niedziela, 20 lutego 2011

01.

Zacny rozdział pierwszy z ilością komentarzy 17...
Starałam się nie zrobić zbyt wiele błędów, ale pewnie jakieś się zapodziały, więc z góry przepraszam.
Wiem, że sytuacje, które będę tutaj opisywać są hmmm… dość nieprawdopodobne i czasem niepasujące do znanego nam wszystkim obrazu członków GnR, jednak to moje prywatne opowiadanie i coś ze świata z pogranicza fantastyki może się tutaj zakraść…
Dobra… koniec marudzenia, zapraszam do czytania…
***


- Za grosz przyzwoitości! Zamiast iść do pracy, woli żerować na odpowiedzialnych i porządnych obywatelach – powiedziała z pogardą starsza kobieta, patrząc na młodziutką kobietę, siedzącą przy jednym ze sklepów.

Dziewczyna skuliła się i szczelniej otoczyła ciemną bluzą, żeby w jakikolwiek sposób uchronić się przed zimnym kwietniowym wiatrem i otarła łzy, które zaczęły płynąć po jej policzkach. Od ponad miesiąca jej „domem” była ulica – pieniądze, które oszczędzała na życie w Stanach szybko się skończyły i nie mogła dostać żadnej pracy, która pozwoliłaby jej wiązać koniec z końcem i mieć dach nad głową. Była skłonna nawet sprzątać ulice, jednak pech, który jak twierdziła ją prześladował, wciąż za nią chodził.

- Hej, Młoda… wszystko w porządku? – jakiś mężczyzna przyklęknął koło niej i położył dłoń na jej ramieniu.

Marta nawet nie zareagowała i kolejny potok łez leciał ciurkiem po jej twarzy. Nie podniosła nawet głowy, by spojrzeć na tego człowieka.

- Mogę ci jakoś pomóc? – nie dawał za wygraną i obrócił ją w swoją stronę.

- P-pomóc? Głodnej, bezdomnej dziewczynie, która uciekła z domu? Nie sądzę… - powiedziała słabym głosem, wyswobadzając się z jego dość silnego uścisku.

W końcu spojrzała na niego i zauważyła, że jest dużo młodszy, niż zakładała; na oko miał około dwudziestu pięciu lat. Ciemne, przydługie włosy opadały mu na czoło, przysłaniając jego prawie czarne, przenikliwe oczy i tak już mało widoczne pod daszkiem czapki, którą miał na głowie. Ubrany był w wytarte jeansy, zniszczone adidasy i białą wymiętą koszulę, na którą niedbale zarzucona była skórzana kurtka. W jego wzroku było coś magnetycznego i przyciągającego, a także coś, co sprawiało, że roztaczał wokół siebie aurę wewnętrznego ciepła i zaufania. Jednak z natury nieufna dziewczyna zupełnie nie wiedziała, co o tym myśleć. Już dawno zapomniała, czym jest bezinteresowność, czym jest zwykła troska o drugiego człowieka; dlatego też próbowała na szybko doszukać się jakiegoś drugiego dna w zachowaniu tego chłopaka.

- No to może pójdziemy coś zjeść? – zaproponował niezrażony jej niezbyt miłym zachowaniem – oczywiście ja płacę…

- Nie jestem aż tak głupia, żeby iść gdzieś z kompletnie obcym facetem… - szepnęła.

- Hej, spokojnie! – zawołał cicho i dodał – chcę ci tylko pomóc… wiesz co to bezinteresowność? Więc uznajmy, że chcę zrobić jakiś dobry uczynek – wstał i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać – no… na co czekasz? Lepiej chyba wykorzystać moją propozycję i się najeść, niż czekać, aż jakiś frajer wrzuci ci parę centów… no nie bój się… nic ci nie zrobię!

Dziewczyna jeszcze raz obrzuciła go uważnym spojrzeniem i postanowiła zaryzykować – ostatecznie zawsze mogła uciec z krzykiem i mieć nadzieję, że nie będzie jej gonił. Po kilku minutach marszu w milczeniu doszli do jakiejś małej knajpy. Chłopak otworzył drzwi i gestem ręki pokazał, by weszła pierwsza.

