Zacny rozdział pierwszy z ilością komentarzy 17...
Starałam się nie zrobić zbyt wiele błędów, ale pewnie jakieś się zapodziały, więc z góry przepraszam.
Starałam się nie zrobić zbyt wiele błędów, ale pewnie jakieś się zapodziały, więc z góry przepraszam.
Wiem,
że sytuacje, które będę tutaj opisywać są hmmm… dość nieprawdopodobne i
czasem niepasujące do znanego nam wszystkim obrazu członków GnR, jednak
to moje prywatne opowiadanie i coś ze świata z pogranicza fantastyki
może się tutaj zakraść…
Dobra… koniec marudzenia, zapraszam do czytania…
***
- Za grosz
przyzwoitości! Zamiast iść do pracy, woli żerować na odpowiedzialnych i
porządnych obywatelach – powiedziała z pogardą starsza kobieta, patrząc na
młodziutką kobietę, siedzącą przy jednym ze sklepów.
Dziewczyna
skuliła się i szczelniej otoczyła ciemną bluzą, żeby w jakikolwiek sposób
uchronić się przed zimnym kwietniowym wiatrem i otarła łzy, które zaczęły
płynąć po jej policzkach. Od ponad miesiąca jej „domem” była ulica – pieniądze,
które oszczędzała na życie w Stanach szybko się skończyły i nie mogła dostać
żadnej pracy, która pozwoliłaby jej wiązać koniec z końcem i mieć dach nad
głową. Była skłonna nawet sprzątać ulice, jednak pech, który jak twierdziła ją
prześladował, wciąż za nią chodził.
- Hej,
Młoda… wszystko w porządku? – jakiś mężczyzna przyklęknął koło niej i położył
dłoń na jej ramieniu.
Marta nawet
nie zareagowała i kolejny potok łez leciał ciurkiem po jej twarzy. Nie
podniosła nawet głowy, by spojrzeć na tego człowieka.
- Mogę ci
jakoś pomóc? – nie dawał za wygraną i obrócił ją w swoją stronę.
- P-pomóc?
Głodnej, bezdomnej dziewczynie, która uciekła z domu? Nie sądzę… - powiedziała
słabym głosem, wyswobadzając się z jego dość silnego uścisku.
W końcu
spojrzała na niego i zauważyła, że jest dużo młodszy, niż zakładała; na oko
miał około dwudziestu pięciu lat. Ciemne, przydługie włosy opadały mu na czoło,
przysłaniając jego prawie czarne, przenikliwe oczy i tak już mało widoczne pod
daszkiem czapki, którą miał na głowie. Ubrany był w wytarte jeansy, zniszczone
adidasy i białą wymiętą koszulę, na którą niedbale zarzucona była skórzana
kurtka. W jego wzroku było coś magnetycznego i przyciągającego, a także coś, co
sprawiało, że roztaczał wokół siebie aurę wewnętrznego ciepła i zaufania.
Jednak z natury nieufna dziewczyna zupełnie nie wiedziała, co o tym myśleć. Już
dawno zapomniała, czym jest bezinteresowność, czym jest zwykła troska o
drugiego człowieka; dlatego też próbowała na szybko doszukać się jakiegoś
drugiego dna w zachowaniu tego chłopaka.
- No to może
pójdziemy coś zjeść? – zaproponował niezrażony jej niezbyt miłym zachowaniem –
oczywiście ja płacę…
- Nie jestem
aż tak głupia, żeby iść gdzieś z kompletnie obcym facetem… - szepnęła.
- Hej,
spokojnie! – zawołał cicho i dodał – chcę ci tylko pomóc… wiesz co to
bezinteresowność? Więc uznajmy, że chcę zrobić jakiś dobry uczynek – wstał i
wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać – no… na co czekasz? Lepiej chyba
wykorzystać moją propozycję i się najeść, niż czekać, aż jakiś frajer wrzuci ci
parę centów… no nie bój się… nic ci nie zrobię!
Dziewczyna
jeszcze raz obrzuciła go uważnym spojrzeniem i postanowiła zaryzykować –
ostatecznie zawsze mogła uciec z krzykiem i mieć nadzieję, że nie będzie jej
gonił. Po kilku minutach marszu w milczeniu doszli do jakiejś małej knajpy.
Chłopak otworzył drzwi i gestem ręki pokazał, by weszła pierwsza.
- Cześć
Jeffrey! – od razu znalazł się przy nich dość niski kelner, który zdawał się
nie zauważać Marty – To co zawsz… - w końcu jego wzrok spoczął na szczupłej
dziewczynie i zmierzył ją niezbyt miłym spojrzeniem – To może zaprowadzę was do
stolika…
Ciemnowłosy
chłopak spojrzał wymownie w sufit i pociągnął za sobą stojącą bezruchu
towarzyszkę. Po chwili siedzieli w najbardziej oddalonym od drzwi stoliku,
który dodatkowo zapewniał całkowitą prywatność; zupełnie tak jakby to miejsce
czekało na kogoś, kto chce w zupełnym spokoju i ciszy zjeść posiłek…
- Tak więc…
powiesz mi coś o sobie? – zaproponował chłopak i rozparł się wygodnie na
krześle.
- Moje życie
nie jest zbyt ciekawe… - dziewczyna spuściła wzrok na talerz z naleśnikami,
który postawił przed nią kelner – nawet nie jest warte uwagi…
- Pozwól, że
sam o tym zadecyduję, co? – odkręcił butelkę whisky i nalał sporą ilość do
szklanki, która stała przed nim – A tak właściwie to… jak masz na imię? –
zapytał, zdając sobie sprawę, że nawet tego nie wie i upił spory łyk trunku.
- Marta…
pochodzę z Polski, z kraju we Wschodniej Europie – zaczęła – w skrócie rzecz
ujmując niedawno skończyłam osiemnaście lat, zaszłam w ciążę i musiałam uciec z
domu, bo matka, która i tak mnie nienawidzi, kazała mi usunąć to dziecko…
- Jesteś w
ciąży?! – przerwał jej zaskoczony, nawet nie siląc się na uprzejmość.
- Byłam…
poroniłam półtora tygodnia temu – szepnęła, a z jej oczu ponownie popłynęły
gorzkie łzy. Chciała powiedzieć mu wszystko, chciała z siebie wyrzucić to, co
czuła, co ją bolało, przerażało; miała świadomość, że ten facet wysłucha ją z
uwagą, pozwoli się jej wygadać, a później ich drogi się rozejdą i po kilku
godzinach zapomni o niej i o tym wszystkim, co mu powiedziała.
-
P-przepraszam… - wyjąkał i szybko sięgnął do kieszeni spodni po paczkę
papierosów – palisz? – zaprzeczyła – Będzie ci przeszkadzać, jeśli ja zapalę? –
ponowne nerwowe trzepnięcie głową. –Więc… eee… kurwa, nie tęsknisz za krajem?
Za przyjaciółmi?
- Nie miałam
tam nikogo… byłam zupełnie sama; w klasie mnie nie akceptowali i śmiali się ze
mnie, moich poglądów… z muzyki, którą słucham…
- No ok… ale
komuś chyba jednak zależało… - zamyślił się i rzucił jej wymowne spojrzenie,
którego jednak nie zdołała rozszyfrować – no ta ciąża… dzieci nie biorą się z
pieprzonego kosmosu, nie? Więc jakiś koleś musiał być…
- Nie było
żadnego chłopaka…
- Jak kurwa
nie było? Co ty pier… - urwał w połowie zdania, gdy dotarło do niego, co
dziewczyna chce mu powiedzieć.
- T-to…
n-nie była… ja…m-moja wina… o-on był… n-nie mogłam – między kolejnymi falami szlochu,
z ust Marty wypływały pojedyncze urywane słowa, które nie chciały ułożyć się w
logiczne zdanie, jednak jej towarzysz zrozumiał.
- Ciii… -
szepnął i nie wiedząc, co ma zrobić, pochylił się nad stołem i dłonią otarł łzy
z twarzy dziewczyny – oczywiście, że nie twoja wina… - spojrzała na niego
zamglonym wzrokiem i pociągnęła kilka razy nosem – Nie powinienem był w ogóle
pytać… kurwa…błagam dziewczyno, nie płacz! – zawołał łagodnym i trochę
spanikowanym głosem i spróbował się uśmiechnąć. – Może… może zmieńmy temat,
hmm? Czym się interesujesz?
- Lubię
rysować, ale… nie wychodzi mi to zbyt dobrze – powiedziała, ocierając ostatnie
łzy, które samotnie wypłynęły z jej niebiesko-szarych oczu – Kocham muzykę…
zawsze chciałam nauczyć się grać na gitarze, ale matka zabiłaby mnie gdybym
kupiła sobie gitarę…
- Muzyka… -
westchnął i zapytał – czego słuchasz?
- Wielu
rzeczy… Lubię Ramones, Sex Pistols, Aerosmith…- zaczęła wymieniać a widząc
zdumienie na twarzy bruneta, zamilkła na chwilę i poprosiła o wyjaśnienie.
- Cóż… nie
wyglądasz na kogoś, kto słucha punk rocka i w ogóle…
- To jeden z
głównych powodów, dlaczego w szkole uważali mnie za dziwaczkę – zaśmiała się
cicho – wiesz… ostatnio, to znaczy jak jeszcze mieszkałam w Polsce, wpadł mi w
ucho zespół ze Stanów… ciężko było mi zdobyć ich kasetę, ale gdy już ją miałam
zakochałam się w ich muzyce. Znasz może Guns n’Roses? Nawet jesteś podobny do
jednego z nich… - chłopak, który właśnie łykał kolejną porcję trunku,
zakrztusił się i z ledwością powiedział:
- Przypominam
ci Stradlina? – zaśmiał się i ściągnął czapkę, którą miał na głowie przez cały
ten czas. – Doprawdy? – zmierzwił sobie włosy i teraz nie sposób było go nie
rozpoznać.
- O cholera…
To ty! Ale… ten facet – odwróciła się w kierunku baru w poszukiwaniu kelnera,
który ich obsługiwał – przecież powiedział do ciebie Jeffrey a nie Izzy! –
rozbiegany wzrok spoczął na rozbawionym gitarzyście i szybko powiedziała – t-to
może ja… to ja już pójdę – chciała wstać od stolika, jednak Izzy szybkim ruchem
złapał ją za nadgarstek.
- Siedź,
kurwa! – warknął, jednak natychmiast się opamiętał i dodał – To znaczy… zostań,
proszę… Czy to, że jestem pieprzonym gitarzystą jebanego Guns n’Roses coś
zmienia? – w jego tonie nagle dało się słyszeć nutę rozżalenia i smutku.
- Powinieneś
teraz siedzieć w towarzystwie jakiejś wysokiej, długonogiej i seksownej
blondynki, a nie ze mną… - powiedziała szybko, patrząc się wszędzie tylko nie
na chłopaka – Co powiedzą ludzie, jak zobaczą członka zespołu rockowego z jakąś
nieatrakcyjną, brzydką, niską i do tego bezdomną dziewczyną?
- Litości –
oparł się łokciami o stół i westchnął ciężko – gdzie widzisz, tą żałosną laskę,
którą przed chwilą opisałaś? – widząc jak otwiera usta, by mu odpowiedzieć,
szybko uniósł rękę, by ją uciszyć – Będziesz coś jeszcze jadła? Dobra… to
zabieram cie na spacer… - rzucił na stół kilka banknotów, dopił swojego
Danielsa i wstał.
Chwilę
później spacerowali po ulicach, zmierzając w nieznanym dziewczynie kierunku.
Przyjrzała mu się uważniej i stwierdziła, że jest głupia, ze nie poznała go od
razu. Tak charakterystycznych rysów twarzy nie można pomylić… więc jakim cudem
wzięła go za zwykłego chłopaka, który akurat przechadzał się drogą? I jakim
cudem nie zaczepiali ich ludzie, prosząc o autografy? Przecież to Izzy
Stradlin! Członek jednego z najbardziej rozpoznawalnych na całym świecie
zespołów Stanów Zjednoczonych. Parę sekund później sama odpowiedziała sobie na
to pytanie – chłopak ukrywał swoją twarz pod czapką, parząc się wprost na
chodnik i swoje buty, a ktoś kto go mijał, nie był w stanie rozpoznać
gitarzysty, bez tego istotnego szczegółu. Za każdym razem, gdy podnosił głowę,
rozglądał się tak jakby ktoś miał się na niego rzucić z pistoletem w dłoni.
-
Usiądziemy? – z zamyślenia wyrwał ją jego ciepły głos.
Spojrzała na
ławkę, którą wskazał i bez słowa usiadła. Nawet nie myślała o tym, że siedzi z
facetem, którego poznała niecałe dwie godziny temu, i który był uznawany przez
prasę za niebezpiecznego z racji swojej przynależności do Guns n’Roses, w
ciemnym dość opustoszałym parku. Czytała trochę o tym zespole w gazetach i nie
wiedziała, co o tym myśleć. Czy naprawdę był nieszanującym i nierespektującym
praw kolesiem, który zabawiał się z przypadkowymi dziewczynami? Czy stanowił
zagrożenie dla młodych dziewcząt, zakochanych w GnR? Przecież wyglądał na
przeciętnego, porządnego chłopaka!
Izzy
wykorzystał ciszę, która nastąpiła, by zlustrować uważnie wzrokiem swoją
towarzyszkę. Była bardzo szczupła, co z jednej strony było uwarunkowane
genetycznie, a z drugiej strony było wynikiem niedożywienia. Miała zapewne
gęste, brązowe i długie włosy, które miały skłonność do skręcania się, a które
teraz były splątane i przetłuszczone. Przydługa grzywka, która co chwila
przysłaniała jej widoczność, ukrywała duże niebiesko-szare oczy. Mimo niskiego
wzrostu – Izzy obstawiał nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów [nie chce
mi się przeliczać na cale, tylko po to, żeby każdy powrotem przewalał to na
cale przyp. aut.] i drobnej budowy ciała miała w miarę duże, kształtne piersi,
które odznaczały się pod t-shirtem, który miała na sobie. No i twarz… mimo
smutku, który był tak widoczny, była naprawdę śliczną dziewczyną z pełnymi
ustami i kształtnym nosem.
- Wiesz… -
zaśmiał się Izzy – jesteś niezwykła… - widząc jej pytające spojrzenie,
pospieszył z wyjaśnieniami – każda dziewczyna, która miała okazję nas poznać,
która miała okazję poznać mnie… cóż, każda bez wyjątku próbowała na siłę
wpakować mi się do łóżka… rzecz jasna nie ze względu na mój wygląd i charakter,
bo nic ciekawego sobą nie prezentuję, ale wiadomo… kasa, popularność, zła
sława; a ty… ty po prostu siedzisz ze mną na ławce i rozmawiasz jak z normalnym
chłopakiem! Bez tej całej otoczki Gunsów, bez tego „O Boże, o Boże to Stradlin!
Musi na mnie spojrzeć! Musi mnie pocałować!” – zaczął naśladować „fanki”, które
chciały w jednym słowie rzecz ujmując wykorzystać ich. – Pozwoliłaś mi wrócić
do czasów, gdzie mogłem normalnie pogadać z kimś kogo spotkałem na ulicy… hmmm…
w sumie… możesz to uznać za komplement – uśmiechnął się do niej.
- Chyba nie potrafiłabym
robić tak jak opisywane przez ciebie dziewczyny – dziewczyna dziękowała w
duchu, że jest w miarę ciemno i Izzy nie widzi rumieńca, który pojawił się na
jej twarzy; po prostu nie zwykła słuchać jakichkolwiek dobrych słów na swój
temat i nie umiała ich przyjąć bez zmieszania – widzisz… kolejny argument,
czemu nie miałam przyjaciółek… one wiecznie gadały o facetach, o tym kogo
chciałyby zaliczyć, o znanych kolesiach, którymi chciałyby się „zająć” jak to
one określały…
- Miło
spotkać jakąś normalną ułożoną dziewczynę… taka odmiana od wszystkich
napalonych na nas pseudo fanek, czy dziwek… - urwał na chwilę i westchnął
krótko – nie dość, że inteligentna, to jeszcze ładna… No nic… to co idziemy?
- Idziemy?
Jak to idziemy? Ty wracasz do siebie, a ja pójdę znaleźć jakiś nowy skwerek, bo
na tamten zapewne nie trafię – powiedziała cicho, odwracając od niego wzrok i
parząc na swoje zniszczone trampki.
-
Młoda…Uważasz mnie za skończonego skurwiela? – zapytał z wyraźnym żalem w
głosie – Naprawdę sądzisz, że jestem pozbawionym uczuć dupkiem, który pozwoli
ci wrócić na ulicę? – Tak, stary… nie ma się, co oszukiwać… dobrze wiesz,
jakim draniem potrafisz być, odpowiedział sobie w myślach.
- Izzy… -
głos jej się załamał, jednak szybko się opanowała – Proszę… nie rób mi nadziei
na jakąkolwiek namiastkę normalnego życia z dala od brudnych ulic…z dala od
ćpunów i pijaków, którzy kręcą się po prawie całym mieście…
- Popatrz na
mnie – zażądał i chwycił ją za ramiona – nie pozwolę, żebyś dalej tak żyła!
Może i nie jesteśmy normalni i odpowiedni, do zamieszkania z nami, ale na pewno
lepsze nasze towarzystwo niż spanie na chodniku!
- Nie mogę…
rozumiesz? Nie mogę się zgodzić, żeby ktoś taki jak ty mi pomagał! – jęknęła i
dodała – Poza tym… wy przecież mieszkacie razem! Oni się nie zgodzą…nie
zasługuję na to…
- Skończ
pieprzyć i chodź – złapał ją za rękę i wyprowadził z parku, pakując do
taksówki, którą udało mu się zatrzymać.
Po kilku
minutach znaleźli się na jakimś małym, nieciekawym osiedlu domów
jednorodzinnych. Stradlin zaprowadził ją do salonu, manewrując między
porozrzucanymi puszkami, butelkami i pudełkami po pizzy i innych Fast foodach i
posadził na kanapie.
- Gdzie
reszta zespołu?
- Piją, są
na dziwkach, ćpają… czyli nic nowego. Nie mam pojęcia, gdzie tym razem zawędrowali
– przerwał na chwilę i zaraz dodał - Znajdę ci jakieś ciuchy, żebyś się mogła
przebrać, jak się wykąpiesz… zaraz wracam… tylko proszę nie uciekaj!
Dziewczyna
siedziała przez chwilę jak sparaliżowana. Przez jej głowę przelatywały różne
myśli. Kurna idiotko! Siedzisz w salonie najniebezpieczniejszego zespołu
świata! Powinnaś uciekać a nie siedzieć sobie i oglądać wystrój! Skąd wiesz, że
ten Izzy nie jest jakimś psychopatą, który zwabił cię tu podstępem? Mógł
świetnie grać miłego i przejętego twoją sytuacją! No na co czekasz?! Od kiedy
jesteś taką ufną małolatą? Biła się z myślami, jednak postanowiła po raz
drugi tego dnia zaryzykować i została. Rozejrzała się po salonie i stwierdziła,
ze dawno nie widziała tak zagraconego pomieszczenia; większą część przestrzeni
pod jedną ze ścian zajmowały olbrzymie wzmacniacze, po drugiej stornie przy
wielkim oknie balkonowym stał czarny fortepian, który jak podejrzewała był
własnością Axla. Na ścianie za nią wisiał spory plakat zespołu Poison z
narysowaną na nim wielką tarczą. Postacie z plakatu były podziurawione przez
rzutki, które obecnie tkwiły wbite w głowy członków grupy.
- Taki
drobny żart Slasha… - zaśmiał się Izzy, który wystraszył dziewczynę, podchodząc
bezszelestnie do niej. – Wybacz… - uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął w
jej kierunku złożony czarny T-shirt, i jakieś krótkie spodenki, a także duży,
puchowy ręcznik – najmniejsze, jakie znalazłem. Dobra… pokażę ci łazienkę –
zaprowadził ją na piętro i otworzył drzwi na końcu korytarza. – Będę na dole… więc…
jak skończysz, zejdź do kuchni, ok?
I została
sama w dość czystej, zważywszy na to, ze korzystało z niej pięciu niezbyt
rozgarniętych mężczyzn, łazienkę. Zauważyła, ze nie ma w drzwiach zamka, toteż
szybko przyblokowała klamkę krzesłem, które stało w pomieszczeniu. Nalała do
wanny ciepłej wody, rozebrała się i spojrzała krytycznie na swoje odbicie w
lustrze.
- Jak ja
wyglądam…- powiedziała do siebie, patrząc na chude nogi i przedramiona, na
płaski brzuch i na lekki zarys żeber; po chwili skupiła uwagę na
przetłuszczonych, potarganych i przede wszystkim brudnych włosach i na twarzy,
na której także było widać ślady niedożywienia; zapadnięte policzki uwydatniły
i tak już mocno zarysowane kości policzkowe, wyglądała jakby wstała z grobu.
Usta były w kilku miejscach pęknięte i wyraźnie straciły swój kolor, który
zawsze przypominał jej maliny.
Szybko
przeprała bieliznę i powiesiła ją na włączonym grzejniku i zanurzyła się w
ciepłej wodzie, wzdychając cicho. Siedziała w wannie rozmyślając o wszystkim i o
niczym. Woda koiła jej nerwy, pozwalała na chwilę zapomnieć. Po chwili wyrwała
się jednak z zamyślenia i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś szamponu,
który znalazła na półce nad sobą. Szybko umyła włosy i owijając się szczelnie
ręcznikiem, wyszła z wanny. Ponownie omiotła wzrokiem pomieszczenie i jej wzrok
szybko odszukał, to czego szukała – nieużywaną jeszcze maszynkę do golenia.
- Czy oni do
cholerny nie mają suszarki do włosów? – warknęła, przeszukując półki i niektóre
szafki – nie uwierzę, że z takimi kudłami czekają aż same wyschną! – zdając
sobie sprawę, że jej poszukiwania na nic się nie zdadzą, z westchnieniem
zabrała się za szybkie przepranie swoich ubrań i rozwieszenie ich na miejscu
prawie suchej bielizny, którą szybko założyła na siebie.
Po chwili
naciągnęła na siebie koszulkę, którą dał jej Izzy i uśmiechnęła się pod nosem,
gdy zauważyła jej nadruk. Mimo, że chłopak twierdził, że dał jej najmniejszy
t-shirt, koszulka spokojnie sięgała jej połowy ud. Wcisnęła na siebie spodenki,
które trzymały się tylko dzięki sznurkom, którymi się przewiązała. Ściągnęła z
głowy ręcznik i trzepiąc lekko głową, rozrzuciła swoje długie włosy, które
szybko i niemiłosiernie przemoczyły jej plecy i znaczną przednią część
koszulki.
- No…
znacznie lepiej – spojrzała jeszcze ostatni raz w lustro, rozwiesiła ręczniki
na krześle, które wcześniej zabrała spod drzwi i wyszła na korytarz.
Zeszła
niepewnie po schodach na parter i zdała sobie sprawę, że Izzy nie powiedział
jej, gdzie jest kuchnia. Ruszyła więc w stronę, która wydała jej się bardziej
prawdopodobna i po chwili usłyszała cichy dźwięk gitary akustycznej. Nie myśląc
wiele podążyła za melodią i znalazła się przy uchylonych drzwiach do jakiegoś
pomieszczenia. Pchnęła lekko drzwi i ujrzała siedzącego na podłodze przy łóżku Izzy’ego
z gitarą w ręce. Siedział tyłem do drzwi, toteż nawet nie zwrócił uwagi na to,
że ktoś pojawił się w jego pokoju. Grał dalej z pasją przesuwając
majestatycznie palcami po strunach. Marta patrzyła na to jak zaczarowana. Sama
zawsze chciała grać, ale jak wspomniała Stradlinowi, matka nie pozwoliłaby jej
kupić gitary, no i poza tym sądziła, ze nie poradzi sobie z graniem na tym
instrumencie, co w jej mniemaniu było talentem a nie rzemiosłem, którego można
się było nauczyć ot tak.
- Co to? –
zapytała po kilku minutach, domyślając się, że Izzy kompletnie wyłączył się i
zachowywał się jakby był w innym świecie, w którym jest tylko on i jego
akustyk.
Chłopak
poderwał głowę i zaskoczony upuścił kostkę, którą trzymał w dłoni.
-
Wystraszyłaś mnie… nie spodziewałem się, że tak szybko wyjdziesz – odetchnął
głęboko i dodał – tam leżą kanapki jakbyś chciała…zrobiłem przed chwilą –
machnął ręką w stronę zagraconego stołu, stojącego pod ścianą, na którym teraz
był talerz pełen przeróżnych kanapek.
Kiedy
podeszła do stolika, chłopak rzucił jej przeciągłe spojrzenie; mierząc ją
wzrokiem od jej stóp, schowanych w skarpetkach, przez chude, aczkolwiek zgrabne
nogi i płaski brzuch ukryty teraz pod ciemną koszulką aż po biust odznaczający
się pod materiałem i twarz, która po kąpieli wyglądała bardziej zdrowo i żywo.
Jednym słowem w końcu przypominała człowieka a nie zombie i musiał przyznać, że
bardzo ładnego człowieka. Nie zdając sobie sprawy z tego, że Izzy ją obserwuje,
wzięła kromkę i usiadła koło chłopaka, który ponownie zaczął grać tę samą
melodię.
- Więc…
powiesz mi co to jest?
- Ach…
wybacz… nasza nowa piosenka Patience, muszę ją trochę zmienić, bo
wiecznie coś nie pasuje Axlowi… a Slash nie ma do tego już cierpliwości - rzekł
i zaczął cicho nucić:
Shed a tear 'cause I'm missin' you.
I'm still alright to smile.
Girl, I think about you every day now.
Was a time when I wasn't sure,
but you
set my mind at ease.
There is no doubt
You're in my heart now.
I'm still alright to smile.
Girl, I think about you every day now.
Was a time when I wasn't sure,
but you
set my mind at ease.
There is no doubt
You're in my heart now.
Said, woman, take it slow,
it'll work itself out fine.
All we need is just a little patience.
Said, sugar make it slow,
and we come together fine.
All we need is just a little patience.
it'll work itself out fine.
All we need is just a little patience.
Said, sugar make it slow,
and we come together fine.
All we need is just a little patience.
- Ładne… -
powiedziała trochę zaskoczona faktem, że Stradlin tak dobrze śpiewa i
postanowiła zadać mu pytanie, które chodziło jej po głowie od samego początku.
– Izzy… dlaczego właściwie mi pomogłeś? Zawsze śpieszysz potrzebującym z
pomocą?
- Na ogół
jestem zimnym egoistą, który nie liczy się z innymi… - powiedział z
rozbrajającą szczerością, czując na ramieniu wilgotne włosy dziewczyny.
Odetchnął ciężko i kontynuował – ale ty… jak cię zobaczyłem, jakaś jebana siła
zmusiła mnie, bym się zatrzymał – zaśmiał się ze swojej słabości i dodał – masz
szczęście, że w ogóle zainteresowałem się twoim losem. Ale póki co… nie jestem
w stanie odpowiedzieć szczerze na pytanie „czemu?”. Dlatego też… uznajmy, że
chciałem zrobić jakiś dobry uczynek w moim pieprzonym życiu… Że chciałem
odkupić część grzechów, których i tak jest zajebiście dużo. A ty…
dlaczego mi zaufałaś? – zapytał, rzucając jej przenikliwe spojrzenie. – Mogłem
zabrać cię dosłownie wszędzie… mogłem zrobić z tobą wszystko, co tylko
przyszłoby mi do głowy i nikt by nawet tego nie zauważył… mogłem się okazać
jakimś pojebanym, psychicznym facetem… a ty… no z całym pieprzonym szacunkiem,
nie miałabyś żadnych szans na jakąkolwiek obronę… - bezpośredniość i wręcz
brutalność tych słów aż paliła w uszy, jednak Stradlin nie widział nic
niewłaściwego w swojej wypowiedzi, zresztą Marta też nie; po prostu wiedziała,
że powiedział całkowitą prawdę.
- Zdaję
sobie z tego sprawę… i naprawdę nie jestem aż tak naiwna… po prostu… wzbudzasz
takie dziwnie niezdefiniowane poczucie… – zamyśliła się, szukając odpowiedniego
słowa – poczucie bezpieczeństwa? Jakąś dziwną aurę zaufania… nie wiem… po
prostu postanowiłam ci zaufać, choć nie powiem, ze nie było to trudne –
uśmiechnęła się i kontynuowała – Fakt… na początku myślałam, że nie robisz tego
bezinteresownie… że będziesz chciał jakiejś zapłaty – sposób w jaki
wypowiedziała ostatnie słowo, sprawił, że Izzy poczuł jak we wnętrz robi mu się
nieprzyjemnie – nawet jak zostałam sama w salonie rozważałam czy nie uciec…
przecież sam uświadomiłeś mnie, że jesteśmy tutaj zupełnie sami, a ja jak
idiotka siedziałam na tej kanapie w salonie i nie potrafiłam nawet ruszyć się z
miejsca. Sama naraziłam się na to, że dopiero co poznany facet, który dodatkowo
ma wątpliwą, znaną nam obojgu opinię… że mógłby mnie bez mrugnięcia okiem
wykorzystać… a jednak ci zaufałam… bo nie mogłam uwierzyć w to, że jesteś złym
człowiekiem, że to wszystko co pisze o was prasa, to prawda…
- Gdybym był
jakąś pieprzoną dziewczyną, zapewne kurewsko bym się zarumienił – zaśmiał się
Stradlin i ponownie zaczął brzdąkać na gitarze, tym razem znane dziewczynie
utwory.
Siedzieli w
ciszy przerywanej tylko dźwiękami gitary. W sumie oboje tego potrzebowali –
Marta w końcu poczuła się względnie szczęśliwa, w końcu poczuła się tak jakby
komuś na niej zależało, a ciemnowłosy chłopak pierwszy raz od niepamiętnych
czasów spotkał dziewczynę, która nie chciała wpakować mu się do łóżka, która
tak bardzo różniła się od tych wszystkich lasek i pustych jak dmuchane lale
dziwek, które przewijały się przez ich dom i łóżka. W końcu spotkał dziewczynę,
z którą po prostu mógł porozmawiać, która traktowała go jak zwykłego chłopaka a
nie jak pieprzoną gwiazdę rocka.
- Co do kur…
- zaskoczony Izzy przejechał gwałtownie palcami po strunach, wydając z nich przeraźliwy
pisk i przerwał grę – co się stało? – zapytał Martę, która bez ostrzeżenia
położyła mu głowę na ramieniu.
- Nic… po
prostu chciałam podziękować… - szepnęła cicho – nikt, przez całe życie nie
zrobił dla mnie tyle, ile ty zrobiłeś w ciągu kilku godzin... prócz mojej
babci, która umarła kilka lat temu… Dziękuję – z jej oczu popłynęły pojedyncze
łzy, których na szczęście Stradlin nie zauważył.
Odłożył
gitarę i objął ją ręką, pozwalając jej wtulić się w jego tors. Było to dla
niego dość dziwne – wszyscy w zespole jednym słowem ujmując, wykorzystywali
dziewczyny do zaspokojenia własnych potrzeb, do wyładowania napięcia, ale nigdy
nie okazywali im uczuć, ani nawet nie pozwalali w żaden sposób zbliżyć się tym
kobietom do siebie; a tutaj Izzy siedział na podłodze, obejmując dopiero co
poznaną Martę i o dziwo nie myślał o niej jak o potencjalnym obiekcie
seksualnym. Ciepło bijące od jej ciała sprawiało, że Stradlinowi miękło serce,
że był w stanie wykrzesać z siebie nieznane mu dotąd pokłady troski i bezinteresownej
chęci pomocy. Nie wiedział, co sprawiało, że mimo pociągającego ciała i
inteligencji ta dziewczyna nie podniecała go w żaden sposób. I przyznał w
duchu, że cieszy się z tego, bo zdawał sobie sprawę, że byłby kolejnym
skurwielem, który skrzywdziłby ją i pozostawił z nieopisanym psychicznym bólem
i złamanym sercem.
- A jeśli
Slashowi i reszcie nie będzie pasować to, że mam tu jakiś czas pomieszkać? –
zapytała po chwili.
- Nie musisz
się tym przejmować… - odpowiedział, zastanawiając się, co powinien jej
powiedzieć – Dam sobie rękę uciąć, że Duff nie będzie miał nic przeciwko… Slash
zresztą też – przerwał i za moment dodał – Steven… Stevena wszystko pierdoli,
więc pewnie też się zgodzi…
- A Axl?
- Axlem nie
warto się przejmować… - westchnął – zawsze mu coś nie pasuje i co chwilę
zmienia zdanie. Po za tym zostanie przegłosowany, prawda? Dobra… za chwilę
wrócę, ok? – podniósł się z dywanu i wyszedł, by się przewietrzyć i zapalić.
W tym czasie
Marta usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Podobnie jak salon, był
zagracony, ale tutaj przynajmniej można było przejść z punktu A do punktu B bez
obawy, że się o coś potknie. W rogu znajdowało się kilka gitar, głównie
Gibsonów. Pod ścianą leżał stosik kartonów po pizzy, z których część była
popisana. Szafa była pozbawiona drzwi i co bardzo zdziwiło dziewczynę, w środku
panował jako taki porządek. Było zbyt ciemno, żeby Marta mogła zobaczyć, jaki
widok jest za oknem, jednak domyśliła się z układu domu, że Izzy może
obserwować, co dzieje się w ich ogrodzie.
- Wróciłe… -
po kilkunastu minutach wrócił Stradlin i urwał, widząc zwiniętą w kłębek i
śpiącą na jego łóżku Martę – A miałem ci pokazać twój pokój… – westchnął i
ściągnął z szafy koc, którym szczelnie okrył dziewczynę. Sam usiadł przy
stoliku i obserwując dziewczynę, próbował pisać teksty do nowych piosenek.
<333 Kocham twoje opowiadanie! :D
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-the-black-parade1.blogspot.com/
super <3
OdpowiedzUsuń