niedziela, 27 lutego 2011

03.

Rozdział 3 z ilością komentarzy hm... 30 
Ok coś tu naskrobałam, mam nadzieję, że nie ma zbyt dużo błędów 
W sumie to nie jestem jakoś szczególnie zadowolona z tego rozdziału… zupełnie nie planowałam kilku fragmentów i jakimś dziwnym sposobem pojawiły się w mojej chorej psychice… trochę za melancholijnie w tym opowiadaniu jest… ale to się zmieni… Marta po prostu musi wyjść z tego „dołka”, w którym chłopcy ją poznali…
Przy okazji zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie podziękowałam za takie miłe komentarze pod pozostałymi rozdziałami!
dobra…starczy pierdół… czytać i komentować!
***

Dziewczyna, która właśnie wyszła z łazienki i roztrzepała mokre włosy wokół twarzy, skierowała się po schodach na parter. Chciała coś zjeść i napić się kawy, która jakoś pobudziłaby ją do życia – dzisiejszą noc można było zaliczyć do szufladki z napisem „bezsenność”; co chwilę przewracała się z boku na bok i za każdym razem, gdy udawało się jej zdrzemnąć, w brutalny sposób została budzona i wyrywana z objęć Morfeusza. Nawiedzały ją przeróżne koszmary; śnił się jej gwałt, który miał miejsce kilka miesięcy temu; po zamknięciu oczu powracał obraz pijanego ojca, który awanturował się o to, że Marta za głośno odgrzewała sobie obiad; i śniła jej się ostatnia awantura z matką, która kazała usunąć jej ciążę – owoc wspomnianego wcześniej gwałtu.

- Och… - zawołała cicho Marta, wchodząc do kuchni i widząc Stevena siedzącego przy stole i pijącego wódkę – cześć… nie przeszkadzam?

- Jasne, że nie – powiedział niezbyt przyjaznym tonem i wyłuskał z paczki ostatniego papierosa. – Napijesz się ze mną?

- Może innym razem – uśmiechnęła się nieśmiało i dodała – obecnie marzy mi się tylko gorąca kawa i coś do jedzenia.

Mieszkała pod jednym dachem z Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata już od ponad dwóch tygodni i po raz pierwszy od śmierci babci czuła się komuś potrzebna i przez kogoś akceptowana. Wiedziała, że Duff, Slash i Izzy byli autentycznie zadowoleni z jej obecności i dość często to okazywali i co najważniejsze dziewczyna wiedziała, że może na nich polegać i zwrócić się z jakimś problemem. Co do Stevena… tutaj było różnie – raz ją kompletnie ignorował, raz ze swoim szerokim uśmiechem żartował i pomagał jej sprzątać, czasem niezbyt miło się do niej odnosił; zauważyła, że ma to związek z alkoholem, który w siebie wchłaniał i z narkotykami, z którymi zdecydowanie przesadzał. Jednak mimo wszystko lubiła go i była wdzięczna, że nie jest takim debilem, jak ostatni członek zespołu Guns n’Roses, czyli Axl, który przy każdej okazji rzucał w jej kierunku jakimś niemiłym określeniem, albo próbował w idiotyczny sposób poderwać.

Jednak wracając do rzeczywistości… Po chwili Marta przygotowywała sobie kanapki w towarzystwie Stevena, który szybko przesiadł się na blat, na którym kroiła paprykę. Patrząc na chłopaka, który lustrował wzrokiem tosty, powiedziała:

- Jak chcesz to… - podsunęła mu talerz z gotowymi kanapkami i dodała – przecież nie zjem tego wszystkie… - urwała, gdy poczuła na swoich biodrach jakieś ręce

Odwróciła się szybko, z przerażeniem w oczach i zobaczyła Axla z lubieżnym uśmiechem na ustach, który niczym się nie przejmując zaczął zjeżdżać rękami coraz niżej. Strach Marty szybko przerodził się w gniew; Tak, Slash… miałeś rację, nikt mnie tutaj nie skrzywdzi! Powiedziała sobie w myśli i zamachnęła się z całej siły, waląc Rose’a w twarz. Nie wiedziała tylko, że ten cios wcale nie odstraszy chłopaka, tylko wywoła w nim wściekłość. Przycisnął ją do blatu i chciał odwdzięczyć się dużo silniejszym uderzeniem. Na całe szczęście nie zdążył tego zrobić, bo jego rozpędzoną dłoń złapał Steven, który rzucił się na rudego chłopaka, upuszczając przy tym butelkę z wódką, która z hukiem roztrzaskała się na podłodze.

- Ty gnoju! – krzyknął Adler, szarpiąc się z czerwonym ze zdenerwowania Axlem – Ty pierdolony gnoju! – zamachnął się i jego pięść trafiła w łuk brwiowy Rose’a.

Jednak każdy, kto patrzył z boku na to zamieszanie, wiedział, że blondyn nie ma szans – po części dlatego, że furia Axla zawsze dodawała mu siły i odwagi, po części dlatego, że Steven za bardzo się trząsł z nerwów i tracił przez to kontrolę nad ruchami. No i Steven nawet fizycznie nie górował nad Rose’em, który był kilka dobrych centymetrów wyższy i potężniej zbudowany. Obaj wylądowali na pokrytej płytkami posadzce i rudzielec w końcu przejął inicjatywę, tłukąc Popcorna gdzie popadnie. Sparaliżowana Marta parzyła na to jak na film puszczony w zwolnionym tempie i nie była w stanie nawet się poruszyć.

- Kurwa! Pojebało was? Co wy, do chuja, robicie? – do kuchni wpadli Duff i Izzy, zwabieni hałasem, jaki wyrządzali ich przyjaciele.

McKagan szybko skoczył do Axla i odciągnął szarpiącego się chłopaka od Adlera, który kurczowo trzymał się za brzuch. Duff wiedział, ze tylko on jest w stanie zatrzymać rozsierdzonego rudowłosego, toteż bez żadnych oporów wykręcił mu ręce i wyprowadził siłą z kuchni. Natomiast Izzy podszedł do Stevena i pomógł podnieść mu się na nogi i posadził go na krześle.

- No kurwa pojebało was? O co się biliście? – zapytał ponownie, zupełnie nie zwracając uwagi na Martę.

- Mówiłem wam! Mówiłem wam, kurwa, żebyście jej pilnowali, bo ten chuj na nią leci! – warknął Steven, wskazując głową na zdziwioną dziewczynę i otarł krew, która ciekła mu z pękniętej wargi.

Chciał wstać, ale w pomieszczeniu ponownie pojawił się McKagan z wyraźnym zniecierpliwieniem na twarzy. Zażądał wyjaśnień, ale Adler nic już nie powiedział, tylko bez słowa wyszedł z kuchni, wciąż trzymając się za obolały brzuch.

- Marta? – Duff przeniósł swój wzrok na brunetkę i zapytał -  co tu chodzi?

- Co on miał na myśli? Jakie pilnowanie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i uparcie wpatrywała się w Izzy’ego.

- Eee… Steven… Steven wścieka się na Axla od jakiegoś czasu… - zaczął koślawo Stradlin – bo… Axl zabawiał się w studiu z byłą laską Adlera… znaczy wtedy ona była jeszcze z nim… no i chyba… ma dość zachowania Axla… - urwał i rzucając Duffowi dziwne spojrzenie, zapytał – Ale jaki to kurwa ma związek z tym, że się bili?

- Bo Steven… to znaczy… dałam Axlowi w twarz i… no i on chciał mi oddać i wtedy Steven mi pomógł i zaczęli się szarpać i…

-Dałaś mu w gębę?! – przerwał jej McKagan – Coś ci zrobił? – zacisnął ręce w pięści i czekał na odpowiedź.

- Nie… to znaczy… - Marta zawahała się i dodała – no po prostu się przestraszyłam, bo… bo robiłam sobie kanapki i nagle ktoś zaczął mnie obejmować! – próbowała panować nad oddechem, ciągle przypominając sobie jej rozmowy ze Slashem, które niewątpliwie dużo jej pomagały.

- Zabiję gada! – Duff zerwał się z miejsca – Kurwa, myślałem, że wystarczająco mu nagadałem, jak przyjebał się do Joan! – chciał wyjść z kuchni, ale Marta szybko zagrodziła mu drogę.

- Duff, Duff… daj mu spokój – wyrzuciła z siebie – Nic się przecież nie stało… on był pijany i…

Tak… super! Bronisz kolesia, który się do ciebie dobierał! No po prostu rewelacja! No ale w sumie był tutaj Steven… przecież nie patrzyłby się na to biernie… pomyślała, wciąż próbując uspokoić basistę. Cholera… muszę podziękować i Adlerowi i Slashowi… gdyby nie Saul, to zamiast się bronić, stałabym jak jakaś popieprzona dziewucha i czekała, aż znudzę się Axlowi! Dużo rozmawiała z Hudsonem, dzięki któremu nie trzęsła się ze strachu przy każdym przypadkowym i niewinnym dotyku. Pomagał jej łagodniej przeżyć wstrząs związany ze zmianą środowiska; pomagał uwierzyć w siebie i przede wszystkim pomagał jej odnaleźć własne „ja”, które zatraciła przez ostatnie kilka miesięcy.

- Proszę! – jęknęła Marta – Duff… zrób to dla mnie…

Spojrzała na Izzy’ego, poszukując u niego pomocy. Stradlin, choć sam miał ochotę zrobić coś Axlowi, opanował jednak nerwy i posadził prychającego McKagana przy stole. Postawił przed nim wódkę, dziewczynie wcisnął w rękę butelkę Danielsa i usiadł na parapecie.

- Ona ma, kurwa, rację, Duff – powiedział cicho i zapalił papierosa – nic się nie stało i nie stanie póki mamy ją na oku – przesunął się trochę i zrobił miejsce Marcie, która dosiadła się do niego i oparła głowę na jego ramieniu – Pij, kurwa i nie myśl o tym pojebie! – warknął na McKagana i pociągnął spory łyk whisky, którą brunetka dzierżyła w dłoniach.

Na reakcję Duffa nie trzeba było długo czekać i już po kilku minutach opróżnił butelkę do połowy. Mętnym wzrokiem patrzył jak Izzy obejmuje dziewczynę, która ciągle trzymała głowę na jego ramieniu i co jakiś czas upijała niewielkie łyki Danielsa. Stopniowo zaczął się uspokajać, jednak wciąż chodziło mu po głowie to, co chciał zrobić Axl i przypomniał sobie całą idiotyczną sytuację z Joan…

- Izzy… pożyczysz mi trochę pieniędzy? – powiedziała cicho Marta – chciałabym kupić parę książek i innych takich… - zawahała się i dodała – ja… kiedyś ci to oddam…

- No coś ty! Jasne, że ci dam… - wstał i widząc, ze dziewczyna ciągle siedzi, zapytał – no na co czekasz? Chodź!

Opuścili kuchnię, pozostawiając McKagana sam na sam z prawie pustą butelką wódki i następnymi dwiema czekającymi na niego na blacie. Stradlin dał dziewczynie prawie dwieście dolarów i zapytał, czy chce żeby jej towarzyszył.

- Nie… poradzę sobie… naprawdę – zapewniła go i szybko wyszła z domu.

Po kilkunastu minutach marszu, Marta znalazła się w centrum i od razu zapytała jakiegoś przechodnia o najbliższy sklep plastyczny, w którym kupiła dwa grube szkicowniki formatu A3 i kilka zestawów miękkich ołówków. Tak bardzo tęskniła za szkicowaniem; zapomniała nawet, kiedy ostatni raz trzymała w dłoni ołówek i kiedy coś rysowała. Oczywiście przez dość niską samoocenę, dziewczyna uważała, że jej zdolności są kiepskie, jednak każdy, kto zobaczyłby te rysunki, stwierdziłby, że ta młoda kobieta naprawdę ma talent. Niestety żaden z jej dotychczasowych „obrazów” nie widział światła dziennego.

- Dziękuję za wszystko i… mógłby mi pan pomóc i powiedzieć, gdzie jest jakaś księgarnia? – żegnała się właśnie ze sprzedawcą w sklepie plastycznym i od razu ruszyła w stronę wskazanego jej miejsca.

Kiedy tylko znalazła się w księgarni, udała się na dział sensacji i thrillerów i szybko sięgnęła, a raczej poprosiła sprzedawcę o pomoc w ściągnięciu z najwyższej półki, trzy książki swojego ulubionego pisarza Robina Cooka, których nie mogła dostać w Polsce. Znalazła także pozycje o podobnej tematyce, nieznanego jej jak dotąd Michaela Palmera i wybrała dwie z trzech książek, które już zostały wydane - Recepta Coreya i Siostrzyczki.

- Cholera! – mruknęła sama do siebie, gdy doszło do niej, że spędziła w głupiej księgarni ponad dwie godziny – nigdy więcej samotnych zakupów! – i szybkim krokiem udała się do najbliższego marketu.

Kupiła trochę owoców, składników, z których miała nadzieję uda jej się przyrządzić jakiś w miarę znośny obiad i kilka paczek żelków Haribo, które ubóstwiała. W drodze powrotnej myślała, co powinna powiedzieć Stevenowi, o ile w ogóle będzie chciał ją słuchać. Wiedziała, że już rano sporo wypił, a co dopiero po całej tej awanturze z Axlem. No i oczywiście zapewne wziął już codzienną dawkę jakiś narkotyków; Marta nawet nie chciała wiedzieć, co oni tak naprawdę biorą… najzwyczajniej bała się tego, co usłyszy, a lepiej jej było z myślą, że po prostu COŚ biorą.

Następnym i ostatnim punktem jej „wycieczki” po sklepach, była drogeria, w której kupiła parę kosmetyków; kilka lakierów i odżywek do paznokci, które wciąż były w kiepskiej kondycji, tusz do rzęs, jakąś pomadkę i parę innych rzeczy.



- Kurde… już po drugiej – powiedziała do siebie niezbyt zadowolona, gdy przekroczyła próg domu i szybko udała się do swojej sypialni, by zostawić tak swoje zakupy i udała się z resztą reklamówek na dół do pustej kuchni.

Zaczęła na szybko robić spaghetti. Postawiła wodę na makaron i zamiast, podgrzać gotowy sos, postanowiła zrobić go sama. Po chwili z jej oczu, na skutek krojenia cebuli, zaczęły płynąć łzy i zaśmiała się, próbując je wytrzeć. Jednak coraz bardziej traciła ostrość i zamglił się jej obraz. Odłożyła więc nóż i szybko odwróciła się od blatu.

- Cześć… długo cię nie było – w tym samym momencie do kuchni wkroczył Hudson, dzierżąc w dłoni nic innego jak paczkę Marlboro – Ej… płaczesz?

- Nie – uśmiechnęła się do niego i wskazała na cebulę – zawsze tak mam przy tym cholerstwie

- To… to może ci pomogę? – zapytał całkiem poważnie i dodał – nie jestem biegły w te klocki, ale palca sobie chyba nie ujebię.

Sięgnął po butelkę Danielsa, leżącą na parapecie, pociągnął kilka łyków i odpalając papierosa, zaczął niezbyt umiejętnie kroić w paski cebulę. Co chwila jednak przerywał i odgarniał z twarzy swoje niesforne włosy i upijał kolejne łyki alkoholu.

- Slash? – zagadnęła go i czekała na reakcję.

- Hmmm? – mruknął tylko i skierował swój wzrok na brunetkę, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo kurtyna ciemnych kudłów, skutecznie zakrywała połowę jego twarzy.

- Chciałam ci podziękować – powiedziała cicho i widząc pytające spojrzenie Saula, a raczej domyślając się z milczenia, bo oczywiście nie widziała jego ciemnych oczu, że nie wie, o co mu chodzi, dodała – dzięki tobie… dzięki tobie jest mi łatwiej z tym wszystkim… i… - zacięła się na chwilę, ale po chwili kontynuowała – i już się tak nie boję… - zakończyła trochę ciszej niż się spodziewała i poczuła na ramieniu dłoń Slasha.

- Cieszę się, Dziecino – powiedział tylko i objął ją na chwilę ramieniem.

W sumie nie wiedział, po co to zrobił… ot taki kaprys popieprzonego muzyka, który tęskni za normalnym życiem i normalnymi kobietami. A Marta była ucieleśnieniem normalnej, skromnej i nieśmiałej dziewczyny, które, jak się Hudsonowi wydawało, były gatunkiem prawie wymarłym. Była po prostu słodkim dziewczęciem, które musiało zderzyć się z brutalną rzeczywistością – za szybko i zbyt gwałtownie. Może dlatego nazywał ją „Dziecinką”? Bo jako jedyny z całego zespołu widział w tej młodej i atrakcyjnej dziewczynie skrzywdzone dziecko a nie dorosłą kobietę? Bo wciąż przypominała mu się scena z pierwszego dnia, a raczej pierwszej nocy jej pobytu tutaj, gdy płakała jak dziecko wtulona w jego ramiona; gdy kurczowo trzymała się jego koszulki, jakby zaraz miał się rozpłynąć? Bo widział na każdym kroku jej niepewność i strach i cholernie chciał temu jakoś zaradzić?

 - Co to było? – zawołała Marta, gdy dobiegł ich trzask drzwi wejściowych.

- Pewnie Rose… chodzi wkurwiony jakby miał jebany okres – zaśmiał się – czasem nie nadążam za nim, mimo że to mój przyjaciel…

- Ta… chyba znam odpowiedź – mruknęła i dodała, odcedzając makaron – dałam mu dziś w gębę, więc pewnie dlatego – pytający wzrok Slasha, „zmusił” ją do kontynuowania – posłuchałam twojej rady i… no przezwyciężyłam strach i nie pozwoliłam mu się do siebie dostawiać

- O kurwa… - westchnął Hudson – nie wiem czy to było rozważne… mógł ci przecież oddać! Chuj z tym, że kobiet się nie bije, ale to jest Axl… on ma swoje zasady…

- Steven mi pomógł… - ucięła i wyciągnęła talerze.

Po chwili pojawił się lekko rozkojarzony Izzy i pijany Duff z butelką wódki w ręce i zapalonym papierosem w ustach. Jak tylko się pojawili, Marta szybko podeszła do Stradlina, chcąc oddać mu resztę pieniędzy, która została jej z zakupów; jednak brunet zdecydowanie odmówił, mówiąc, by zachowała to na inne wydatki. Trochę się jej to nie podobało, ale wolała się z nim nie kłócić i w ciszy podała im gorące spaghetti.

- Steven jest u siebie? – zapytała nagle chłopaków.

- Ta… chyba pije – mruknął Izzy i rzucił jej pytające spojrzenie.

Marta jednak nie zwróciła na to uwagi i szybko przygotowała kolejną porcję obiadu i bez słowa wyszła z kuchni. Zapukała do pokoju Adlera i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi.

- Mogę? Przyniosłam ci coś do jedzenia… - powiedziała cicho i omiotła wzrokiem pomieszczenie.

Zdecydowanie w tym pokoju był największy bałagan. Szafa była praktycznie pusta, a większa część ubrań walała się po podłodze, część leżała na fotelu, kolejna część pokrywała łóżko. Dosłownie wszędzie były pogniecione puszki i puste butelki po przeróżnych alkoholach. Rzuciła okiem na stolik i zauważyła drobiny białego proszku – kokaina, pomyślała, Steven… dlaczego ty to robisz? Dlaczego, do cholery, tak niszczysz sobie życie? Dlaczego nie przestaniesz brać tego świństwa? Przecież jesteś takim sympatycznym facetem… po co ci to gówno?  Naprawdę lubiła tego chłopaka i nie mogła zaprzeczyć, że się o niego nie bała… wiedziała, że on miał największe problemy z używkami i zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby mu pomóc.

- Wyjdź… - usłyszała obojętny głos Stevena, który siedział przodem do okna na jednym z krzeseł. – Chcę być sam…

- Steven…

- Zresztą, kurwa… rób co chcesz – westchnął i ściągnął stopy ze stolika.

Chciał być miły… naprawdę chciał być miły, ale mu nie wychodziło. Za każdym razem jakaś nieokreślona siła sprawiała, że robił się złośliwy albo agresywny. A przecież ta młoda kobieta niczym mu się nie naraziła… była sympatyczna, starała się nawiązać z nim kontakt, nawet im gotowała, co było cholernym plusem – ile, do jebanej kurwy, można wpierdalać pizzę? Wiedział, że jego zachowanie w pewnych przypadkach było wręcz karygodne, jednak starał się to nadrabiać jakimś względnie dobrym „uczynkiem”. Dlatego na przykład dziś nie mógł wytrzymać, gdy widział jak Rose się do niej zaleca i na siłę chce ją poderwać.

- Steven? – chciała, by na nią spojrzał – Dziękuję, że… dzięki, że rano… no wiesz… - urwała koślawo, widząc jego rozszerzone do granic możliwości źrenice.

Albo właśnie skończył ćpać, albo wziął taką dawkę, że wciąż poziom koki był zastraszająco wysoki. Popijał co chwilę solidne łyki wódki, którą ostatnio zabrał Duffowi i spojrzał na Martę. Intrygowała go… na pewno tyle mógł powiedzieć o niej, jednak ciągle nie potrafił jej rozszyfrować. Wiedział, że lubiła ich muzykę, że była ich fanką, jednak w jej zachowaniu nie było nic z tych pieprzonych małolat, które prawie mdlały na ich widok. Jednakże co do kurwy nędzy robiła w ich domu? Jakim cudem zdołała „wkraść się” w łaski Stradlina, który miał serce zimniejsze od lodu?! Który pod tym względem był najgorszy z nich wszystkich, który praktycznie nie miał żadnych uczuć… Tego samego Stradlina, który bez chwili zawahania posuwał laski, podczas gdy oni przeszukiwali ich torebki; tego samego jebanego Stradlina, który w żaden sposób nie szanował kobiet – jak zresztą oni wszyscy…

- Nie dziękuj… - wymamrotał i wypił duszkiem prawie pół butelki alkoholu, który trzymał w dłoniach – nie dziękuj, bo i tak jestem niewartym uwagi chujem, który pije, ćpa i w sumie niczym nie różni się od tych dupków… nie dziękuj, bo kurwa, czuję się jak jakiś jebany bohater, którym nie jestem…  - zamyślił się i chwiejnym krokiem podszedł do okna i sięgnął pod parapet po kolejną butelkę, tym razem wina. – po za tym… każdy by tak zrobił…

Marta nie miała pojęcia, gdzie podział się ten wiecznie uśmiechnięty chłopak ze zdjęć, wiecznie wesoły perkusista z klipów Guns n’Roses. Siedział przed nią nieszczęśliwy młody człowiek, który topił smutki w trunkach i wspomagał się narkotykami. Siedział przed nią chłopak z problemami większymi niż liczba sprzedanych płyt Appetite for Destruction.

- Może jednak zjesz? – zapytała cicho i podeszła do niego z talerzem – zanim będzie zimne i niedobre…

Po raz pierwszy tego dnia zobaczyła jak Adler uśmiecha się szeroko i przede wszystkim szczerze. Z powrotem był tym samym chłopaczkiem, którego pamiętała ze zdjęcia w jednej z gazet i którego uśmiech był tak zaraźliwy, że nawet największemu smutasowi kąciki ust same wędrowały do góry. Usiadł przy stole i pochłoną spaghetti w zawrotnym tempie. Dosłownie w kilka sekund jego humor zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Znów stał się tym szalonym, radosnym człowiekiem, który na każdym koncercie z uczuciem walił w bębny. W końcu dało się z nim normalnie na luzie rozmawiać, bez zbędnych komentarzy, bez głupich i idiotycznych przycinków pijanego Popcorna.

- Może dzisiaj wybierzesz się z nami do Rainbow, co? – zaproponował nagle i znów wyszczerzył zęby w kierunku dziewczyny.

- Steven… ja tam nie pasuję… - jęknęła i dodała – wszyscy chleją na umór, ćpają tony jakiegoś dziadostwa i pieprzą dziwki w kiblach i gdzie się tylko da… i… - wstrzymała na chwilę oddech i zrozumiała, co powiedziała – to znaczy… nie bierz tego do siebie… ja…

- No spoko, Kochaniutka – zawołał radośnie, śmiejąc się – wiem jak jest, kurwa, no nie? Ale… i tak myślę, że było by zajebiście miło jakbyś kurwa poszła z nami! To znaczy… ze mną i Duffem, bo Slash ostatnio woli tu, kurwa, siedzieć, a Izzy zaś kurwa chce coś kombinować z muzyką.

- Może następnym razem, Popcorn? – spojrzała się na niego i z ulgą zauważyła, że Adler nie obraził się o to, że mu odmówiła.

W sumie nie miała ochoty na towarzystwo dwóch facetów, z których nie wiadomo, który jest bardziej pijany. Nie miała ochoty patrzeć jak Duff nie jest w stanie zrobić nawet kroku, bo jest tak nawalony; nie chciała patrzeć na Stevena, który wciąga kokę, albo „zażywa” inne świństwa.

- No trudno… - powiedział, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. – A to spaghetti zajebiste! – zawołał to takim tonem, jakby właśnie dostał wymarzony prezent na święta.

Odwzajemniła jego uśmiech, pocałowała w policzek i opuściła pokój, mówiąc, że ma trochę rzeczy do zrobienia. Udała się do kuchni i zastała tam tylko Duffa, który pił jak się zorientowała, kolejną butelkę wódki. Która to już dzisiaj Duff? Trzecia? Czwarta? Ogarnij się idioto! Jest piąta po południu, a ty już wlałeś w siebie ze trzy litry alkoholu! Chciała wykrzyczeć mu to, co myśli, to że boi się o niego, ale miała na to siły i przede wszystkim kim ona była, żeby mu „wskazywać odpowiednią drogę” albo żeby mu rozkazywać? Była nikim i to był fakt niepodważalny. Podeszła do zlewu, w którym chłopcy zostawili swoje talerze i umyła je szybko. Zdziwiło ją to, że McKagan jest taki milczący – zawsze, nie ważne czy był trzeźwy, czy pijany, był bardzo rozgadanym człowiekiem; teraz siedział przy stole i co jakiś czas przechylał butelkę, opróżniając ją w zastraszająco szybkim tempie. Usiadła na przeciwko niego i po chwili blondyn podniósł głowę.

- Ooo… Długo tu jesteś? – wybełkotał, patrząc na nią tak, jakby właśnie weszła do pomieszczenia.

- Duff… zdążyłam posprzątać po obiedzie! – zawołała trochę ostrzej niż planowała – Kontaktujesz w ogóle, co dzieje się wokół ciebie?

- Tak, tak… - powiedział bardziej do siebie niż do niej i zapalił papierosa.

Z trudem podniósł się w krzesła i chciał wyjść z kuchni – chciał, bo nie był w stanie dojść do wyjścia; Marta nie wiedziała, czy miał aż tak duże problemy z koordynacją, czy po prostu mętny wzrok basisty nie pozwalał mu na dostrzeżenie drzwi. Przez chwilę patrzyła jak mocował się z klamką i nie mogą dłużej patrzeć na jego wysiłki podeszła do niego i pomogła mu dowlec się na piętro do jego pokoju.

- Co za… palant! – powiedziała do siebie i zeszła powrotem do kuchni, by zrobić sobie herbatę.

Usłyszała trzask drzwi i jakieś śmiechy. Przez uchylone drzwi zobaczyła Axla w towarzystwie jakiejś chudej i niezbyt urodziwej blondynki, której ubranie więcej odkrywało niż zasłąniało. Na pierwszy rzut oka widać było, że to jakaś dziwka, bo kto normalny chodzi tak ubranym? Odczekała chwilę, aż znajdą się w pokoju u Axla i udała się do swojego pokoju. Usiadła na łóżku, wyjęła szkicownik i jeden komplet ołówków i zaczęła szkicować. Zazwyczaj wolała szkicować mając jakiś obraz czy zdjęcie przed sobą, jednak postać, którą właśnie rysowała, miała przed oczami za każdym razem, gdy tylko przymknęła powieki, gdy tylko wspomniała o jedynej osobie, która ją kiedykolwiek kochała.

- Kurwa! – szepnęła sama do siebie i potargała trzecią kartkę z nieudanym jej zdaniem rysunkiem.

Nie potrafiła się skupić, bo ciągle dobiegały ją odgłosy z pokoju Rosa, który był bezpośrednio pod jej sypialnią. Ciągłe jęki i okrzyki doprowadzały ją do szaleństwa. No tak… ze mną się nie udało, to pieprzy jakąś kurwę i chce wszystkim pokazać, że żadna NORMALNA mu nie odmawia, jak ja!  Niecierpliwie rozejrzała się po pokoju i zauważyła na szafie sporej wielkości pudło, na które wcześniej nie zwracała uwagi. Szybko weszła na krzesło i ściągnęła pakunek. Odpakowała i zobaczyła, że był to prawie nowy gramofon! Wiedziała dobrze, że Slash ma pokaźną kolekcję winyli toteż szybko udała się do jego pokoju i poprosiłaby coś jej pożyczył.

- No ale… jaki zespół? – zapytał odgarniając z twarzy swoje długie loki.

- Cokolwiek… byle zagłuszyć tą dziwkę z dołu – jęknęła i dodała – Blue Öyster Cult? Led Zeppelin? Cokolwiek…

Slash bez słowa uśmiechnął się i otworzył dość dużą szafkę, w której była cała masa płyt winylowych, ułożonych albo od ulubionych, albo od daty wydania.

- Bierz, co chcesz… na dole są koncertowe, a tutaj studyjne – wskazał ręką na jedną z półek i sięgnął po Marlboro.

Po chwili Marta wybrała Toys In the Attic Aerosmith i opakowane jeszcze w folię Appetite for Destruction, które nie zostało jeszcze rozpakowane, bo jak stwierdził Slash „nie widział powodu, by tracić czas na takie pierdoły”. Szybko mu podziękowała i udała się do siebie. Szybko włożyła pierwszą płytę do gramofonu, ustawiła na szóste nagranie i zatopiła się w pierwsze dźwięki Sweet Emotion. W końcu mogła się skupić się na rysowaniu. Z każdą kolejną kreską, każdym kolejnym pociągnięciem ołówka czuła się coraz bardziej zrelaksowana i pewna siebie. Z każdą kolejną minutą na białej kartce papieru pojawiały się coraz to nowe elementy twarzy kobiety. Przelewała do szkicownika każdy, nawet najmniejszy szczegół twarzy babci, każdą zmarszczkę, którą pamiętała…

- To jest to… - powiedziała do siebie i uśmiechnęła się szeroko.

W końcu była w swoim żywiole – muzyka, którą kocha i możność szkicowania. Tak dawno niczego nie rysowała i musiała przyznać, że cholernie jej tego brakowało. Muzyka powalała jej bez większych wysiłków prowadzić po kartce ołówek, który trzymała w ręku i pozwalała zupełnie zatracić się w tym, co robiła. Gdy zmieniła płytę zaczęła nawet śpiewać, czego nie robiła chyba od czasu brutalnej napaści na nią.


I get up around seven
Get out of bed around nine
And I don't worry about nothin’ no
'Cause worryin's a waste of my fuckin’ time

The show usually starts around seven
We go on stage around nine
Get on the bus about eleven
Sippin’ a drink and feelin’ fine

We been dancin’ with Mr. Brownstone
He's been knockin’
He won't leave me alone 

I used to do a little but a little wouldn't do
So the little got more and more
I just keep tryin’ to get a little better
Said the little better than before


- Całkiem ładnie śpiewasz... - zaskoczona Marta odwróciła się w kierunku drzwi i zauważyła Izzy’ego, który oczywiście bez pukania wszedł do pokoju.

W sumie przywykła do tego… żaden z chłopaków nie zadawał sobie trudu, by pukać, ale nie miała im tego za złe. Jeśli chciała być sama, albo chciała się przebrać w pokoju to po prostu zmykała drzwi na klucz. Zauważyła, że Stradlin trzyma w rękach Nightraina i nieśmiertelną paczkę Marlboro, usiadł na fotelu i powiedział:

- Miałem kurwa pisać jakieś nowe kawałki, ale nie umiem za chuja się skupić… - rzucił wymowne spojrzenie na podłogę, gramofon i w końcu na Martę – Rysujesz coś? – zapytał od razu, jak tylko zobaczył blok kartek w jej rękach – mogę zobaczyć?

Dziewczyna zarumieniła się i spojrzała na swój rysunek. W jej mniemaniu nie było się czym chwalić. Ot po prostu zwykłe bazgroły mało zdolnej nastolatki.

- To… to nic takiego… mówiłam ci, że nie umiem rysować…

Jednak Izzy nie dał się zwieść jej słowom i podszedł do niej, kładąc wino na szafce nocnej. Usiadł koło niej i zaniemówił. To, co zobaczył, było dla niego absolutnym arcydziełem! Spojrzał na radosne oczy, które obserwowały go z kartki papieru i na zmarszczki na czole jakiejś starszej kobiety. Przez chwilę miał wrażenie, że ogląda jakieś zdjęcie.

- Kurwa… pierdolisz, że nie umiesz malować, a to jest jakieś jebane arcydzieło! – zawołał i spojrzał na Martę z uznaniem – Kto to jest? – wskazał brodą na niedokończony portret.

- Moja babcia… - powiedziała cicho, jednak Stradlin bez problemu wyłapał, co mówiła, mimo dość głośnych dźwięków My Michelle. – Wystarczy, że zamknę oczy i widzę jej twarz.. widzę jak uśmiechała się do mnie, gdy ją odwiedzałam, widzę jak smuciła się, gdy dostrzegała moje łzy…- ton jej głosu był coraz smutniejszy – i widzę jak… jak leży w trumnie spokojna i taka… taka jakby nieszczęśliwa, że mnie zostawia – odłożyła szkicownik na bok i podkurczyła nogi, obejmując je ramionami – była całym moim światem i mnie opuściła… Dlaczego, Izzy?

- Nie wiem… sięgnął po wino i upił łyk podając Marcie – może tak musiało się stać? Może miałaś uciekać do tego pieprzonego Los Angeles i nas poznać? Przecież, gdyby ona żyła, uciekłabyś do niej, prawda?

- Pewnie tak… - pokiwała głową i pociągnęła spory łyk Nightrain’a, krzywiąc się przy tym – Mocne…

- Dlatego je kupowaliśmy i kupujemy… tanie, a mocne – zaśmiał się Izzy i zapalił papierosa. – może przynieść ci piwo?

Pokiwała przecząco głową i oparła się o ramię Stradlina. Było jej tak dobrze w jego towarzystwie; nie musiał nawet nic mówić, wystarczy, że siedział koło niej i że dziewczyna czułą się bezpiecznie. Ot, taki anioł stróż, który był z nią wtedy, gdy go potrzebowała. A dziś cholernie potrzebowała kogoś takiego… Fakt, że muzyka i szkicowanie pozwalało się jej odprężyć, ale nie było w stanie usunąć z jej umysłu myśli – a myślała tego popołudnia zdecydowanie za dużo; myślała o rodzicach i o tym, że pewnie cieszą się, że znikła z ich życia… pewnie nawet jej nie szukali; myślała o swoim żałosnym życiu w Polsce; myślała o tym okropnym gwałcie i wreszcie nie potrafiła wymazać z pamięci tego, że jeszcze do niedawna była w ciąży.

- Ej, Kochana, płaczesz? – Izzy poczuł na koszulce łzy dziewczyny – hej… co jest?

Zupełnie nie wiedział, co się stało. Jeszcze przed chwilą rozmawiała z nim normalnie, a teraz skulona siedziała i cicho szlochała mu w ramię. Zaczął się zastanawiać, czy nie powiedział czegoś niewłaściwego, ale przecież do cholery, wszystko było ok! Objął ją ramieniem i ponownie zapytał, o co chodzi.

- Nic… - wyszeptała i przytuliła się do niego mocniej – nic, po prostu za dużo dziś myślę…

Stradlin przymknął oczy i wypił trochę wina z butelki. Bał się nawet zastanawiać, nad czym może myśleć Marta… skoro wywołało to u niej łzy, to pewnie nie były to jakieś miłe wspomnienia. Nie wiedział, czy ma wyciągać od niej na siłę to, co ją gryzie, czy ma poczekać aż sama mu powie, czy ostatecznie nie robić nic. Cholernie nie chciał, by się rozkleiła; nie dlatego, że przeszkadzał albo irytował go płacz, po prostu nie wiedział, co ma robić, by ją uspokoić…

- Powiesz, o czym? – zapytał ostrożnie, dając jej możliwość wycofania się w każdej chwili.

- Ja… to znaczy… - otarła szybko łzy i wzięła od Izzy’ego butelkę – myślałam… myślałam o tym dziecku… - nie wiedziała, czy chłopak wiedział, o czym mówi, więc dodała – o tym jak poroniłam… – czuła, jak jej oczy ponownie stają się wilgotne, ale kontynuowała – Kiedy uciekłam z domu, myślałam, że… że to dziecko będzie początkiem mojego nowego życia… że w końcu będę miała dla kogo żyć, że będę miała nadzieję na to, że ktoś mnie pokocha tak samo mocno, jak ja je… ale… straciłam nawet to maleństwo – szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem i poczuła, jak Stradlin delikatnie kładzie jej dłoń na głowie i zaczyna gładzić jej włosy – i… z-znów zostałam s-sama…

Brunet westchnął ciężko i przez chwilę nastała cisza, przerywana cichym łkaniem Marty. Izzy od niepamiętnych czasów czuł się kompletnie bezradny, tak bardzo chciał jej pomóc, ściągnąć cały ten ciężar z jej barków… tak zajebiście chciał ją przytulić do siebie mówiąc, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jednak patrząc na płaczącą dziewczynę, wiedział doskonale, że wcale dobrze nie jest. Ciągle zadręczała się przeszłością; ciągle przypominała sobie, jak traktowali ją rodzice, ciągle myślała o tym pojebie, który ją skrzywdził i ciągle czuła się niekochana, nieakceptowana i niechciana przez nikogo. A przecież nie powinna! Przecież miała ich, miała ten pojebany zespół; wiedział, że Slash bardzo lubił przebywać w jej towarzystwie, wiedział, że Duff cholernie się do niej przywiązał, a Steven po prostu ją lubił… no i do cholery miała jego! Miała tego nieczułego gnojka Stradlina, któremu miękło na jej widok serce! Nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą, ale z każdym dniem coraz bardziej zależało mu na tej dziewczynie; jednak nie w sensie fizycznym, nie w rozumieniu, że chce ją przelecieć i żyć długo i szczęśliwie albo porzucić… Zależało mu na niej, bo była dla niego idealnym wyobrażeniem młodszej siostry, którą trzeba się zaopiekować, którą trzeba przytulić, gdy płacze i z którą można się pośmiać. Jednak Izzy prawdziwej siostry nie miał i podświadomie czuł, że przelewał całą nieulokowaną braterską miłość na Martę.

- Nie płacz, Malutka – pocałował ją w czoło i zaczął lekko nią kołysać – nie jesteś sama, masz przecież nas… - urwał na chwilę i wziął głęboki oddech – kurwa…masz mnie… będę przy tobie tak długo, jak tylko będziesz chciała…

Pomału Marta zaczęła się uspokajać, jednak wciąż wtulała się w chłopaka, który sam nie miał ochoty wypuszczać jej z objęć. Dzięki niej nie stracił wiary w to, że nie jestem takim gnojem, za jakiego się uważał –przecież gdyby taki był, ta dziewczyna najnormalniej w świecie by mu nie zaufała, bo wyczułaby każdy nieszczery gest…

- Izzy… - powiedziała po chwili, gdy przetrawiła, co do niej powiedział – ja… nie wiem, czy zasługuję na przyjaźń kogoś takiego…

- Jeśli któreś z nas nie zasługuje to… to najpewniej ja – przerwał jej i skierował jej twarz tak, by spojrzała mu w oczy – rozumiesz, co do ciebie mówię?

Kiwnęła lekko głową i cmoknęła go w policzek. Po chwili wstała w łóżka i ponownie włączyła debiutancką płytę Guns n’Roses. Przeprosiła na chwilę Izzy’ego i udała się do kuchni po kolejną butelkę wina i po kanapki, które szybko przygotowała. Z pokoju Axla ciągle dochodziły jęki – widać upojne popołudnie zmieni się w upojną noc…

- Trzymaj – podała Stradlinowi talerz i usiadła ponownie przy nim.

Sięgnął po tosta i zaczął przeżuwać każdy kęs, jednocześnie patrzył na Martę, która w końcu lekko się rozweseliła. Miał idiotyczną, wręcz narcystyczną świadomość, że to dzięki niemu i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Otworzył przyniesioną przez dziewczynę butelkę i upił kilka łyków napoju, opierając się wygodnie o ścianę. Przymknął oczy i po raz pierwszy od kilku dni poczuł się całkowicie odprężony.

- Co z nowymi piosenkami? Mówiłeś, że coś komponujesz – zapytała po kilkunastu minutach brunetka, biorąc do ręki kanapkę.

- Ach… ostatnio jakoś opornie mi to idzie… -zaśmiał się i dodał – za chuja nie potrafię się skupić… chociaż ostatnio coś wymyśliłem… nawet udało mi się wymyślić melodię… - pochwalił się, nie wiedząc, o co za chwilę poprosi dziewczyna.

- Zaśpiewasz? – spojrzała na niego tak, że nie potrafił jej odmówić. – Tak bardzo lubię twój głos…

Stradlin podniósł się, wyłączył muzykę i siadając w fotelu zaczął nucić:


I tried so hard just to get through to you But your head's so far
from the realness of truth
Was it just a come on in the dark
Wasn't meant to last long
I think you've worn your welcome honey
I'll just see you along as I sing you this song

Time can pass slowly,
things always change
You day's been numbered
And I've read your last page
You was just a temporary lover
Honey you ain't the first
Lots of others came before you woman
Said but you been the worst...


- Cholera, nie lubię śpiewać bez gitary – jęknął i spojrzał błagalnie na Martę, z powrotem siadając koło niej.

- Dobrze ci szło! – zawołała i przez chwilę wahała się, czy ma mu zadać pytanie – czy wszystko, co piszesz ma taki czarny humor?

- Życie jest pełne gówna, które chce cie dopaść… albo się temu biernie poddajesz albo… albo podchodzisz do tego na luzie i się z tego śmiejesz… w moim pojmowaniu świata nie ma niczego nienormalnego… po prostu nie traktuję tego serio… - wytłumaczył i położył się na łóżku, opierając głowę na udach dziewczyny – mogę, no nie? – zapytał szybko, nie wiedząc, czy przypadkiem nie przekroczył za bardzo granicy.

- Jasne, jasne… - powiedziała spokojnie i dodała – wiesz… dzięki wam tak jakoś… czuję się pewniej i… i mniej się boję?

Stradlin uśmiechnął się szeroko i w duchu poczuł się jeszcze lepiej. Dużo dla niego znaczyły słowa Marty, dużo znaczyło samo dziękuję… ludzie tak rzadko mieli okazję mu za coś dziękować… zazwyczaj raczej wyzywali go od palantów i nieczułych draniów, a tu taka odmiana. Cieszył się, że dziewczyna tak dobrze czuła się w ich towarzystwie, że czasem udawało się jej zapomnieć o krzywdzie, jaka ją spotkała kilka miesięcy temu. Cieszył się, że tak szybko zaczęła powracać do względnej normalności; oczywiście względnej normalności, bo wątpił, by jakakolwiek kobieta całkiem zapomniała, o czymś tak strasznym jak gwałt i żyła jak, gdyby nigdy nic nie zaszło. Patrzył na jej słodką twarz, od której teraz biła radość i westchnął z zadowoleniem.

- Co? – zapytała Marta, myśląc, że chce, coś powiedzieć i przestała przeczesywać dłonią jego czarne włosy.

- Nic… ale nie przestawaj – wymruczał i leniwie przymknął oczy.

Zaśmiała się i powróciła do przerwanej przed chwilą czynności, która ją uspokajała i pozwalała oderwać się od rzeczywistości. Było to idealne zajęcie dla kogoś, kto nie wie, co zrobić ze swoimi rękami – a Marta należała do osób, które na tle nerwowym musiała zająć czymś dłonie, bo inaczej zaczynała się denerwować i irytować.

- Hej, może ja już pójdę? – Izzy odezwał się po chwili, zauważając, że dziewczyna przymyka, co chwila oczy – za chwilę mi tu uśniesz!

            Marta poderwała do góry głowę i otworzyła oczy. Przez chwilę nie bardzo wiedziała, co się dzieje, ale szybko oprzytomniała.

            - Wybacz… chyba trochę za dużo wina – powiedziała i lekko się uśmiechnęła.

Stradlin przyjrzał się jej uważnie i niechętnie podniósł się ze swojego miejsca, mówiąc, że powinna się położyć. Odpalił papierosa i wyłączył muzykę. Jeszcze raz popatrzył na Martę, która właśnie gramoliła się go łóżka i odwrócił się w kierunku drzwi.

- Izzy… - usłyszał za sobą cichy głos.

- Hmm? – mruknął z ręką na klamce.

- Zostań… zostań ze mną… - chłopak uniósł brwi i spojrzał na dziewczynę.

Dwuznaczność tego, co powiedziała aż raziła, jednak postanowił tego nie komentować i powlekł się do fotela. Dziewczyno! Pojebało cię? Nigdy nie mów takich rzeczy przy facetach, jeśli nie masz na myśli tego, co oni!Pierdole! Wolę nie myśleć, co zrobiłby Axl na moim miejscu… Wiedział, że każdy bez wyjątku na jego miejscu, od razu odpowiednio by się nią „zajął”. Wiedział, że w ich świecie jedno słowo jakiejś pijanej dziewczyny za dużo i od razu były kłopoty, bo nie do końca świadomie zaciągały napalonych facetów do łóżka. Marta położyła głowę na poduszce, jednak w jednej chwili dotarło do niej, o co właśnie poprosiła Stradlina. Krzyczał w myślach i z niedowierzaniem pokręcił głową,

- O cholera… Izzy… ja… chodziło mi… no… żebyś po prostu posiedz…- wyjąkała.

- Uznajmy, że w twojej prośbie nie ma nic dwuznacznego albo, że ja się tego nie doszukałem – zaśmiał się i dodał – śpij już!

 Speszona dziewczyna nakryła się kołdrą i czuła jak palą ją policzki. No tak, zajebiście! Znów się rumienisz, idiotko! Ale tak… tym razem masz powód… kurwa, jak mogę być taką nienormalną babą i pieprzyć takie teksty do jakiegoś kolesia? Co z tego, że Izzy chyba w najmniejszym stopniu nie jest mną zainteresowany? Co z tego, że jest taki ciepły i cały czas chce mnie chronić, przed… no w sumie nie wiem przed czym… wciąż jest facetem, a wszyscy są tacy sami! Są takimi samymi debilami, którzy skorzystają z każdej okazji, by się komuś władować do łóżka! Cholera no! Może nie powinnam tyle pić? Albo po prostu najpierw myśleć, a dopiero później mówić? Kurde… w sumie powinnam dziękować, że powiedziałam to przy Stradlinie, a nie przy… przy pijanym Duffie? Przy naćpanym Slashu? Fakt… nie ufała tylko Rose’owi, ale nigdy nie była w stanie przewidzieć tego, co zrobi reszta, gdy będzie na haju albo przez alkohol ledwo będzie stać na nogach… Nie żeby miała ich za jakiś napalonych, zboczonych dupków, którzy tylko czekają, żeby kogoś wykorzystać, ale… sam fakt tego, że jej prośba mogła być oczywistą zachętą do seksu…

Izzy siedział w fotelu, pogrążony w myślach i obserwował jak Marta spała niespokojnym snem - co chwila przekręcała się z boku na bok i mamrotała coś niezrozumiałego. Po chwili zaczęła się rzucać i krzyczeć, żeby ktoś ją zostawił.

- Młoda, obudź się! – w jednej sekundzie Stradlin znalazł się przy niej i zaczął nią lekko potrząsać – To tylko sen… - dziewczyna przerażona otworzyła oczy i zupełnie nie wiedziała, co się dzieje, nawet nie wiedziała, że już nie śpi – Marta… to tylko koszmar… już się obudziłaś…

Roztrzęsiona brunetka spojrzała na Izzy’ego i dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niej, że wcale nie jest w Polsce, że nie wraca do domu tym pieprzonym ciemnym parkiem i że nikt jej nie ciągnie w krzaki i nie robi jej krzywdy. Zaczęła ciężko oddychać i próbowała się uspokoić. Jeszcze nigdy nie miała tak realistycznego snu, niemal czuła oddech tego gwałciciela i czuła na sobie jego dłonie.

- Przepraszam… - szepnęła cicho – Obudziłam cię tym?

- Nie… i nie przepraszaj… nic się nie stało…

Otarła łzy, które przed chwilą spływały jej po twarzy i niewiele myśląc, przesunęła się na łóżku robiąc chłopakowi miejsce. Spojrzał na nią pytająco i położył się obok, czując jak dziewczyna kładzie swoją głowę na jego klatce piersiowej.

- Przytul mnie… - powiedziała prawie bezgłośnie i zasnęła obejmowana przez zaskoczonego gitarzystę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz