oglądając film. To były dla mnie tylko książki i tylko filmy. A to... to ma duszę. Rozumiesz, o co mi chodzi? Historia tak Ci bliska, że przeszywa Cię na wskroś, wrasta w Ciebie i zdajesz sobie z tego dobrze sprawę, że nie przejdziesz nad nią obojętnie. Powoli wciąga czytelnika w swój świat, w świat poplątanych emocjonalnie ludzi - zwykłych ludzi. Bo mimo, że to jest o Izzym, o GN'R, to są ludzie. Nadałaś osobowość tej historii.
Wątpię, żebym miała kiedykolwiek dobrać lepsze słowa, które wyraziłyby moje odczucia, które targają mną za każdym razem, gdy zabieram się do czytania kolejnego rozdziału. To, co tu stworzyłaś jest jednoznacznym podkreśleniem Twojego talentu i, nie oszukując się, genialnych zdolności w tworzeniu fabuły, kreacji postaci i przejmowania "władzy" nad czytelnikiem.
Po tym poznaje się mistrzów.
Pozdrawiam - oczekuję następnego rozdziału, nerwowo stukając o wszystkie przedmioty w zasięgu moich rąk ;)
Witaj, uświadomiłam sobie, że nigdy wcześniej żaden blog nie wciągnął mnie aż tak bardzo, dlatego tez postanowiłam napisać komentarz ;) Piszesz świetnie, a ten rozdział jest najlepszym tego dowodem ;) Bardzo jestem ciekawa jak rozwiniesz to dalej...czekam i mam nadzieję, że rozdziały mimo życiowych zajęć będą powstawać często i w dużej ilości :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Niszka
PS. Zapewne większość czytelników zgodzi się ze mną, że autorka powinna pomyśleć o wydaniu książki. Wnikanie w taki sposób w ludzkie myśli, uczucia i zachowania jest na prawdę sztuką :)
czekałam, czekałam i się doczekałam. Było naprawdę warto. Nie spodziewałam się czegoś tak zajebistego. Wszystko jest napisane w sposób, w jaki potrafisz pisać tylko ty. Umiesz zawładnąć i kierować uczuciami czytelnika w sposób, w jaki tylko ci się podoba. kocham twoje opowiadanie, jestem fanką od samego początku i będę do końca ;) ~Marta
OdpowiedzUsuńBoże zakochałam się w tym opowiadaniu. Tylko 3 blogi wciągnęły mnie do takiego stopnia, że niemogłam oderwać się od czytania. Bez wątpienia Twój jest na pierwszym miejscu. Dziewczyno potrafisz przelewać najdrobniejsze emocje do opowiadania tak dobrze, że czasami czuje się jakbym to ja była Martą.
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału to przeżyłam szok! To jest najlepszy rozdział jaki czytałam w całym życiu. Jeszcze nigdy tak mocno nie płakałam czytając jakiekolwiek opowiadanie czy książkę. Na samym początku napisałaś, że osoby wrażliwe mają zaopatrzyć się w chusteczki. A ja uważam, że ten rozdział doprowadziłby do łez nawet największego twardziela! Boże... Kochany Jeff... Emily... To jest niedo opisania... Po prostu jednym słowem "nieziemskie". Nigdy nie znałam Izzy'ego od tej strony... Taki czuły, troskliwy... Och.. Po prostu cały czas mam w głowie obraz Jeffa płaczącego nad grobem Emily... Tabliczka... W innych okolicznościach napisałabym, że to romantyczne, ale teraz moge powiedzieć tylko, że Izzy naprawdę kochał ją, ba! Kocha ją nadal! I jest jej wierny... Nie mogę pisać więcej, bo znów płacze...
Coraz bardziej nas zaskakujesz! Pozdrawiam cię! ~ Klątwa
Nigdy nie wyobrażałam sobie Izziego w ten sposób, w sposób wrażliwego człowieka który w życiu bardzo dużo przeżył i pod pozorami chama kryję się skrzywdzony, mały chłopiec który nie potrafi pozbierać się po śmierci ukochanej.
OdpowiedzUsuńJak pisałaś że klęczał nad grobem Emily, jak pisał swoje imię obok jej to miałam to przed oczami i aż mi się ryczeć chciało co u mnie się nie zdarza, to jak on mówił zapłakany, że nie odejdzie od jej grobu bo ona się boi takich miejsc a ciemno się robi i duchy, to po prostu nie mogłam wytrzymać, widziałam go, małego, bezbronnego chłopca który stracił swoją ukochaną.
Nie wiem jak ty to robisz że wywołujesz w ludziach takie emocje ale rób tak dalej bo daleko zajdziesz takim sposobem :)
to było cudowne, tyle.. kocham cię normalnie <3 . masz talent, nie zmarnuj go ;*
OdpowiedzUsuńNie wiem właśnie. Nasz zajebisty blogspot mi coś pojebał. Albo zrobił to Word online! To jest bardzo możliwe -.-
OdpowiedzUsuńHahaha a co ja robię? nic nie robię xD
Awwwwww dlaczego mi to robisz?! xD przez te zdjęcia... jestem w takim stanie, że... ja pierdolę! *.*
Nie wiem, ile nie publikowałam, ale wydało mi się to całą wiecznością.
OdpowiedzUsuńMiałam blokadę, którą musiałam zwalczyć totalną zmianą wydarzeń w Shannie's got a Gun, więc od dziś mamy już do czynienia z czymś o nazwie Ocean Blue... Nie wiem, czy restart wyszedł na dobre, więc liczę na Wasze opinie.
http://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/03/ocean-blue-0-prolog.html
W końcu po dwu tygodniowej przerwie zapraszam na nowy rozdział Slash story, z pozdrowieniami dla fanek Izzigo <3 xD
OdpowiedzUsuńhttp://breath-of-memories.blogspot.com/2013/03/slash-story-dziewiaty.html
+twój rozdział przeczytam jak się wykąpie, i proooszę, wpisz mnie do swojej listy informowanych <3
Oh my fucking god... ja.... brak mi słów... pisze ten komentarz już 15 minut i ciągle rycze. Muszę isc spać, jutro nasmaruję Ci długi komentarz, bo teraz chyba w szoku jestem, czy coś... god demm it...
UsuńHej! Odżyłam! :D Konkurs z polaka napisany, zjebany oczywiście.
OdpowiedzUsuńHmm jak na razie mam czas, niebawem znowu przytłoczy mnie szkoła, straaaszna szkoła i pieprzone egzaminy... Ale chuj z tym.
OTÓŻ: wiesz, że ten rozdział jest cudowny? Wspaniały? Zajebisty? No przecież wiesz -.- Ale i tak to mówię, coby nie było wątpliwości :p Chociaż tak patrzę, że ludzie Ci tu ryczą, ale nie ze mną te numery, nienienie. Oczywiście nie z Twojej winy, bo opisałaś przecudownie, emocjonalnie i w ogóle, ale w sumie to ja nigdy nie płaczę ani na filmach, ani przy książkach... No, wyjątek to „Hair"!
A poza tym to wiesz, ja przypuszczałam, że Emily nie żyje, byłam tego pewna tak w 90% więc nie zaskoczyło mnie to specjalnie... Ale po kolei.
Tak się zastanawiam, co moglabym napisać i w sumie sama nie wiem... Ten rozdział mocno mną wstrząsnął, wiadomo, a jakoś zupełnie nie wiem co powiedzieć! : O Lubię czytać o takim młodym Izzy'm w ogóle, a jeszcze jak piszesz to TY... *_________* Hahaha, tak jak kiedyś wspominała Rose, Isbell wychodzi na trochę taką ciotę, kompletnie wbrew temu, za kogo się uważa... No nie wiem, coś mi tu nie gra. Taaaak, taaaak, wiem, że to chodzi o tą podwódjną tożsamość, alter ego itd... Ale... MIMO WSZYSTKO mega zły skurwiel Izzy, który wypierdala panienki przez balkon nie przekonuje do swego rzekomego chamstwa ani mnie, ani jak tak czytam - większości czytelniczek. A wiesz dlaczego? Bo on nie jest, nigdy nie był i nie będzie chujem! I nie przekonasz mnie xDD Taaak owszem, gdybyśmy nie wiedzieli o nim tego wszystkiego... Tego jak traktował Martę, tego jak kochał Emily i jak cierpiał... to pewnie, można wziąć go za kawał pustego gnoja bez uczuć, ale w tym wypadku moje wrażenie o kochanym Izzy'm pozostanie już nieodwracalne, sorry :P
Wiesz jak Ty to cudnie opisałaś? To jak oni powoli się w sobie zakochują, jak potrzebują siebie nawzajem... Coś jak Marta i Duff, chociaż tam było o wiele więcej krzyku, niechęci i przeciwności, ale... chodzi mi o uczucia. Nosz orzeszki, jak Ty to robisz, że zawsze jak czytam coś Twojego to łomocze mi serce? :c
Hah, czy to przypadek, że Emily miała tak samo mokre włosy i jego koszulkę z Keithem, jak Marta, gdy tylko zabrał ją do domu? Eeeeeeej! Urwałaś Jeffrey'owy seks! Jak mogłaś?! D: hmmm no i tak, chyba jestem wyjątkowo tępa, bo nie zrozumiałam przyczyny śmierci Em... Dlaczego zginęła? Co się stało? Ach, She's Gone! <3 *____* Jak to tam zajebiście pasuje! Moja ulubiona dołująca piosenka po Blind Manie! Noo, tak więc włączyłam i mimo że nie płaczę, można uznać to za skrajny rodzaj przygnębienia... Najcudowniejsza scena.
Dalej mamy Izza-rzekomo-Skurwiela :D No proszę Cię! Przecież ten chłopak przeżywa istną tragedię! Ta, jasne, wykorzystuje dzieaczyny, ale kurwa... Wiadomo co się stało i czym to iest umotywowane... A dalej Marta... No, nie spodziewałam się, że Izzy tak strasznie 'boi się' Jeffa, że jest tak strasznie zakłamany, że nie ma chwili, by nie walczył z samym sobą... To strasznie smutne :c Smutne, że nie potrafi choć w minimalnym stopniu otworzyc się na ludzi tylko dlatego, że tak postanowił, takiego gra i taką przyjął pozę. Podobna sytuacja była ostatnio w przypadku Kate - nie wiem dlaczego, ale jakoś stresuje mnie ten jego strach przed własną dobrocią i okazywaniem uczuć. Ha! I tu pojawia się moja kolejna zagwostka, chyba największa, bo patrz... Jeff zamienia się w Izzy'ego. Jeff pomaga Marcie, ale TYLKO jej i TYLKO dla niej okazuje jakieśtam powiedzmy miłosierdzie. OBECNY Izzy wciąż boi się dziewczyn (jak to pięknie ukazuje scena z Kate), wciąż traktuje każdą z dystansem i gani sam siebie za wykrzesanie z siebie nawet minimalniej dobroci. Więc (nie zaczyna się zdania od 'więc' D: ) dlaczego, do jasnej anielki, kurwy czy czegotam, ZAKOCHAŁ SIĘ w Annice, ba! Wziął ślub? Jakim cudem? Skoro nie istniał dla niego NIKT, absolutnie nikt prócz Marty i Emily? To mi się trochę nie trzyma kupy... Myslałam, że ok, że może jednak przez parę lat strach Izzy'ego przed Jeffem trochę osłabł i starał się żyć normalnoe, ale ta cała Katie nie daje mi spokoju... No, tłumaczę to sobie chyba tylko tak, że polepszyło mu się po poznaniu Marty, wziął się w garść, a potem - gdy sparzył się z Anniką - wszystko wróciło...
OdpowiedzUsuńHmmm mam nadzieję że jednak po tej rozmowie z Martą się trochę otrząśnie i postara się żyć w zgodzie sam ze sobą :3
Aaaaaaa tak w ogóle kiedy następny?!?! *___________*
AVE TY, jak zawsze. xd
http://sad-bad-true.blogspot.com/ nowy :)
OdpowiedzUsuńSiedziałam wczoraj i ryczałam jak bóbr, chociaż nie jestem jakoś szczególne wrażliwa. Nie wiedziałam co mam Ci napisać i nadal nie wiem... To wszystko było takie... prawdziwe... bardzo przeżyłam ten rozdział. Razem z Izzim poznawałam Emilli i razem z nim się zakochałam. Tak jak Jeff płakałam nad jej grobem i w dzień pogrzebu i wtedy z Martą. Razem z nim przynosiłam róże i grałam na gitarze. Walczyłam z Jeffem wewnątrz niego i razem z nim przegrałam. Co jeszcze... Chyba tyle... Prawdopodobnie Erin teraz powie, że wykorzystałam jej komentarz. To prawda, ale chuj z tym, inaczej tego nie opiszę..
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to się stało, ale dokonałaś niemożliwego...to było tak poruszające, że zrozumiałam wszystko, nawet nie czytając wszystkich poprzednich rozdziałów. Dziewczyno! Jesteś genialna! Zaraz nadrobię pozostałe 43 rozdziały i będę komentować na bieżąco, bo zakochałam się w Jeffie takim jak tutaj. To jest sztuka, a ja kocham taki rodzaj sztuki ♥
OdpowiedzUsuńA jednak nie muszę wszystkiego nadrabiać! Przecież Twój blog był pierwszym, który czytałam i to dzięki Tobie sama zaczęłam pisać! Pamiętam wszytko jeszcze z onet, więc teraz tylko wrócę to tych pozostałych i będę aktywną fanką xD
UsuńOmg... wiesz to jest najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam, a czytałam naprawde duzo... wyłam cały wieczór... jesteś po prostu boska kurde... tego co czuje nie da się opisać. wstrząsneło to mną serio :) trzymaj tak dalej <3
OdpowiedzUsuńZnalazłam Twojego bloga jakieś dwa miesiące temu i sobie tak powoli czytałam jak mnie naszło. Piszesz naprawdę świetnie, ale to opowiadanie jest zdecydowanie najbardziej zajebiste ze wszystkich! Jesteś niesamowita! Raczej rzadko się rozklejam, ale przez Ciebie ryczałam dobra 20 minut :p.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie! http://in-rock-n-roll-world.blogspot.com/
Nowy "Just ride, baby"
OdpowiedzUsuńhttp://breath-of-memories.blogspot.com/2013/03/06-just-ride-baby.html
Zapraszam na XV rozdział na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńNN na right-next-door-to-hell.blog.onet.pl ;)
OdpowiedzUsuńDopiero teraz trafiłam na twojego bloga i tak bardzo tego żałuję , że stało się to dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńWiesz powiem to bardzo szczerze - bardzo dawno nie płakałam tak szczerze, tak długo , tak głośno , tak mocno i tak prawdziwie.
Nie często mi się to zdarza jednak gdy zdarza to na prawdę coś lub ktoś mnie wzrusza lub muszę mieć poważny powód.
Powiem ci , że gdy to czytałam poczułam się Izzym i przez te 10 minut czytania żyłam nim i byłam nim. Poczułam to wszystko co on czuł .
Jesteś genialna w tym jak piszesz i masz bardzo duży talent.
Żałuję ,że na twojego bloga natrafiłam dopiero teraz - sama nie wiem dlaczego tak późno ?
Może los tak chciał abym to właśnie 22 marca otrzymała możliwość przeczytania czegoś takiego .
Dostarczyło mi to wielu emocji .
Dziękuję za to .
Twój blog jest na prawdę świetny i nie mogę się doczekać na coś nowego !
Byłabym bardzo BARDZO BARDZO wdzięczna gdybyś zechciała mnie informować :
http://byswag.blogspot.com/
http://gunsnroses-just-a-little-patience.blogspot.com/ Zmieniłam adres bloga i bardzo proszę abyś na ten mnie informowała :)
UsuńZapraszam na 10 rozdział "Slash story" http://breath-of-memories.blogspot.com/ ;)
OdpowiedzUsuńNareszcie zmusiłam swój głupi łeb do działania i oto jest:
OdpowiedzUsuńhttp://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/03/rock-n-roll-love-story-rozdzia-2.html
Matko, ile tego jest?! xD Podziwiam.
OdpowiedzUsuńCo do bloga to poleciła mi go koleżanka, dwa tygodnie czytałam od pierwszego do ów 44 rozdziału, ale na prawdę warto! :3
Zakochałam się w historii Marty, w Twoim sposobie pisania, w opiekuńczości Jeffa. <3
Ogólnie ten rozdział jest chyba najlepszy jak do tej pory ( aczkolwiek wszystkie są świetne ). Ta miłość... XD
Obiecuję, że będę tu często wpadać więc życzę weny twórczej. :)
Jeśli masz ochotę to w wolnej chwili zapraszam do mnie. Owszem dopiero zaczynam, więc blog nie jest jeszcze dopracowany i napisałam dopiero prolog i I rozdział, ale często będę coś dodawać. ^ w ^
http://ipaintapictureofthedays.blogspot.com/
Sorki, że z anonima, ale mam coś z likami cookie, a nie chciało mi się na drugi komputer przechodzić. XD ^ ^
[SPAM] Drużyna z bloga http://these-i-love.blogspot.com/ zaprasza do wzięcia udziału w Plebiscycie Na Najlepiej Wykreowaną Postać Izzy'ego. No cóż... Zbliżają się urodziny pana Isbella i niedługo minie miesiąc od naszej działalności, więc wypadałoby zacząć szerzyć Gunsowość na poważnie Szczegóły na stronie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
Satanae, Lise - Lotte i Nikt.
beznadziejny 11 Slash story, zapraszam.
OdpowiedzUsuńhttp://breath-of-memories.blogspot.com/
Nowy wygląd, nowe chęci do pisania, milion tryliardów nowych pomysłów i mały rozdział trzeci Rock N' Roll Love Story :D
OdpowiedzUsuńOtrzepałam się z zastoju mózgu!
http://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/03/rock-n-roll-love-story-rozdzia-3.html
Chyba nie mam uczuć, nie płakałam XD wzruszyłam się, ale na łzy mnie nie wzięło.. zaskoczyłaś mnie tym wyznaniem Izzy'ego, że Marta go pociągała na początku itd.. dobrze, że jej powiedział, powinni mówić sobie wszystko..
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie, opublikowałam narazie prolog i pierwszy rozdział, zależy mi na opiniach, krytyce i wskazówkach :)
Zapraszam na ostatni rozdział Civil War na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńNowy Just ride baby. Do opowiadanie dołącza siostra Axl'a/
OdpowiedzUsuńhttp://breath-of-memories.blogspot.com/
[SPAM] Wiemy dokładnie, jak to jest, kiedy członek Guns N' Roses ma obsesję na punkcie 'zupełnie niezwykłej i innej niż wszystkie' dziewczyny. Co jednak dzieje się, kiedy zagubiona, pospolita szesnastolatka wprowadza się do Seattle, gdzie ze swojej spokojnej i idealnej rzeczywistości zostaje wrzucona w świat punk rocka i artystycznego podziemia, w który wprowadza ją... zupełnie niezwykły i inny niż wszyscy przyszły członek Guns N' Roses? Może niekoniecznie pasuje mu jej towarzystwo? Może potrzebuje jej tylko, żeby uratować swój tyłek? A może serio lubi niańczyć dziwnych ludzi, tak jak jego kumpel?
OdpowiedzUsuńZapraszam na prolog nowego opowiadania pod tytułem "One" na http://highway-to-wherever.blogspot.com/
Matko...kobieto jak ty super piszesz, poprostu brak słów aby to opisać. masz mega talent tyle ci powiem
OdpowiedzUsuńja zaczęłam pisać i prosze o komentarz
http://crazy-rock-life.blogspot.com/
Nieziemskie, po prostu nieziemskie, ale komentowałam już wcześniej tylko, ze z anonima, więc nie będę się rozpisywać. Faktem jest, że założyłam nowego bloga, właściwie to jest taki sam jak poprzedni tylko że tamtego musiałam usunąć i bla bla bla. W każdym razie oto link, jeśli będziesz miała kiedyś czas to zapraszam. Mile widziane komentarze. xD :3
OdpowiedzUsuńhttp://cold-november-raain.blogspot.com/
Spam, przepraszam
OdpowiedzUsuńZapraszam do nas na: gnr-oom-nom-nom.blogspot.com. Zależy nam na opiniach profesjonalistów ;)
~ Draconis
Zapraszam na epilog, podziękowania i do zapoznania się z fabułą nowego opowiadania na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńEeej , ale ryczałam ! Wszystkie 44 rozdziały przeczytałam w ciągu kilku dni i nie wiem co mam ze sobą teraz robić oprócz czekania na kolejne części . ;c
OdpowiedzUsuńhttp://sad-bad-true.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńnowy!
czekam z niecierpliwością na Twoje rozdziały :)
Kurde, kiedy kolejny rozdział? Czekam z niecierpliwością :3
OdpowiedzUsuńA tymczasem... Moze to glupie, ale... Zapraszam do polubienia facebookowej strony :)
http://www.facebook.com/AlexRosieCzyliBlogTrouble
Zostałaś przeze mnie nominowana do The Versatile Blogger Award ♥
OdpowiedzUsuńPaczka chusteczek się przydała ;((
OdpowiedzUsuńMam przyjemność poinformowania cię o prologu nowego opowiadania na Tacy Pozostaniecie :D http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDzień Dobry!
OdpowiedzUsuńDodałam rozdział pierwszy wielkiego dramatu o strasznym niczym niezapowiedziana kartkówka z fizyki życiu Duffa, więc... zapraszam i w ogóle i takie tam...
http://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/04/one-rozdzia-1.html
http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ - zapraszam do poznania się z bohaterami :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na ostatni rozdział Slash story ;_;
OdpowiedzUsuńhttp://breath-of-memories.blogspot.com/
Heej!
OdpowiedzUsuńWiesz, już miałam wcześniej nadrobić trzy rozdziały i wreszcie mi się udało :). Chociaż hańba mi bo tak zajebistego bloga nie powinno się nie czytać. Muszę tu częściej zaglądać. Jak coś to za dużo nie będzie, bo nie dam się rozwinąć mojej głowie, bo wyszło by coś nie logicznego. To przechodząc do tego no, rozdziału...
Wszystko zajebiście. No możne nie za bardzo, bo Duff zaczął pić. Ruszyli w rasę. I to z Metalliką. Jarałam się tym faktem całą noc. Ale co lepsze to Joan wraca powoli do 'siebie', bo sobą z przed tego całego zajścia nie będzie. Tylko jeszcze ten proces z morderstwem tego jak jemu tam... Mniejsza o to. Oby została uniewinniona, albo coś. A no miałam napisać coś pod tym rozdziałem, to znaczy do tego rozdziału. Pisałaś na wstępie, że trzeba paczkę chusteczek dla wrażliwych, co nie? A ja niby nie wrażliwa, taki drugi Stradlin... No bo się mało co przejmuję czyimiś uczuciami i mam wszystko w dupie i sama nie mam uczuć. ... Ja nie mam uczuć i się popłakałam trzy razy. Ten rozdział jest przepiękny <3. Nie mam co więcej napisać. Wszystko mi wyparowuje z głowy. Kocham twojego bloga. Czekam na nowy, obyś szybko dodała. :D
No gdzie ten następny rozdział? Przeczytałam całość jednym tchem, a tu nagle... brak dalszego ciągu. Nie zostawiaj swoich czytelników na głodzie:) A i jeszcze jedno- masz świetne pióro- naprawdę talent do pisania. Daj przynajmniej znać, kiedy będzie następny rozdział, bo zamiast pisać pracę magisterską klikam ciągle "odśwież" no litości!!!
OdpowiedzUsuńNowy :C
OdpowiedzUsuńBez sensu... Łatewa.
http://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/04/one-rozdzia-2.html
NN na right-next-door-to-hell.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńW końcu nadgoniłam całe twoje opowiadanie i muszę ci powiedzieć coś, co pewnie i tak już wiesz, czyli, że świetnie piszesz. Podziwiam to, że potrafisz spiąć się w sobie i dodawać tak długie rozdziały we wcale nie tak długich odstępach czasowych, i przede wszystkim, że tak długo piszesz jedno opowiadanie i nadal masz pomysły, żeby każdy kolejny rozdział był jeszcze ciekawszy od poprzednich. To jest prawdziwy talent, trzymam kciuki i mam nadzieję, że go nie zmarnujesz :)
OdpowiedzUsuńCo do tego akurat rozdziału, według mnie świetny, zresztą jak i reszta. Bardzo podoba mi się sposób w jaki przedstawiłaś postać Izzy'ego, jak opisałaś to, jak się zmienił. Mimo wszystko reakcja Marty na to, że jej przyszywany brat darzy ją uczuciem była dość... spokojna, jak na osobę, która dowiaduje się, że jej "brat" darzy ją uczuciem ;> Prawie przez cały rozdział musiałam skupiać się na tym, żeby hamować łzy, a jestem raczej osobą, która żeby wzruszyć się przy czytaniu czegoś, musi czytać coś co jest naprawdę dobre, więc... jeszcze raz, podziwiam talent :)
Pozdrawiam, fuckin-obscene.blogspot.com
Oto i rozdział trzeci z Orzeszkeim, Izzym, Edith i innymi McKaganami!
OdpowiedzUsuńhttp://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/05/one-rozdzia-3.html
Daj znać kiedy kolejny rozdział...bo już nie możemy się doczekać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niszka :)
Cholera ile ja razy wracam do tego opowiadania czytam od nowa i na nowo przeżywam nowe emocje ( wiem nadużywam słowa nowe ale chyba się nie obrazisz) Piękne c: piękne piękne piękne
OdpowiedzUsuńkiedy następny ? ;)
OdpowiedzUsuńczytam go chyba 4 raz i ni chuja mi się nie znudził . dziewczyno ty piszesz tak że mam ciarki zazdroszczę talentu ;*
pozdrawiam ;>
Rose5m .
To najcudowniejsze opowiadanie o Gunsach jakiekolwiek czytałam, czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się szybko :D
OdpowiedzUsuńZapraszam na kolejny rozdział u mnie ;)
OdpowiedzUsuńReaktywowany blog z opowiadaniami o Gunsach:
OdpowiedzUsuńused-uphas-beens.blogspot.com!
Zapraszam! :)
Kiedy dodasz rozdział? Brakuje mi Twojego opowiadania.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego. :)
Zapraszam na 10 rozdział "Just ride baby." http://breath-of-memories.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńhttp://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ - nowy :)
OdpowiedzUsuńDuffowa...Błagam pisz jak najszybciej nowy rozdział!!!
OdpowiedzUsuńGdzie ten nowy rozdział? :<
OdpowiedzUsuńStęskniłam się :<
Zapraszam na 11 rozdział ^^ http://breath-of-memories.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńSkończyłaś z pisaniem? ;(
OdpowiedzUsuńDuffowa, proszę, zlituj się nad nami... ;3 To chyba będzie najbardziej wyczekiwany nowy rozdział w historii bloga. ;3
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę, że już nie możemy się doczekać, ale pewnie jak sesja dobiegnie końca będziemy mieć duuuuuuuuużo do przeczytania :) Taką mam nadzieję :D Duffowa daj znać chociaż czy żyjesz ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Niszka
No! Duffowa, chyba przeginasz :D
OdpowiedzUsuńJeśli już ja wchodzę non-stop na bloga przy mojej kondycji psychicznej i chce coś dalej czytać to jest bardzo dobrze!
Blan ;* i bierz się do pracy! :D
ejejejejej czemu tak przystopowałaś czytało się świetnie
OdpowiedzUsuńnapiszże coś wreszcie :(
chciałam powiedzieć że narodziło się coś takiego jak spółka Fiery&Fly i jeden z naszych pomysłów powoli będzie wchodził do netu
więc zapraszamy http://you-are-so-fuckin-crazy.blogspot.com/
Zapraszam na kolejny rozdział - http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńNN na right-next-door-to-hell.blog.onet.pl :)
OdpowiedzUsuńRozdział 5 Rock N' Roll Love Story i krótka informacja.
OdpowiedzUsuńhttp://highway-to-wherever.blogspot.com/2013/06/rock-n-roll-love-story-rozdzia-5.html
Jusz czerwiec ;c mamy nadzieje na dłuższy rozdział który zaspokoi wygłodniałych fanów :D
OdpowiedzUsuńu mnie nowy
OdpowiedzUsuńhttp://there-s-no-difference.blogspot.com/
http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ - zapraszam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńHej. Mogłabyś chociaż dać znać czy w ogóle cokolwiek kiedykolwiek się jeszcze pojawi? :(
OdpowiedzUsuńRaczej, czy mogłabyś chociaż dać znać, że żyjesz? ;) Zaczynam się martwić... :c Na pewno coś się jeszcze pojawi. Musi. Najznakomitszego Gunsowego bloga nie można zostawić od tak sobie. <3
OdpowiedzUsuńA ta zmiana wyglądu strony, to chyba żeby nam podnieść ciśnienie. xD
Love, Mike.
Witaj! Jeśli chcesz poznać tajniki trudnej przyjaźni damsko-męskiej, zapraszam na mój blog. Pierwszy rozdział już jest. Pozdrawiam :) www.mallory.blogujaca.pl
OdpowiedzUsuńKurwa.. Przepraszam, że tak zaczynam, ale nie potrafię znaleźć słów.. To jest przecudowne. Nie mam pojęcia, jak to robisz, ale poprzez to opowiadanie dosłownie targasz moimi uczuciami! Masz niesamowity talent, dziewczyno. Normalnie Cię kocham, dziękuję Ci, za to, że mogę umilać sobie wieczory czytając nowe rozdziały. Pisz jak najwięcej. Gorąco ściskam.
OdpowiedzUsuńSassy
http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ - zapraszam na nowy :)
OdpowiedzUsuńDuffowa, przez taką nieobecność czytelnicy rozumieją , że nie masz już ochoty na prowadzenie bloga. Skończyłaś z tym, ok, ale daj chociaż znać , ze już masz to gdzieś, bo takie olewanie nas jest jeszcze gorsze, a Twoje milczenie robi nam niepotrzebną nadzieję.
OdpowiedzUsuńWracam do pisania, nie pamiętam kogo miałam informować, ale zapraszam :D - http://myownstorywithgnr.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej, wiecie co? Coś mnie naszło i weszłam na fejsbukową stronkę bloga (kurwa, dlaczego dopiero teraz? xD) i tam nasza kochana Duffowa napisała, że żyje, ale nie wie kiedy cokolwiek się pojawi. 44. rozdział był wyczerpujący wenowo i psychicznie i po prostu dziewczyna musi odpocząć. Chyba lepiej, żeby zebrała siły i napisała kolejny cudowny rozdział, niż na siłę skleiła coś, czego się przeczytać nie da, co nie? ;) Więc coś na pewno jeszcze będzie, tylko musimy uzbroić się w cierpliwość. ;3 Tak, mi też się już nie chce czekać, ale czuję, że nowy rozdział będzie super. Myślę, że nie jestem jedyna, która czyta wszystko od początku. ;) Tak czy inaczej mam nadzieję, że nowy rozdział przyniesie nam dużo kochanego Duffa i dużo kochanego Joe. <3 Marta mnie trochę wkurza, więc w sumie Duff i Joe i Rachel i Scotti najbardziej mnie przy tym blogu trzymają. ;3 Może będzie też trochę więcej kolegów ze Skid Row... :3 Ok, kończę gadać jakieś pierdoły. :) O, no i bardzo podoba mi się nowy wygląd strony, jednak taki trochę mało Gunsowy mi się wydaje. ;D Dobrze, mam nadzieję, że nikt nie zasnął podczas czytania mojego komentarza.
OdpowiedzUsuńLove, Mike.
Hm....także ten, no. Nie wiem od czego zacząć;D
OdpowiedzUsuńW końcu zabrałam się za siebie i przeczytałam wszystkie zaległe rozdziały na twoim blogu:)
I muszę zdecydowanie stwierdzić, że najlepszy był ostatni z nich. Nadal nie mogę wyjść z podziwu... To było tak pełne uczuć, tak...prawdziwe... płakałam, w myślach widząc tę tabliczkę przy grobie Emily... te róże... Wręcz oddałaś głębie ludzkiej duszy, pisząc o rozterkach między Jeffem a Izzym. Ten rozdział jest jednym z najlepszych fragmentów wszystkich blogów jakie kiedykolwiek czytałam. Mogę jedynie pokornie skinąć głową, oddając hołd Twoim literackim umiejętnościom;)
No ale dobrze, dość lukru. Komentuję resztę rozdziałów;) Piszesz stylowo, poprawnie pod względem ortograficznym etc etc;D jak zwykle. Do tego oczywiście zero zastrzeżeń. Ale... gdzieś tak on narodzin małego Jeffa do rozdziału 42 (tak około) po prostu...przesadziłaś z lukrem. Ile można czytać słitaśnych (wybacz określenie, ale po prostu jestem szczera:)) opisów małego dziecka...? "z rozczuleniem patrzyła jak maluch domaga się jedzenia"-to jest dobre jeśli jest użyte raz, czy dwa, ale po 20, czy 50ciu razach człowiek, mówiąc kolokwialnie, rzyga tęczą. A już kulminacją tego lukru był fragment o szkicach z różnymi pozami dziecka...przypomniało mi to te mamuśki zamieszczające na facebooku pierdyliard zdjęć swoich pociech, co jest żenujące, żałosne. Twój blog był (o od 43-44 rozdziału znów jest:)bardzo dobry, jest czymś dużo więcej niż słodką lukrowaną opowiastką dla panienek z dobrego domu. Więc proszę i zaklinam na wszystko, nie przesadzaj ponownie z lukrem...
Dalej...:) Postać Marty, tak jak ktoś już wyżej napisał, jest trochę wkurzająca. Masz do niej sentyment, więc pewnie dlatego chcesz ją uczynić idealną, ale...mam wrażenie że przesadzasz. Ona jest mdła i tak słodka, niemal święta, że to traci pozory realizmu. Ta jej nieśmiałość...ile można...? Bo ona jest taka biedniuuutka, że ojejku-.- Ma ukochanego, rodzinę, niechżesz choć przez chwilę będzie silną kobietą, a nie taką niewyraźną amebą. Bo tworząc Martę taką,a nie inną utrwalasz stereotyp, że najlepiej udać słodką, biedniutką i nieśmiałą, żeby ktokolwiek się tobą zainteresował. A to chyba nie do końca prawda, czyż nie?:) Do tego wszyscy skaczą wokół Marty jak wokół malowanego jajeczka...to naprawdę drażniące... Autentycznie, żal mi było Slasha, jak Duff i Marta mieli pretensje, że on za głośno trzaska, za głośno cośtam etc...kuźwa, na jego miejscu wyprowadziłabym się w trybie natychmiastowym, na zasadzie: źle wam? To bez łaski.
OdpowiedzUsuńWłaśnie...Slash i jego miłość do Marty. Przez to, że, przynajmniej mnie, wydaje się ona taka święta, idealna i biedniutka, to też mało prawdopodobne jest to, że Slash by się w niej zakochał... (oczywiście mam na myśli Twojego Slasha, z osobowością taką jaką mu nadałaś, bo żadna z nas nie wie do końca, jaki jest naprawdę pan Hudson;D)
A..i jeszcze co do Slasha, to naprawdę jest intrygującą postacią. Niejednoznaczną, bardzo, jak to się mówi, trójwymiarową;) Idealnie stworzoną i przemyślaną, ma wady, zalety, nie jest 'kryształowy', niby ma dobre serce, ale potrafi ranić. Mnie się to bardzo podoba, bo nie lubię bohaterów oczywistych, których charakter i zachowanie są 'papierowe'-albo tylko skrajnie dobre, albo tylko skrajnie złe:)
Wprowadziłaś niesamowicie ciekawy wątek porwania Joan, i nie mogę się doczekać dalszego ciągu. I mam małą sugestię co do tego;) Nie skupiaj się przy opisywaniu tego wątku na zachowaniu/uczuciach/emocjach Marty... Tak, czytelnicy wiedzą, że cierpiała. Po 44 rozdziałach znają ją i wiedzą, że będą jej się przypominać koszmary, Polska itd itd... Ale Joan nie znają tak dobrze i myślę, że ciekawie byłoby opisać jej uczucia, jej ból, to jak powoli znowu zaczyna żyć:) (swoją drogą, ja nadal desperacko liczę, że ona będzie ze Slashem xd)
To tyle, na razie ;) jak mi się cos przypomni, to jeszcze napiszę ;D
Mam nadzieję, że się nie obrazisz za ten komentarz... Ale po prostu lubię szczerość i oczekuję tego samego od innych. Myślę, że bez sensu byłoby napisanie w stylu gimbazy: "omgggggggggggggg! suuuuuuper! loFFFFFFciam!!!!! <3 <3 <3" xD Zamiast tego wolę napisać prawdę o moich odczuciach:)
Ach, i jeśli masz ochotę to zapraszam do mnie http://dont-want-to-miss-a-thing.blog.onet.pl/ Ostatnio wstawiłam tam coś autorstwa przyjaciołki, wcześniej mojego, a niedługo następna część mojego "dzieła";) Mam nadzieję, że wpadniesz i napiszesz, szczerze, co sądzisz, żebym mogła ewentualnie coś poprawić itd:)
Pozdrawiam gorąco.
Eve
o matko...przeszłam samą siebie xd musiałam dodać ten komentarz w 2ch częściach xd
OdpowiedzUsuńJestem z Tym opowiadaniem już ponad rok i bardzo się z nim ''polubiłam''. Mam nadzieję, że jeszcze coś dodasz.
OdpowiedzUsuńHeej! Twoje opowiadanie jest boskie! Nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńJestem nowa i dopiero zaczynam moją przygodę z opowiadaniem, jutro powinien ukazać się prolog. Dziś dodałam bohaterów, jak będziesz miała czas to wpadnij na mój blog :) http://mygnrstory.blogspot.com/
I jeszcze czy mogłabyś mnie informować? Byłabym wdzięczna. :)
Kocham tego bloga ;-;
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać Twoje opowiadanie niedawno, ale całkowicie mnie wciągnęło i 44 rozdziały pochłonęłam w wystarczająco szybkim tempie, aby stwierdzić, że jest to jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam. Nie będę się rozdrabniać i wyszczególniać co lubię, a czego nie w danym bohaterze, bo wszystkich kreujesz tak, że chyba każdy ma o nich podobne opinie. Nie będę też przewidywać, co może wydarzyć się w następnych rozdziałach, wyrażać nadziei, że Izzy sobie kogoś znajdzie, małżeństwo Marty i Duffa będzie udane, Slash się opamięta i takie tam, bo nie o to chodzi. Ty masz plan i zrobisz, co będziesz uważała za słuszne i ciekawe. Chciałam jednak trochę Cię pochwalić i, jeśli to stosowne, porównać ze mną. Ja też piszę opowiadanie, też o Gunsach (jeszcze nie publikuję, nie wiem czy kiedykolwiek to zrobię). Pisałam je dłuższy czas, a kiedy tego nie robiłam, czytałam Twoje cudo. Po którymś rozdziale, nie pamiętam już którym, zauważyłam, że to, co usiłuję robić nijak ma się do tego, co jest tutaj. Nie chcę Ci wciskać tanich komplementów, tylko pochwalić coś, czego u mnie niestety nie ma, a mianowicie łączenie faktów. Opowiadasz wszystko tak, jakbyś miała tę historię zaplanowaną szczegółowo od samego początku do końca. Może akurat zanim wzięłaś się za pisanie, rozplanowałaś wszystko po kolei, tego nie wiem. Jednak każda nawet najmniejsza cząstka ma powiązanie z czymś większym i to jest piękne. Nie ma czegoś takiego, jak u mnie, że "napiszę sobie to, chociaż jest nieważne i nic nie wniesie", a jeśli jest, to i tak kilka rozdziałów później okaże się, że to i tak miało sens, że zrobisz do tego jakieś odniesienie.
OdpowiedzUsuńNajlepiej widać to właśnie w ostatnim rozdziale. Przez bite 43 rozdziały było dla mnie nielogiczne, że Izzy zlitował się nad jakąś tam bezdomną. Przecież w LA aż się od nich roiło, czemu akurat Marta? Tego nie potrafiłam zrozumieć, a tutaj, po tygodniach niepewności, wszystko wyjaśniło się w wielkim stylu! Naprawdę, jestem pod wrażeniem!
Kolejna rzecz, z którą ja mam ogromny kłopot, a która Tobie przychodzi zadziwiająco łatwo (przynajmniej takie odnoszę wrażenie) to posługiwanie się datami. Mam problem z dopasowaniem mojej fikcji literackiej do rzeczywistych wydarzeń. Po kilka razy sprawdzam co Gunsi robili wtedy i wtedy, żebym mogła bezpiecznie opisać jakieś nic nie znaczące wydarzenie. U Ciebie nie znalazłam żadnego wahania. Każdy koncert opisałaś tak, jakbyś tam była i chociaż wiem, że to pewnie w dużej części tylko Twoje wyobrażenie, to i tak wciąż mam wrażenie, że znam ten zespół za mało, żeby o nim pisać, że powinnam umieć wyrecytować z pamięci całą ich historię od fenomenalnego początku do smutnego końca, a ponieważ tego nie umiem, nie mam po co brać się za swoje farmazony... Ale nie jestem tu po to, żeby nawijać o sobie, prawda? :)
Uwielbiam w Twoim opowiadaniu także wielowątkowość. To chyba jedno z nielicznych, jeśli nie jedyne, opowiadanie, jakie rozwija w swojej fabule więcej tematów niż dajmy na to miłość, kariera i uzależnienia. Mamy jeszcze rodzinę Duffa, której każdy członek mógłby być materiałem na oddzielną książkę, mamy rozterki Izzy'ego, Axla, Slasha, trochę Stevena. Każdy bohater jest związany z kilkoma sprawami, nie odgrywa tylko jednej roli, co jest niestety rzadko spotykane, ale bardzo życiowe.
Wiem, że długie komentarze są lubiane przez autorów, zwłaszcza te, które cokolwiek wnoszą. Nie wiem, czy mój coś wnosi, ale długi chyba jest, więc jedno kryterium spełnia :D Mam nadzieję, że miło Ci się go czytało (zakładam, że zaglądasz tu co jakiś czas i czytasz, co tam nowego pojawiło się pod rozdziałem). Chciałabym, żebyś dała znak życia i może napisała coś nowego. Od lutego żadnej nowości :( Rozumiem brak czasu, chęci czy czegokolwiek, ale chciałabym, żebyś doprowadziła to opowiadanie do końca. Zżyłam się z bohaterami i chciałabym wiedzieć, co u nich :)
Tak, póki co, to chyba wszystko. Mam nadzieję, że mój komentarz chociaż trochę Cię ucieszył i że wrócisz do tego bloga :) Czekam niecierpliwie na więcej!
Mogłabyś dać jakiś znak życia, kochana!
OdpowiedzUsuńŚliczny szablon ;) Nie wiem, czy masz ochotę na przeczytanie moich rozdziałów, ale kiedyś chciałaś żebym informowała. Pojawiło się kilka nowych.
Zapraszam serdecznie na:
http://sad-bad-true.blogspot.com
Wow!
OdpowiedzUsuńPo dość długiej przerwie powróciłam do opowiadania i dosłownie pochłonęłam kilka zaległych rozdziałów. Masz prawdziwy talent, musisz pomyśleć o wydaniu jakiejś powieści czy coś :)
Teraz obiecuję zaglądać regularnie, mam nadzieję, że niedługo coś dodasz.
Pozdrawiam :)
Effy
Witam Was, Gunsoholicy. :] Mam takie pytanie: czy ktokolwiek wie, kiedy biografia Duffa McKagana będzie przetłumaczona na język polski i będzie można ją dostać normalnie w sklepie? :]
OdpowiedzUsuńJezzu, boskie!! Dziewczyno, jesteś genialna.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że niedługo dodasz coś nowego!!
Informuj mnie!!! Ok?
Kurwa czytam po raz kolejny i po prostu rycze : (
OdpowiedzUsuńJAK TY TO ROBISZ : /
czekam, aż wydasz pierwszą książkę :)