- Cześć Jeffrey! – od razu znalazł się przy nich dość niski kelner, który zdawał się nie zauważać Marty – To co zawsz… - w końcu jego wzrok spoczął na szczupłej dziewczynie i zmierzył ją niezbyt miłym spojrzeniem – To może zaprowadzę was do stolika…

Ciemnowłosy chłopak spojrzał wymownie w sufit i pociągnął za sobą stojącą bezruchu towarzyszkę. Po chwili siedzieli w najbardziej oddalonym od drzwi stoliku, który dodatkowo zapewniał całkowitą prywatność; zupełnie tak jakby to miejsce czekało na kogoś, kto chce w zupełnym spokoju i ciszy zjeść posiłek…

- Tak więc… powiesz mi coś o sobie? – zaproponował chłopak i rozparł się wygodnie na krześle.

- Moje życie nie jest zbyt ciekawe… - dziewczyna spuściła wzrok na talerz z naleśnikami, który postawił przed nią kelner – nawet nie jest warte uwagi…

- Pozwól, że sam o tym zadecyduję, co? – odkręcił butelkę whisky i nalał sporą ilość do szklanki, która stała przed nim – A tak właściwie to… jak masz na imię? – zapytał, zdając sobie sprawę, że nawet tego nie wie i upił spory łyk trunku.

- Marta… pochodzę z Polski, z kraju we Wschodniej Europie – zaczęła – w skrócie rzecz ujmując niedawno skończyłam osiemnaście lat, zaszłam w ciążę i musiałam uciec z domu, bo matka, która i tak mnie nienawidzi, kazała mi usunąć to dziecko…

- Jesteś w ciąży?! – przerwał jej zaskoczony, nawet nie siląc się na uprzejmość.

- Byłam… poroniłam półtora tygodnia temu – szepnęła, a z jej oczu ponownie popłynęły gorzkie łzy. Chciała powiedzieć mu wszystko, chciała z siebie wyrzucić to, co czuła, co ją bolało, przerażało; miała świadomość, że ten facet wysłucha ją z uwagą, pozwoli się jej wygadać, a później ich drogi się rozejdą i po kilku godzinach zapomni o niej i o tym wszystkim, co mu powiedziała.

- P-przepraszam… - wyjąkał i szybko sięgnął do kieszeni spodni po paczkę papierosów – palisz? – zaprzeczyła – Będzie ci przeszkadzać, jeśli ja zapalę? – ponowne nerwowe trzepnięcie głową. –Więc… eee… kurwa, nie tęsknisz za krajem? Za przyjaciółmi?

- Nie miałam tam nikogo… byłam zupełnie sama; w klasie mnie nie akceptowali i śmiali się ze mnie, moich poglądów… z muzyki, którą słucham…

- No ok… ale komuś chyba jednak zależało… - zamyślił się i rzucił jej wymowne spojrzenie, którego jednak nie zdołała rozszyfrować – no ta ciąża… dzieci nie biorą się z pieprzonego kosmosu, nie? Więc jakiś koleś musiał być…

- Nie było żadnego chłopaka…

- Jak kurwa nie było? Co ty pier… - urwał w połowie zdania, gdy dotarło do niego, co dziewczyna chce mu powiedzieć.

- T-to… n-nie była… ja…m-moja wina… o-on był… n-nie mogłam – między kolejnymi falami szlochu, z ust Marty wypływały pojedyncze urywane słowa, które nie chciały ułożyć się w logiczne zdanie, jednak jej towarzysz zrozumiał.

- Ciii… - szepnął i nie wiedząc, co ma zrobić, pochylił się nad stołem i dłonią otarł łzy z twarzy dziewczyny – oczywiście, że nie twoja wina…  - spojrzała na niego zamglonym wzrokiem i pociągnęła kilka razy nosem – Nie powinienem był w ogóle pytać… kurwa…błagam dziewczyno, nie płacz! – zawołał łagodnym i trochę spanikowanym głosem i spróbował się uśmiechnąć. – Może… może zmieńmy temat, hmm? Czym się interesujesz?

- Lubię rysować, ale… nie wychodzi mi to zbyt dobrze – powiedziała, ocierając ostatnie łzy, które samotnie wypłynęły z jej niebiesko-szarych oczu – Kocham muzykę… zawsze chciałam nauczyć się grać na gitarze, ale matka zabiłaby mnie gdybym kupiła sobie gitarę…

- Muzyka… - westchnął i zapytał – czego słuchasz?

- Wielu rzeczy… Lubię Ramones, Sex Pistols, Aerosmith…- zaczęła wymieniać a widząc zdumienie na twarzy bruneta, zamilkła na chwilę i poprosiła o wyjaśnienie.

- Cóż… nie wyglądasz na kogoś, kto słucha punk rocka i w ogóle…

- To jeden z głównych powodów, dlaczego w szkole uważali mnie za dziwaczkę – zaśmiała się cicho – wiesz… ostatnio, to znaczy jak jeszcze mieszkałam w Polsce, wpadł mi w ucho zespół ze Stanów… ciężko było mi zdobyć ich kasetę, ale gdy już ją miałam zakochałam się w ich muzyce. Znasz może Guns n’Roses? Nawet jesteś podobny do jednego z nich… - chłopak, który właśnie łykał kolejną porcję trunku, zakrztusił się i z ledwością powiedział:

- Przypominam ci Stradlina? – zaśmiał się i ściągnął czapkę, którą miał na głowie przez cały ten czas. – Doprawdy? – zmierzwił sobie włosy i teraz nie sposób było go nie rozpoznać.

- O cholera… To ty! Ale… ten facet – odwróciła się w kierunku baru w poszukiwaniu kelnera, który ich obsługiwał – przecież powiedział do ciebie Jeffrey a nie Izzy! – rozbiegany wzrok spoczął na rozbawionym gitarzyście i szybko powiedziała – t-to może ja… to ja już pójdę – chciała wstać od stolika, jednak Izzy szybkim ruchem złapał ją za nadgarstek.

- Siedź, kurwa! – warknął, jednak natychmiast się opamiętał i dodał – To znaczy… zostań, proszę… Czy to, że jestem pieprzonym gitarzystą jebanego Guns n’Roses coś zmienia? – w jego tonie nagle dało się słyszeć nutę rozżalenia i smutku.

- Powinieneś teraz siedzieć w towarzystwie jakiejś wysokiej, długonogiej i seksownej blondynki, a nie ze mną… - powiedziała szybko, patrząc się wszędzie tylko nie na chłopaka – Co powiedzą ludzie, jak zobaczą członka zespołu rockowego z jakąś nieatrakcyjną, brzydką, niską i do tego bezdomną dziewczyną?

- Litości – oparł się łokciami o stół i westchnął ciężko – gdzie widzisz, tą żałosną laskę, którą przed chwilą opisałaś? – widząc jak otwiera usta, by mu odpowiedzieć, szybko uniósł rękę, by ją uciszyć – Będziesz coś jeszcze jadła? Dobra… to zabieram cie na spacer… - rzucił na stół kilka banknotów, dopił swojego Danielsa i wstał.

Chwilę później spacerowali po ulicach, zmierzając w nieznanym dziewczynie kierunku. Przyjrzała mu się uważniej i stwierdziła, że jest głupia, ze nie poznała go od razu. Tak charakterystycznych rysów twarzy nie można pomylić… więc jakim cudem wzięła go za zwykłego chłopaka, który akurat przechadzał się drogą? I jakim cudem nie zaczepiali ich ludzie, prosząc o autografy? Przecież to Izzy Stradlin! Członek jednego z najbardziej rozpoznawalnych na całym świecie zespołów Stanów Zjednoczonych. Parę sekund później sama odpowiedziała sobie na to pytanie – chłopak ukrywał swoją twarz pod czapką, parząc się wprost na chodnik i swoje buty, a ktoś kto go mijał, nie był w stanie rozpoznać gitarzysty, bez tego istotnego szczegółu. Za każdym razem, gdy podnosił głowę, rozglądał się tak jakby ktoś miał się na niego rzucić z pistoletem w dłoni.

- Usiądziemy? – z zamyślenia wyrwał ją jego ciepły głos.

Spojrzała na ławkę, którą wskazał i bez słowa usiadła. Nawet nie myślała o tym, że siedzi z facetem, którego poznała niecałe dwie godziny temu, i który był uznawany przez prasę za niebezpiecznego z racji swojej przynależności do Guns n’Roses, w ciemnym dość opustoszałym parku. Czytała trochę o tym zespole w gazetach i nie wiedziała, co o tym myśleć. Czy naprawdę był nieszanującym i nierespektującym praw kolesiem, który zabawiał się z przypadkowymi dziewczynami? Czy stanowił zagrożenie dla młodych dziewcząt, zakochanych w GnR? Przecież wyglądał na przeciętnego, porządnego chłopaka!

Izzy wykorzystał ciszę, która nastąpiła, by zlustrować uważnie wzrokiem swoją towarzyszkę. Była bardzo szczupła, co z jednej strony było uwarunkowane genetycznie, a z drugiej strony było wynikiem niedożywienia. Miała zapewne gęste, brązowe i długie włosy, które miały skłonność do skręcania się, a które teraz były splątane i przetłuszczone. Przydługa grzywka, która co chwila przysłaniała jej widoczność, ukrywała duże niebiesko-szare oczy. Mimo niskiego wzrostu – Izzy obstawiał nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów [nie chce mi się przeliczać na cale, tylko po to, żeby każdy powrotem przewalał to na cale przyp. aut.] i drobnej budowy ciała miała w miarę duże, kształtne piersi, które odznaczały się pod t-shirtem, który miała na sobie. No i twarz… mimo smutku, który był tak widoczny, była naprawdę śliczną dziewczyną z pełnymi ustami i kształtnym nosem.

- Wiesz… - zaśmiał się Izzy – jesteś niezwykła… - widząc jej pytające spojrzenie, pospieszył z wyjaśnieniami – każda dziewczyna, która miała okazję nas poznać, która miała okazję poznać mnie… cóż, każda bez wyjątku próbowała na siłę wpakować mi się do łóżka… rzecz jasna nie ze względu na mój wygląd i charakter, bo nic ciekawego sobą nie prezentuję, ale wiadomo… kasa, popularność, zła sława; a ty… ty po prostu siedzisz ze mną na ławce i rozmawiasz jak z normalnym chłopakiem! Bez tej całej otoczki Gunsów, bez tego „O Boże, o Boże to Stradlin! Musi na mnie spojrzeć! Musi mnie pocałować!” – zaczął naśladować „fanki”, które chciały w jednym słowie rzecz ujmując wykorzystać ich. – Pozwoliłaś mi wrócić do czasów, gdzie mogłem normalnie pogadać z kimś kogo spotkałem na ulicy… hmmm… w sumie… możesz to uznać za komplement – uśmiechnął się do niej.

- Chyba nie potrafiłabym robić tak jak opisywane przez ciebie dziewczyny – dziewczyna dziękowała w duchu, że jest w miarę ciemno i Izzy nie widzi rumieńca, który pojawił się na jej twarzy; po prostu nie zwykła słuchać jakichkolwiek dobrych słów na swój temat i nie umiała ich przyjąć bez zmieszania – widzisz… kolejny argument, czemu nie miałam przyjaciółek… one wiecznie gadały o facetach, o tym kogo chciałyby zaliczyć, o znanych kolesiach, którymi chciałyby się „zająć” jak to one określały…

- Miło spotkać jakąś normalną ułożoną dziewczynę… taka odmiana od wszystkich napalonych na nas pseudo fanek, czy dziwek… - urwał na chwilę i westchnął krótko – nie dość, że inteligentna, to jeszcze ładna… No nic… to co idziemy?

- Idziemy? Jak to idziemy? Ty wracasz do siebie, a ja pójdę znaleźć jakiś nowy skwerek, bo na tamten zapewne nie trafię – powiedziała cicho, odwracając od niego wzrok i parząc na swoje zniszczone trampki.

- Młoda…Uważasz mnie za skończonego skurwiela? – zapytał z wyraźnym żalem w głosie – Naprawdę sądzisz, że jestem pozbawionym uczuć dupkiem, który pozwoli ci wrócić na ulicę? – Tak, stary… nie ma się, co oszukiwać… dobrze wiesz, jakim draniem potrafisz być, odpowiedział sobie w myślach.

- Izzy… - głos jej się załamał, jednak szybko się opanowała – Proszę… nie rób mi nadziei na jakąkolwiek namiastkę normalnego życia z dala od brudnych ulic…z dala od ćpunów i pijaków, którzy kręcą się po prawie całym mieście…

- Popatrz na mnie – zażądał i chwycił ją za ramiona – nie pozwolę, żebyś dalej tak żyła! Może i nie jesteśmy normalni i odpowiedni, do zamieszkania z nami, ale na pewno lepsze nasze towarzystwo niż spanie na chodniku!

- Nie mogę… rozumiesz? Nie mogę się zgodzić, żeby ktoś taki jak ty mi pomagał! – jęknęła i dodała – Poza tym… wy przecież mieszkacie razem! Oni się nie zgodzą…nie zasługuję na to…

- Skończ pieprzyć i chodź – złapał ją za rękę i wyprowadził z parku, pakując do taksówki, którą udało mu się zatrzymać.

Po kilku minutach znaleźli się na jakimś małym, nieciekawym osiedlu domów jednorodzinnych. Stradlin zaprowadził ją do salonu, manewrując między porozrzucanymi puszkami, butelkami i pudełkami po pizzy i innych Fast foodach i posadził na kanapie.

- Gdzie reszta zespołu?

- Piją, są na dziwkach, ćpają… czyli nic nowego. Nie mam pojęcia, gdzie tym razem zawędrowali – przerwał na chwilę i zaraz dodał - Znajdę ci jakieś ciuchy, żebyś się mogła przebrać, jak się wykąpiesz… zaraz wracam… tylko proszę nie uciekaj!

Dziewczyna siedziała przez chwilę jak sparaliżowana. Przez jej głowę przelatywały różne myśli. Kurna idiotko! Siedzisz w salonie najniebezpieczniejszego zespołu świata! Powinnaś uciekać a nie siedzieć sobie i oglądać wystrój! Skąd wiesz, że ten Izzy nie jest jakimś psychopatą, który zwabił cię tu podstępem? Mógł świetnie grać miłego i przejętego twoją sytuacją! No na co czekasz?! Od kiedy jesteś taką ufną małolatą? Biła się z myślami, jednak postanowiła po raz drugi tego dnia zaryzykować i została. Rozejrzała się po salonie i stwierdziła, ze dawno nie widziała tak zagraconego pomieszczenia; większą część przestrzeni pod jedną ze ścian zajmowały olbrzymie wzmacniacze, po drugiej stornie przy wielkim oknie balkonowym stał czarny fortepian, który jak podejrzewała był własnością Axla. Na ścianie za nią wisiał spory plakat zespołu Poison z narysowaną na nim wielką tarczą. Postacie z plakatu były podziurawione przez rzutki, które obecnie tkwiły wbite w głowy członków grupy.

- Taki drobny żart Slasha… - zaśmiał się Izzy, który wystraszył dziewczynę, podchodząc bezszelestnie do niej. – Wybacz… - uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął w jej kierunku złożony czarny T-shirt, i jakieś krótkie spodenki, a także duży, puchowy ręcznik – najmniejsze, jakie znalazłem. Dobra… pokażę ci łazienkę – zaprowadził ją na piętro i otworzył drzwi na końcu korytarza. – Będę na dole… więc… jak skończysz, zejdź do kuchni, ok?

I została sama w dość czystej, zważywszy na to, ze korzystało z niej pięciu niezbyt rozgarniętych mężczyzn, łazienkę. Zauważyła, ze nie ma w drzwiach zamka, toteż szybko przyblokowała klamkę krzesłem, które stało w pomieszczeniu. Nalała do wanny ciepłej wody, rozebrała się i spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze.

- Jak ja wyglądam…- powiedziała do siebie, patrząc na chude nogi i przedramiona, na płaski brzuch i na lekki zarys żeber; po chwili skupiła uwagę na przetłuszczonych, potarganych i przede wszystkim brudnych włosach i na twarzy, na której także było widać ślady niedożywienia; zapadnięte policzki uwydatniły i tak już mocno zarysowane kości policzkowe, wyglądała jakby wstała z grobu. Usta były w kilku miejscach pęknięte i wyraźnie straciły swój kolor, który zawsze przypominał jej maliny.

Szybko przeprała bieliznę i powiesiła ją na włączonym grzejniku i zanurzyła się w ciepłej wodzie, wzdychając cicho. Siedziała w wannie rozmyślając o wszystkim i o niczym. Woda koiła jej nerwy, pozwalała na chwilę zapomnieć. Po chwili wyrwała się jednak z zamyślenia i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś szamponu, który znalazła na półce nad sobą. Szybko umyła włosy i owijając się szczelnie ręcznikiem, wyszła z wanny. Ponownie omiotła wzrokiem pomieszczenie i jej wzrok szybko odszukał, to czego szukała – nieużywaną jeszcze maszynkę do golenia.

- Czy oni do cholerny nie mają suszarki do włosów? – warknęła, przeszukując półki i niektóre szafki – nie uwierzę, że z takimi kudłami czekają aż same wyschną! – zdając sobie sprawę, że jej poszukiwania na nic się nie zdadzą, z westchnieniem zabrała się za szybkie przepranie swoich ubrań i rozwieszenie ich na miejscu prawie suchej bielizny, którą szybko założyła na siebie.

Po chwili naciągnęła na siebie koszulkę, którą dał jej Izzy i uśmiechnęła się pod nosem, gdy zauważyła jej nadruk. Mimo, że chłopak twierdził, że dał jej najmniejszy t-shirt, koszulka spokojnie sięgała jej połowy ud. Wcisnęła na siebie spodenki, które trzymały się tylko dzięki sznurkom, którymi się przewiązała. Ściągnęła z głowy ręcznik i trzepiąc lekko głową, rozrzuciła swoje długie włosy, które szybko i niemiłosiernie przemoczyły jej plecy i znaczną przednią część koszulki.

- No… znacznie lepiej – spojrzała jeszcze ostatni raz w lustro, rozwiesiła ręczniki na krześle, które wcześniej zabrała spod drzwi i wyszła na korytarz.

Zeszła niepewnie po schodach na parter i zdała sobie sprawę, że Izzy nie powiedział jej, gdzie jest kuchnia. Ruszyła więc w stronę, która wydała jej się bardziej prawdopodobna i po chwili usłyszała cichy dźwięk gitary akustycznej. Nie myśląc wiele podążyła za melodią i znalazła się przy uchylonych drzwiach do jakiegoś pomieszczenia. Pchnęła lekko drzwi i ujrzała siedzącego na podłodze przy łóżku Izzy’ego z gitarą w ręce. Siedział tyłem do drzwi, toteż nawet nie zwrócił uwagi na to, że ktoś pojawił się w jego pokoju. Grał dalej z pasją przesuwając majestatycznie palcami po strunach. Marta patrzyła na to jak zaczarowana. Sama zawsze chciała grać, ale jak wspomniała Stradlinowi, matka nie pozwoliłaby jej kupić gitary, no i poza tym sądziła, ze nie poradzi sobie z graniem na tym instrumencie, co w jej mniemaniu było talentem a nie rzemiosłem, którego można się było nauczyć ot tak.

- Co to? – zapytała po kilku minutach, domyślając się, że Izzy kompletnie wyłączył się i zachowywał się jakby był w innym świecie, w którym jest tylko on i jego akustyk.

Chłopak poderwał głowę i zaskoczony upuścił kostkę, którą trzymał w dłoni.

- Wystraszyłaś mnie… nie spodziewałem się, że tak szybko wyjdziesz – odetchnął głęboko i dodał – tam leżą kanapki jakbyś chciała…zrobiłem przed chwilą – machnął ręką w stronę zagraconego stołu, stojącego pod ścianą, na którym teraz był talerz pełen przeróżnych kanapek.

Kiedy podeszła do stolika, chłopak rzucił jej przeciągłe spojrzenie; mierząc ją wzrokiem od jej stóp, schowanych w skarpetkach, przez chude, aczkolwiek zgrabne nogi i płaski brzuch ukryty teraz pod ciemną koszulką aż po biust odznaczający się pod materiałem i twarz, która po kąpieli wyglądała bardziej zdrowo i żywo. Jednym słowem w końcu przypominała człowieka a nie zombie i musiał przyznać, że bardzo ładnego człowieka. Nie zdając sobie sprawy z tego, że Izzy ją obserwuje, wzięła kromkę i usiadła koło chłopaka, który ponownie zaczął grać tę samą melodię.

- Więc… powiesz mi co to jest?

- Ach… wybacz… nasza nowa piosenka Patience, muszę ją trochę zmienić, bo wiecznie coś nie pasuje Axlowi… a Slash nie ma do tego już cierpliwości - rzekł i zaczął cicho nucić:


Shed a tear 'cause I'm missin' you.
I'm still alright to smile.
Girl, I think about you every day now.
Was a time when I wasn't sure,
but you
set my mind at ease.
There is no doubt
You're in my heart now. 

Said, woman, take it slow,
it'll work itself out fine.
All we need is just a little patience.
Said, sugar make it slow,
and we come together fine.
All we need is just a little patience.


- Ładne… - powiedziała trochę zaskoczona faktem, że Stradlin tak dobrze śpiewa i postanowiła zadać mu pytanie, które chodziło jej po głowie od samego początku. – Izzy… dlaczego właściwie mi pomogłeś? Zawsze śpieszysz potrzebującym z pomocą?

- Na ogół jestem zimnym egoistą, który nie liczy się z innymi… - powiedział z rozbrajającą szczerością, czując na ramieniu wilgotne włosy dziewczyny. Odetchnął ciężko i kontynuował – ale ty… jak cię zobaczyłem, jakaś jebana siła zmusiła mnie, bym się zatrzymał – zaśmiał się ze swojej słabości i dodał – masz szczęście, że w ogóle zainteresowałem się twoim losem. Ale póki co… nie jestem w stanie odpowiedzieć szczerze na pytanie „czemu?”. Dlatego też… uznajmy, że chciałem zrobić jakiś dobry uczynek w moim pieprzonym życiu… Że chciałem odkupić część grzechów, których i tak jest zajebiście dużo. A ty… dlaczego mi zaufałaś? – zapytał, rzucając jej przenikliwe spojrzenie. – Mogłem zabrać cię dosłownie wszędzie… mogłem zrobić z tobą wszystko, co tylko przyszłoby mi do głowy i nikt by nawet tego nie zauważył… mogłem się okazać jakimś pojebanym, psychicznym facetem… a ty… no z całym pieprzonym szacunkiem, nie miałabyś żadnych szans na jakąkolwiek obronę… - bezpośredniość i wręcz brutalność tych słów aż paliła w uszy, jednak Stradlin nie widział nic niewłaściwego w swojej wypowiedzi, zresztą Marta też nie; po prostu wiedziała, że powiedział całkowitą prawdę.

- Zdaję sobie z tego sprawę… i naprawdę nie jestem aż tak naiwna… po prostu… wzbudzasz takie dziwnie niezdefiniowane poczucie… – zamyśliła się, szukając odpowiedniego słowa – poczucie bezpieczeństwa? Jakąś dziwną aurę zaufania… nie wiem… po prostu postanowiłam ci zaufać, choć nie powiem, ze nie było to trudne – uśmiechnęła się i kontynuowała – Fakt… na początku myślałam, że nie robisz tego bezinteresownie… że będziesz chciał jakiejś zapłaty – sposób w jaki wypowiedziała ostatnie słowo, sprawił, że Izzy poczuł jak we wnętrz robi mu się nieprzyjemnie – nawet jak zostałam sama w salonie rozważałam czy nie uciec… przecież sam uświadomiłeś mnie, że jesteśmy tutaj zupełnie sami, a ja jak idiotka siedziałam na tej kanapie w salonie i nie potrafiłam nawet ruszyć się z miejsca. Sama naraziłam się na to, że dopiero co poznany facet, który dodatkowo ma wątpliwą, znaną nam obojgu opinię… że mógłby mnie bez mrugnięcia okiem wykorzystać… a jednak ci zaufałam… bo nie mogłam uwierzyć w to, że jesteś złym człowiekiem, że to wszystko co pisze o was prasa, to prawda…

- Gdybym był jakąś pieprzoną dziewczyną, zapewne kurewsko bym się zarumienił – zaśmiał się Stradlin i ponownie zaczął brzdąkać na gitarze, tym razem znane dziewczynie utwory.

Siedzieli w ciszy przerywanej tylko dźwiękami gitary. W sumie oboje tego potrzebowali – Marta w końcu poczuła się względnie szczęśliwa, w końcu poczuła się tak jakby komuś na niej zależało, a ciemnowłosy chłopak pierwszy raz od niepamiętnych czasów spotkał dziewczynę, która nie chciała wpakować mu się do łóżka, która tak bardzo różniła się od tych wszystkich lasek i pustych jak dmuchane lale dziwek, które przewijały się przez ich dom i łóżka. W końcu spotkał dziewczynę, z którą po prostu mógł porozmawiać, która traktowała go jak zwykłego chłopaka a nie jak pieprzoną gwiazdę rocka.

- Co do kur… - zaskoczony Izzy przejechał gwałtownie palcami po strunach, wydając z nich przeraźliwy pisk i przerwał grę – co się stało? – zapytał Martę, która bez ostrzeżenia położyła mu głowę na ramieniu.

- Nic… po prostu chciałam podziękować… - szepnęła cicho – nikt, przez całe życie nie zrobił dla mnie tyle, ile ty zrobiłeś w ciągu kilku godzin... prócz mojej babci, która umarła kilka lat temu… Dziękuję – z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy, których na szczęście Stradlin nie zauważył.

Odłożył gitarę i objął ją ręką, pozwalając jej wtulić się w jego tors. Było to dla niego dość dziwne – wszyscy w zespole jednym słowem ujmując, wykorzystywali dziewczyny do zaspokojenia własnych potrzeb, do wyładowania napięcia, ale nigdy nie okazywali im uczuć, ani nawet nie pozwalali w żaden sposób zbliżyć się tym kobietom do siebie; a tutaj Izzy siedział na podłodze, obejmując dopiero co poznaną Martę i o dziwo nie myślał o niej jak o potencjalnym obiekcie seksualnym. Ciepło bijące od jej ciała sprawiało, że Stradlinowi miękło serce, że był w stanie wykrzesać z siebie nieznane mu dotąd pokłady troski i bezinteresownej chęci pomocy. Nie wiedział, co sprawiało, że mimo pociągającego ciała i inteligencji ta dziewczyna nie podniecała go w żaden sposób. I przyznał w duchu, że cieszy się z tego, bo zdawał sobie sprawę, że byłby kolejnym skurwielem, który skrzywdziłby ją i pozostawił z nieopisanym psychicznym bólem i złamanym sercem.

- A jeśli Slashowi i reszcie nie będzie pasować to, że mam tu jakiś czas pomieszkać? – zapytała po chwili.

- Nie musisz się tym przejmować… - odpowiedział, zastanawiając się, co powinien jej powiedzieć – Dam sobie rękę uciąć, że Duff nie będzie miał nic przeciwko… Slash zresztą też – przerwał i za moment dodał – Steven… Stevena wszystko pierdoli, więc pewnie też się zgodzi…

- A Axl?

- Axlem nie warto się przejmować… - westchnął – zawsze mu coś nie pasuje i co chwilę zmienia zdanie. Po za tym zostanie przegłosowany, prawda? Dobra… za chwilę wrócę, ok? – podniósł się z dywanu i wyszedł, by się przewietrzyć i zapalić.

W tym czasie Marta usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Podobnie jak salon, był zagracony, ale tutaj przynajmniej można było przejść z punktu A do punktu B bez obawy, że się o coś potknie. W rogu znajdowało się kilka gitar, głównie Gibsonów. Pod ścianą leżał stosik kartonów po pizzy, z których część była popisana. Szafa była pozbawiona drzwi i co bardzo zdziwiło dziewczynę, w środku panował jako taki porządek. Było zbyt ciemno, żeby Marta mogła zobaczyć, jaki widok jest za oknem, jednak domyśliła się z układu domu, że Izzy może obserwować, co dzieje się w ich ogrodzie.

- Wróciłe… - po kilkunastu minutach wrócił Stradlin i urwał, widząc zwiniętą w kłębek i śpiącą na jego łóżku Martę – A miałem ci pokazać twój pokój… – westchnął i ściągnął z szafy koc, którym szczelnie okrył dziewczynę. Sam usiadł przy stoliku i obserwując dziewczynę, próbował pisać teksty do nowych piosenek.

2 komentarze:

  1. <333 Kocham twoje opowiadanie! :D
    http://welcome-to-the-black-parade1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń