Rozdział 3 z ilością komentarzy hm... 30
Ok coś tu naskrobałam, mam nadzieję, że nie ma zbyt dużo błędów
W
sumie to nie jestem jakoś szczególnie zadowolona z tego rozdziału…
zupełnie nie planowałam kilku fragmentów i jakimś dziwnym sposobem
pojawiły się w mojej chorej psychice… trochę za melancholijnie w tym
opowiadaniu jest… ale to się zmieni… Marta po prostu musi wyjść z tego
„dołka”, w którym chłopcy ją poznali…
Przy okazji zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie podziękowałam za takie miłe komentarze pod pozostałymi rozdziałami!
dobra…starczy pierdół… czytać i komentować!
***
Dziewczyna,
która właśnie wyszła z łazienki i roztrzepała mokre włosy wokół twarzy,
skierowała się po schodach na parter. Chciała coś zjeść i napić się kawy, która
jakoś pobudziłaby ją do życia – dzisiejszą noc można było zaliczyć do szufladki
z napisem „bezsenność”; co chwilę przewracała się z boku na bok i za każdym
razem, gdy udawało się jej zdrzemnąć, w brutalny sposób została budzona i
wyrywana z objęć Morfeusza. Nawiedzały ją przeróżne koszmary; śnił się jej
gwałt, który miał miejsce kilka miesięcy temu; po zamknięciu oczu powracał
obraz pijanego ojca, który awanturował się o to, że Marta za głośno odgrzewała
sobie obiad; i śniła jej się ostatnia awantura z matką, która kazała usunąć jej
ciążę – owoc wspomnianego wcześniej gwałtu.
- Och… - zawołała
cicho Marta, wchodząc do kuchni i widząc Stevena siedzącego przy stole i
pijącego wódkę – cześć… nie przeszkadzam?
- Jasne, że
nie – powiedział niezbyt przyjaznym tonem i wyłuskał z paczki ostatniego
papierosa. – Napijesz się ze mną?
- Może innym
razem – uśmiechnęła się nieśmiało i dodała – obecnie marzy mi się tylko gorąca
kawa i coś do jedzenia.
Mieszkała
pod jednym dachem z Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata już od ponad dwóch
tygodni i po raz pierwszy od śmierci babci czuła się komuś potrzebna i przez
kogoś akceptowana. Wiedziała, że Duff, Slash i Izzy byli autentycznie
zadowoleni z jej obecności i dość często to okazywali i co najważniejsze
dziewczyna wiedziała, że może na nich polegać i zwrócić się z jakimś problemem.
Co do Stevena… tutaj było różnie – raz ją kompletnie ignorował, raz ze swoim
szerokim uśmiechem żartował i pomagał jej sprzątać, czasem niezbyt miło się do
niej odnosił; zauważyła, że ma to związek z alkoholem, który w siebie wchłaniał
i z narkotykami, z którymi zdecydowanie przesadzał. Jednak mimo wszystko lubiła
go i była wdzięczna, że nie jest takim debilem, jak ostatni członek zespołu
Guns n’Roses, czyli Axl, który przy każdej okazji rzucał w jej kierunku jakimś
niemiłym określeniem, albo próbował w idiotyczny sposób poderwać.
Jednak
wracając do rzeczywistości… Po chwili Marta przygotowywała sobie kanapki w
towarzystwie Stevena, który szybko przesiadł się na blat, na którym kroiła
paprykę. Patrząc na chłopaka, który lustrował wzrokiem tosty, powiedziała:
- Jak chcesz
to… - podsunęła mu talerz z gotowymi kanapkami i dodała – przecież nie zjem
tego wszystkie… - urwała, gdy poczuła na swoich biodrach jakieś ręce
Odwróciła
się szybko, z przerażeniem w oczach i zobaczyła Axla z lubieżnym uśmiechem na
ustach, który niczym się nie przejmując zaczął zjeżdżać rękami coraz niżej.
Strach Marty szybko przerodził się w gniew; Tak, Slash… miałeś rację, nikt
mnie tutaj nie skrzywdzi! Powiedziała sobie w myśli i zamachnęła się z
całej siły, waląc Rose’a w twarz. Nie wiedziała tylko, że ten cios wcale nie
odstraszy chłopaka, tylko wywoła w nim wściekłość. Przycisnął ją do blatu i
chciał odwdzięczyć się dużo silniejszym uderzeniem. Na całe szczęście nie
zdążył tego zrobić, bo jego rozpędzoną dłoń złapał Steven, który rzucił się na
rudego chłopaka, upuszczając przy tym butelkę z wódką, która z hukiem
roztrzaskała się na podłodze.
- Ty gnoju!
– krzyknął Adler, szarpiąc się z czerwonym ze zdenerwowania Axlem – Ty
pierdolony gnoju! – zamachnął się i jego pięść trafiła w łuk brwiowy Rose’a.
Jednak każdy,
kto patrzył z boku na to zamieszanie, wiedział, że blondyn nie ma szans – po
części dlatego, że furia Axla zawsze dodawała mu siły i odwagi, po części
dlatego, że Steven za bardzo się trząsł z nerwów i tracił przez to kontrolę nad
ruchami. No i Steven nawet fizycznie nie górował nad Rose’em, który był kilka
dobrych centymetrów wyższy i potężniej zbudowany. Obaj wylądowali na pokrytej
płytkami posadzce i rudzielec w końcu przejął inicjatywę, tłukąc Popcorna gdzie
popadnie. Sparaliżowana Marta parzyła na to jak na film puszczony w zwolnionym
tempie i nie była w stanie nawet się poruszyć.
- Kurwa!
Pojebało was? Co wy, do chuja, robicie? – do kuchni wpadli Duff i Izzy,
zwabieni hałasem, jaki wyrządzali ich przyjaciele.
McKagan
szybko skoczył do Axla i odciągnął szarpiącego się chłopaka od Adlera, który
kurczowo trzymał się za brzuch. Duff wiedział, ze tylko on jest w stanie
zatrzymać rozsierdzonego rudowłosego, toteż bez żadnych oporów wykręcił mu ręce
i wyprowadził siłą z kuchni. Natomiast Izzy podszedł do Stevena i pomógł
podnieść mu się na nogi i posadził go na krześle.
- No kurwa
pojebało was? O co się biliście? – zapytał ponownie, zupełnie nie zwracając
uwagi na Martę.
- Mówiłem
wam! Mówiłem wam, kurwa, żebyście jej pilnowali, bo ten chuj na nią leci! – warknął
Steven, wskazując głową na zdziwioną dziewczynę i otarł krew, która ciekła mu z
pękniętej wargi.
Chciał
wstać, ale w pomieszczeniu ponownie pojawił się McKagan z wyraźnym
zniecierpliwieniem na twarzy. Zażądał wyjaśnień, ale Adler nic już nie powiedział,
tylko bez słowa wyszedł z kuchni, wciąż trzymając się za obolały brzuch.
- Marta? –
Duff przeniósł swój wzrok na brunetkę i zapytał - co tu chodzi?
- Co on miał
na myśli? Jakie pilnowanie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i uparcie
wpatrywała się w Izzy’ego.
- Eee…
Steven… Steven wścieka się na Axla od jakiegoś czasu… - zaczął koślawo Stradlin
– bo… Axl zabawiał się w studiu z byłą laską Adlera… znaczy wtedy ona była
jeszcze z nim… no i chyba… ma dość zachowania Axla… - urwał i rzucając Duffowi
dziwne spojrzenie, zapytał – Ale jaki to kurwa ma związek z tym, że się bili?
- Bo Steven…
to znaczy… dałam Axlowi w twarz i… no i on chciał mi oddać i wtedy Steven mi
pomógł i zaczęli się szarpać i…
-Dałaś mu w
gębę?! – przerwał jej McKagan – Coś ci zrobił? – zacisnął ręce w pięści i
czekał na odpowiedź.
- Nie… to
znaczy… - Marta zawahała się i dodała – no po prostu się przestraszyłam, bo… bo
robiłam sobie kanapki i nagle ktoś zaczął mnie obejmować! – próbowała panować
nad oddechem, ciągle przypominając sobie jej rozmowy ze Slashem, które
niewątpliwie dużo jej pomagały.
- Zabiję
gada! – Duff zerwał się z miejsca – Kurwa, myślałem, że wystarczająco mu
nagadałem, jak przyjebał się do Joan! – chciał wyjść z kuchni, ale Marta szybko
zagrodziła mu drogę.
- Duff, Duff…
daj mu spokój – wyrzuciła z siebie – Nic się przecież nie stało… on był pijany
i…
Tak… super!
Bronisz kolesia, który się do ciebie dobierał! No po prostu rewelacja! No ale w
sumie był tutaj Steven… przecież nie patrzyłby się na to biernie… pomyślała, wciąż
próbując uspokoić basistę. Cholera… muszę podziękować i Adlerowi i Slashowi…
gdyby nie Saul, to zamiast się bronić, stałabym jak jakaś popieprzona dziewucha
i czekała, aż znudzę się Axlowi! Dużo rozmawiała z Hudsonem, dzięki któremu
nie trzęsła się ze strachu przy każdym przypadkowym i niewinnym dotyku. Pomagał
jej łagodniej przeżyć wstrząs związany ze zmianą środowiska; pomagał uwierzyć w
siebie i przede wszystkim pomagał jej odnaleźć własne „ja”, które zatraciła
przez ostatnie kilka miesięcy.
- Proszę! –
jęknęła Marta – Duff… zrób to dla mnie…
Spojrzała na
Izzy’ego, poszukując u niego pomocy. Stradlin, choć sam miał ochotę zrobić coś
Axlowi, opanował jednak nerwy i posadził prychającego McKagana przy stole.
Postawił przed nim wódkę, dziewczynie wcisnął w rękę butelkę Danielsa i usiadł
na parapecie.
- Ona ma,
kurwa, rację, Duff – powiedział cicho i zapalił papierosa – nic się nie stało i
nie stanie póki mamy ją na oku – przesunął się trochę i zrobił miejsce Marcie,
która dosiadła się do niego i oparła głowę na jego ramieniu – Pij, kurwa i nie
myśl o tym pojebie! – warknął na McKagana i pociągnął spory łyk whisky, którą
brunetka dzierżyła w dłoniach.
Na reakcję
Duffa nie trzeba było długo czekać i już po kilku minutach opróżnił butelkę do
połowy. Mętnym wzrokiem patrzył jak Izzy obejmuje dziewczynę, która ciągle
trzymała głowę na jego ramieniu i co jakiś czas upijała niewielkie łyki
Danielsa. Stopniowo zaczął się uspokajać, jednak wciąż chodziło mu po głowie
to, co chciał zrobić Axl i przypomniał sobie całą idiotyczną sytuację z Joan…
- Izzy…
pożyczysz mi trochę pieniędzy? – powiedziała cicho Marta – chciałabym kupić
parę książek i innych takich… - zawahała się i dodała – ja… kiedyś ci to oddam…
- No coś ty!
Jasne, że ci dam… - wstał i widząc, ze dziewczyna ciągle siedzi, zapytał – no
na co czekasz? Chodź!
Opuścili
kuchnię, pozostawiając McKagana sam na sam z prawie pustą butelką wódki i
następnymi dwiema czekającymi na niego na blacie. Stradlin dał dziewczynie
prawie dwieście dolarów i zapytał, czy chce żeby jej towarzyszył.
- Nie…
poradzę sobie… naprawdę – zapewniła go i szybko wyszła z domu.
Po
kilkunastu minutach marszu, Marta znalazła się w centrum i od razu zapytała
jakiegoś przechodnia o najbliższy sklep plastyczny, w którym kupiła dwa grube
szkicowniki formatu A3 i kilka zestawów miękkich ołówków. Tak bardzo tęskniła
za szkicowaniem; zapomniała nawet, kiedy ostatni raz trzymała w dłoni ołówek i
kiedy coś rysowała. Oczywiście przez dość niską samoocenę, dziewczyna uważała,
że jej zdolności są kiepskie, jednak każdy, kto zobaczyłby te rysunki,
stwierdziłby, że ta młoda kobieta naprawdę ma talent. Niestety żaden z jej
dotychczasowych „obrazów” nie widział światła dziennego.
- Dziękuję
za wszystko i… mógłby mi pan pomóc i powiedzieć, gdzie jest jakaś księgarnia? –
żegnała się właśnie ze sprzedawcą w sklepie plastycznym i od razu ruszyła w
stronę wskazanego jej miejsca.
Kiedy tylko
znalazła się w księgarni, udała się na dział sensacji i thrillerów i szybko
sięgnęła, a raczej poprosiła sprzedawcę o pomoc w ściągnięciu z najwyższej
półki, trzy książki swojego ulubionego pisarza Robina Cooka, których nie mogła
dostać w Polsce. Znalazła także pozycje o podobnej tematyce, nieznanego jej jak
dotąd Michaela Palmera i wybrała dwie z trzech książek, które już zostały wydane
- Recepta Coreya i Siostrzyczki.
- Cholera! –
mruknęła sama do siebie, gdy doszło do niej, że spędziła w głupiej księgarni
ponad dwie godziny – nigdy więcej samotnych zakupów! – i szybkim krokiem udała
się do najbliższego marketu.
Kupiła
trochę owoców, składników, z których miała nadzieję uda jej się przyrządzić
jakiś w miarę znośny obiad i kilka paczek żelków Haribo, które ubóstwiała. W
drodze powrotnej myślała, co powinna powiedzieć Stevenowi, o ile w ogóle będzie
chciał ją słuchać. Wiedziała, że już rano sporo wypił, a co dopiero po całej
tej awanturze z Axlem. No i oczywiście zapewne wziął już codzienną dawkę jakiś
narkotyków; Marta nawet nie chciała wiedzieć, co oni tak naprawdę biorą…
najzwyczajniej bała się tego, co usłyszy, a lepiej jej było z myślą, że po
prostu COŚ biorą.
Następnym i
ostatnim punktem jej „wycieczki” po sklepach, była drogeria, w której kupiła
parę kosmetyków; kilka lakierów i odżywek do paznokci, które wciąż były w
kiepskiej kondycji, tusz do rzęs, jakąś pomadkę i parę innych rzeczy.
- Kurde… już
po drugiej – powiedziała do siebie niezbyt zadowolona, gdy przekroczyła próg
domu i szybko udała się do swojej sypialni, by zostawić tak swoje zakupy i
udała się z resztą reklamówek na dół do pustej kuchni.
Zaczęła na
szybko robić spaghetti. Postawiła wodę na makaron i zamiast, podgrzać gotowy
sos, postanowiła zrobić go sama. Po chwili z jej oczu, na skutek krojenia
cebuli, zaczęły płynąć łzy i zaśmiała się, próbując je wytrzeć. Jednak coraz
bardziej traciła ostrość i zamglił się jej obraz. Odłożyła więc nóż i szybko
odwróciła się od blatu.
- Cześć…
długo cię nie było – w tym samym momencie do kuchni wkroczył Hudson, dzierżąc w
dłoni nic innego jak paczkę Marlboro – Ej… płaczesz?
- Nie –
uśmiechnęła się do niego i wskazała na cebulę – zawsze tak mam przy tym
cholerstwie
- To… to
może ci pomogę? – zapytał całkiem poważnie i dodał – nie jestem biegły w te
klocki, ale palca sobie chyba nie ujebię.
Sięgnął po
butelkę Danielsa, leżącą na parapecie, pociągnął kilka łyków i odpalając
papierosa, zaczął niezbyt umiejętnie kroić w paski cebulę. Co chwila jednak
przerywał i odgarniał z twarzy swoje niesforne włosy i upijał kolejne łyki
alkoholu.
- Slash? –
zagadnęła go i czekała na reakcję.
- Hmmm? –
mruknął tylko i skierował swój wzrok na brunetkę, a przynajmniej tak jej się
wydawało, bo kurtyna ciemnych kudłów, skutecznie zakrywała połowę jego twarzy.
- Chciałam
ci podziękować – powiedziała cicho i widząc pytające spojrzenie Saula, a raczej
domyślając się z milczenia, bo oczywiście nie widziała jego ciemnych oczu, że
nie wie, o co mu chodzi, dodała – dzięki tobie… dzięki tobie jest mi łatwiej z
tym wszystkim… i… - zacięła się na chwilę, ale po chwili kontynuowała – i już
się tak nie boję… - zakończyła trochę ciszej niż się spodziewała i poczuła na
ramieniu dłoń Slasha.
- Cieszę
się, Dziecino – powiedział tylko i objął ją na chwilę ramieniem.
W sumie nie
wiedział, po co to zrobił… ot taki kaprys popieprzonego muzyka, który tęskni za
normalnym życiem i normalnymi kobietami. A Marta była ucieleśnieniem normalnej,
skromnej i nieśmiałej dziewczyny, które, jak się Hudsonowi wydawało, były
gatunkiem prawie wymarłym. Była po prostu słodkim dziewczęciem, które musiało
zderzyć się z brutalną rzeczywistością – za szybko i zbyt gwałtownie. Może
dlatego nazywał ją „Dziecinką”? Bo jako jedyny z całego zespołu widział w tej
młodej i atrakcyjnej dziewczynie skrzywdzone dziecko a nie dorosłą kobietę? Bo
wciąż przypominała mu się scena z pierwszego dnia, a raczej pierwszej nocy jej
pobytu tutaj, gdy płakała jak dziecko wtulona w jego ramiona; gdy kurczowo
trzymała się jego koszulki, jakby zaraz miał się rozpłynąć? Bo widział na
każdym kroku jej niepewność i strach i cholernie chciał temu jakoś zaradzić?
- Co
to było? – zawołała Marta, gdy dobiegł ich trzask drzwi wejściowych.
- Pewnie
Rose… chodzi wkurwiony jakby miał jebany okres – zaśmiał się – czasem nie
nadążam za nim, mimo że to mój przyjaciel…
- Ta… chyba
znam odpowiedź – mruknęła i dodała, odcedzając makaron – dałam mu dziś w gębę,
więc pewnie dlatego – pytający wzrok Slasha, „zmusił” ją do kontynuowania –
posłuchałam twojej rady i… no przezwyciężyłam strach i nie pozwoliłam mu się do
siebie dostawiać
- O kurwa… -
westchnął Hudson – nie wiem czy to było rozważne… mógł ci przecież oddać! Chuj
z tym, że kobiet się nie bije, ale to jest Axl… on ma swoje zasady…
- Steven mi
pomógł… - ucięła i wyciągnęła talerze.
Po chwili
pojawił się lekko rozkojarzony Izzy i pijany Duff z butelką wódki w ręce i
zapalonym papierosem w ustach. Jak tylko się pojawili, Marta szybko podeszła do
Stradlina, chcąc oddać mu resztę pieniędzy, która została jej z zakupów; jednak
brunet zdecydowanie odmówił, mówiąc, by zachowała to na inne wydatki. Trochę
się jej to nie podobało, ale wolała się z nim nie kłócić i w ciszy podała im
gorące spaghetti.
- Steven
jest u siebie? – zapytała nagle chłopaków.
- Ta… chyba
pije – mruknął Izzy i rzucił jej pytające spojrzenie.
Marta jednak
nie zwróciła na to uwagi i szybko przygotowała kolejną porcję obiadu i bez
słowa wyszła z kuchni. Zapukała do pokoju Adlera i nie czekając na odpowiedź,
otworzyła drzwi.
- Mogę?
Przyniosłam ci coś do jedzenia… - powiedziała cicho i omiotła wzrokiem
pomieszczenie.
Zdecydowanie
w tym pokoju był największy bałagan. Szafa była praktycznie pusta, a większa
część ubrań walała się po podłodze, część leżała na fotelu, kolejna część
pokrywała łóżko. Dosłownie wszędzie były pogniecione puszki i puste butelki po
przeróżnych alkoholach. Rzuciła okiem na stolik i zauważyła drobiny białego
proszku – kokaina, pomyślała, Steven… dlaczego ty to robisz?
Dlaczego, do cholery, tak niszczysz sobie życie? Dlaczego nie przestaniesz brać
tego świństwa? Przecież jesteś takim sympatycznym facetem… po co ci to gówno? Naprawdę
lubiła tego chłopaka i nie mogła zaprzeczyć, że się o niego nie bała… wiedziała,
że on miał największe problemy z używkami i zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby
mu pomóc.
- Wyjdź… -
usłyszała obojętny głos Stevena, który siedział przodem do okna na jednym z
krzeseł. – Chcę być sam…
- Steven…
- Zresztą,
kurwa… rób co chcesz – westchnął i ściągnął stopy ze stolika.
Chciał być
miły… naprawdę chciał być miły, ale mu nie wychodziło. Za każdym razem jakaś
nieokreślona siła sprawiała, że robił się złośliwy albo agresywny. A przecież
ta młoda kobieta niczym mu się nie naraziła… była sympatyczna, starała się
nawiązać z nim kontakt, nawet im gotowała, co było cholernym plusem – ile, do
jebanej kurwy, można wpierdalać pizzę? Wiedział, że jego zachowanie w pewnych
przypadkach było wręcz karygodne, jednak starał się to nadrabiać jakimś
względnie dobrym „uczynkiem”. Dlatego na przykład dziś nie mógł wytrzymać, gdy
widział jak Rose się do niej zaleca i na siłę chce ją poderwać.
- Steven? –
chciała, by na nią spojrzał – Dziękuję, że… dzięki, że rano… no wiesz… - urwała
koślawo, widząc jego rozszerzone do granic możliwości źrenice.
Albo właśnie
skończył ćpać, albo wziął taką dawkę, że wciąż poziom koki był zastraszająco
wysoki. Popijał co chwilę solidne łyki wódki, którą ostatnio zabrał Duffowi i
spojrzał na Martę. Intrygowała go… na pewno tyle mógł powiedzieć o niej, jednak
ciągle nie potrafił jej rozszyfrować. Wiedział, że lubiła ich muzykę, że była
ich fanką, jednak w jej zachowaniu nie było nic z tych pieprzonych małolat,
które prawie mdlały na ich widok. Jednakże co do kurwy nędzy robiła w ich domu?
Jakim cudem zdołała „wkraść się” w łaski Stradlina, który miał serce zimniejsze
od lodu?! Który pod tym względem był najgorszy z nich wszystkich, który
praktycznie nie miał żadnych uczuć… Tego samego Stradlina, który bez chwili
zawahania posuwał laski, podczas gdy oni przeszukiwali ich torebki; tego samego
jebanego Stradlina, który w żaden sposób nie szanował kobiet – jak zresztą oni
wszyscy…
- Nie
dziękuj… - wymamrotał i wypił duszkiem prawie pół butelki alkoholu, który
trzymał w dłoniach – nie dziękuj, bo i tak jestem niewartym uwagi chujem, który
pije, ćpa i w sumie niczym nie różni się od tych dupków… nie dziękuj, bo kurwa,
czuję się jak jakiś jebany bohater, którym nie jestem… - zamyślił się i
chwiejnym krokiem podszedł do okna i sięgnął pod parapet po kolejną butelkę,
tym razem wina. – po za tym… każdy by tak zrobił…
Marta nie
miała pojęcia, gdzie podział się ten wiecznie uśmiechnięty chłopak ze zdjęć,
wiecznie wesoły perkusista z klipów Guns n’Roses. Siedział przed nią
nieszczęśliwy młody człowiek, który topił smutki w trunkach i wspomagał się
narkotykami. Siedział przed nią chłopak z problemami większymi niż liczba
sprzedanych płyt Appetite for Destruction.
- Może
jednak zjesz? – zapytała cicho i podeszła do niego z talerzem – zanim będzie
zimne i niedobre…
Po raz
pierwszy tego dnia zobaczyła jak Adler uśmiecha się szeroko i przede wszystkim
szczerze. Z powrotem był tym samym chłopaczkiem, którego pamiętała ze zdjęcia w
jednej z gazet i którego uśmiech był tak zaraźliwy, że nawet największemu
smutasowi kąciki ust same wędrowały do góry. Usiadł przy stole i pochłoną
spaghetti w zawrotnym tempie. Dosłownie w kilka sekund jego humor zmienił się o
sto osiemdziesiąt stopni. Znów stał się tym szalonym, radosnym człowiekiem,
który na każdym koncercie z uczuciem walił w bębny. W końcu dało się z nim
normalnie na luzie rozmawiać, bez zbędnych komentarzy, bez głupich i
idiotycznych przycinków pijanego Popcorna.
- Może
dzisiaj wybierzesz się z nami do Rainbow, co? – zaproponował nagle i znów
wyszczerzył zęby w kierunku dziewczyny.
- Steven… ja
tam nie pasuję… - jęknęła i dodała – wszyscy chleją na umór, ćpają tony
jakiegoś dziadostwa i pieprzą dziwki w kiblach i gdzie się tylko da… i… -
wstrzymała na chwilę oddech i zrozumiała, co powiedziała – to znaczy… nie bierz
tego do siebie… ja…
- No spoko,
Kochaniutka – zawołał radośnie, śmiejąc się – wiem jak jest, kurwa, no nie?
Ale… i tak myślę, że było by zajebiście miło jakbyś kurwa poszła z nami! To
znaczy… ze mną i Duffem, bo Slash ostatnio woli tu, kurwa, siedzieć, a Izzy zaś
kurwa chce coś kombinować z muzyką.
- Może
następnym razem, Popcorn? – spojrzała się na niego i z ulgą zauważyła, że Adler
nie obraził się o to, że mu odmówiła.
W sumie nie
miała ochoty na towarzystwo dwóch facetów, z których nie wiadomo, który jest
bardziej pijany. Nie miała ochoty patrzeć jak Duff nie jest w stanie zrobić
nawet kroku, bo jest tak nawalony; nie chciała patrzeć na Stevena, który wciąga
kokę, albo „zażywa” inne świństwa.
- No trudno…
- powiedział, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. – A to spaghetti zajebiste!
– zawołał to takim tonem, jakby właśnie dostał wymarzony prezent na święta.
Odwzajemniła
jego uśmiech, pocałowała w policzek i opuściła pokój, mówiąc, że ma trochę
rzeczy do zrobienia. Udała się do kuchni i zastała tam tylko Duffa, który pił
jak się zorientowała, kolejną butelkę wódki. Która to już dzisiaj Duff?
Trzecia? Czwarta? Ogarnij się idioto! Jest piąta po południu, a ty już wlałeś w
siebie ze trzy litry alkoholu! Chciała wykrzyczeć mu to, co myśli, to że
boi się o niego, ale miała na to siły i przede wszystkim kim ona była, żeby mu
„wskazywać odpowiednią drogę” albo żeby mu rozkazywać? Była nikim i to był fakt
niepodważalny. Podeszła do zlewu, w którym chłopcy zostawili swoje talerze i
umyła je szybko. Zdziwiło ją to, że McKagan jest taki milczący – zawsze, nie
ważne czy był trzeźwy, czy pijany, był bardzo rozgadanym człowiekiem; teraz
siedział przy stole i co jakiś czas przechylał butelkę, opróżniając ją w
zastraszająco szybkim tempie. Usiadła na przeciwko niego i po chwili blondyn
podniósł głowę.
- Ooo… Długo
tu jesteś? – wybełkotał, patrząc na nią tak, jakby właśnie weszła do
pomieszczenia.
- Duff…
zdążyłam posprzątać po obiedzie! – zawołała trochę ostrzej niż planowała –
Kontaktujesz w ogóle, co dzieje się wokół ciebie?
- Tak, tak…
- powiedział bardziej do siebie niż do niej i zapalił papierosa.
Z trudem
podniósł się w krzesła i chciał wyjść z kuchni – chciał, bo nie był w stanie
dojść do wyjścia; Marta nie wiedziała, czy miał aż tak duże problemy z
koordynacją, czy po prostu mętny wzrok basisty nie pozwalał mu na dostrzeżenie
drzwi. Przez chwilę patrzyła jak mocował się z klamką i nie mogą dłużej patrzeć
na jego wysiłki podeszła do niego i pomogła mu dowlec się na piętro do jego
pokoju.
- Co za…
palant! – powiedziała do siebie i zeszła powrotem do kuchni, by zrobić sobie
herbatę.
Usłyszała
trzask drzwi i jakieś śmiechy. Przez uchylone drzwi zobaczyła Axla w
towarzystwie jakiejś chudej i niezbyt urodziwej blondynki, której ubranie
więcej odkrywało niż zasłąniało. Na pierwszy rzut oka widać było, że to jakaś
dziwka, bo kto normalny chodzi tak ubranym? Odczekała chwilę, aż znajdą się w
pokoju u Axla i udała się do swojego pokoju. Usiadła na łóżku, wyjęła
szkicownik i jeden komplet ołówków i zaczęła szkicować. Zazwyczaj wolała
szkicować mając jakiś obraz czy zdjęcie przed sobą, jednak postać, którą
właśnie rysowała, miała przed oczami za każdym razem, gdy tylko przymknęła
powieki, gdy tylko wspomniała o jedynej osobie, która ją kiedykolwiek kochała.
- Kurwa! –
szepnęła sama do siebie i potargała trzecią kartkę z nieudanym jej zdaniem
rysunkiem.
Nie
potrafiła się skupić, bo ciągle dobiegały ją odgłosy z pokoju Rosa, który był
bezpośrednio pod jej sypialnią. Ciągłe jęki i okrzyki doprowadzały ją do
szaleństwa. No tak… ze mną się nie udało, to pieprzy jakąś kurwę i chce
wszystkim pokazać, że żadna NORMALNA mu nie odmawia, jak ja! Niecierpliwie
rozejrzała się po pokoju i zauważyła na szafie sporej wielkości pudło, na które
wcześniej nie zwracała uwagi. Szybko weszła na krzesło i ściągnęła pakunek.
Odpakowała i zobaczyła, że był to prawie nowy gramofon! Wiedziała dobrze, że
Slash ma pokaźną kolekcję winyli toteż szybko udała się do jego pokoju i
poprosiłaby coś jej pożyczył.
- No ale…
jaki zespół? – zapytał odgarniając z twarzy swoje długie loki.
- Cokolwiek…
byle zagłuszyć tą dziwkę z dołu – jęknęła i dodała – Blue Öyster Cult? Led Zeppelin?
Cokolwiek…
Slash bez
słowa uśmiechnął się i otworzył dość dużą szafkę, w której była cała masa płyt
winylowych, ułożonych albo od ulubionych, albo od daty wydania.
- Bierz, co
chcesz… na dole są koncertowe, a tutaj studyjne – wskazał ręką na jedną z półek
i sięgnął po Marlboro.
Po chwili
Marta wybrała Toys In the Attic Aerosmith i opakowane jeszcze w folię Appetite
for Destruction, które nie zostało jeszcze rozpakowane, bo jak stwierdził
Slash „nie widział powodu, by tracić czas na takie pierdoły”. Szybko mu
podziękowała i udała się do siebie. Szybko włożyła pierwszą płytę do gramofonu,
ustawiła na szóste nagranie i zatopiła się w pierwsze dźwięki Sweet Emotion.
W końcu mogła się skupić się na rysowaniu. Z każdą kolejną kreską, każdym
kolejnym pociągnięciem ołówka czuła się coraz bardziej zrelaksowana i pewna
siebie. Z każdą kolejną minutą na białej kartce papieru pojawiały się coraz to
nowe elementy twarzy kobiety. Przelewała do szkicownika każdy, nawet
najmniejszy szczegół twarzy babci, każdą zmarszczkę, którą pamiętała…
- To jest
to… - powiedziała do siebie i uśmiechnęła się szeroko.
W końcu była
w swoim żywiole – muzyka, którą kocha i możność szkicowania. Tak dawno niczego
nie rysowała i musiała przyznać, że cholernie jej tego brakowało. Muzyka
powalała jej bez większych wysiłków prowadzić po kartce ołówek, który trzymała
w ręku i pozwalała zupełnie zatracić się w tym, co robiła. Gdy zmieniła płytę
zaczęła nawet śpiewać, czego nie robiła chyba od czasu brutalnej napaści na
nią.
I get up around seven
Get out of bed around nine
And I don't worry about nothin’ no
'Cause worryin's a waste of my fuckin’ time
The show usually starts around seven
We go on stage around nine
Get on the bus about eleven
Sippin’ a drink and feelin’ fine
We been dancin’ with Mr. Brownstone
He's been knockin’
He won't leave me alone
I used to do a little but a little wouldn't do
So the little got more and more
I just keep tryin’ to get a little better
Said the little better than before
Get out of bed around nine
And I don't worry about nothin’ no
'Cause worryin's a waste of my fuckin’ time
The show usually starts around seven
We go on stage around nine
Get on the bus about eleven
Sippin’ a drink and feelin’ fine
We been dancin’ with Mr. Brownstone
He's been knockin’
He won't leave me alone
I used to do a little but a little wouldn't do
So the little got more and more
I just keep tryin’ to get a little better
Said the little better than before
- Całkiem
ładnie śpiewasz... - zaskoczona Marta odwróciła się w kierunku drzwi i
zauważyła Izzy’ego, który oczywiście bez pukania wszedł do pokoju.
W sumie
przywykła do tego… żaden z chłopaków nie zadawał sobie trudu, by pukać, ale nie
miała im tego za złe. Jeśli chciała być sama, albo chciała się przebrać w
pokoju to po prostu zmykała drzwi na klucz. Zauważyła, że Stradlin trzyma w
rękach Nightraina i nieśmiertelną paczkę Marlboro, usiadł na fotelu i
powiedział:
- Miałem
kurwa pisać jakieś nowe kawałki, ale nie umiem za chuja się skupić… - rzucił
wymowne spojrzenie na podłogę, gramofon i w końcu na Martę – Rysujesz coś? –
zapytał od razu, jak tylko zobaczył blok kartek w jej rękach – mogę zobaczyć?
Dziewczyna
zarumieniła się i spojrzała na swój rysunek. W jej mniemaniu nie było się czym
chwalić. Ot po prostu zwykłe bazgroły mało zdolnej nastolatki.
- To… to nic
takiego… mówiłam ci, że nie umiem rysować…
Jednak Izzy
nie dał się zwieść jej słowom i podszedł do niej, kładąc wino na szafce nocnej.
Usiadł koło niej i zaniemówił. To, co zobaczył, było dla niego absolutnym
arcydziełem! Spojrzał na radosne oczy, które obserwowały go z kartki papieru i
na zmarszczki na czole jakiejś starszej kobiety. Przez chwilę miał wrażenie, że
ogląda jakieś zdjęcie.
- Kurwa…
pierdolisz, że nie umiesz malować, a to jest jakieś jebane arcydzieło! –
zawołał i spojrzał na Martę z uznaniem – Kto to jest? – wskazał brodą na
niedokończony portret.
- Moja
babcia… - powiedziała cicho, jednak Stradlin bez problemu wyłapał, co mówiła,
mimo dość głośnych dźwięków My Michelle. – Wystarczy, że zamknę oczy i
widzę jej twarz.. widzę jak uśmiechała się do mnie, gdy ją odwiedzałam, widzę
jak smuciła się, gdy dostrzegała moje łzy…- ton jej głosu był coraz smutniejszy
– i widzę jak… jak leży w trumnie spokojna i taka… taka jakby nieszczęśliwa, że
mnie zostawia – odłożyła szkicownik na bok i podkurczyła nogi, obejmując je
ramionami – była całym moim światem i mnie opuściła… Dlaczego, Izzy?
- Nie wiem…
sięgnął po wino i upił łyk podając Marcie – może tak musiało się stać? Może
miałaś uciekać do tego pieprzonego Los Angeles i nas poznać? Przecież, gdyby
ona żyła, uciekłabyś do niej, prawda?
- Pewnie
tak… - pokiwała głową i pociągnęła spory łyk Nightrain’a, krzywiąc się przy tym
– Mocne…
- Dlatego je
kupowaliśmy i kupujemy… tanie, a mocne – zaśmiał się Izzy i zapalił papierosa.
– może przynieść ci piwo?
Pokiwała
przecząco głową i oparła się o ramię Stradlina. Było jej tak dobrze w jego
towarzystwie; nie musiał nawet nic mówić, wystarczy, że siedział koło niej i że
dziewczyna czułą się bezpiecznie. Ot, taki anioł stróż, który był z nią wtedy,
gdy go potrzebowała. A dziś cholernie potrzebowała kogoś takiego… Fakt, że
muzyka i szkicowanie pozwalało się jej odprężyć, ale nie było w stanie usunąć z
jej umysłu myśli – a myślała tego popołudnia zdecydowanie za dużo; myślała o
rodzicach i o tym, że pewnie cieszą się, że znikła z ich życia… pewnie nawet
jej nie szukali; myślała o swoim żałosnym życiu w Polsce; myślała o tym
okropnym gwałcie i wreszcie nie potrafiła wymazać z pamięci tego, że jeszcze do
niedawna była w ciąży.
- Ej,
Kochana, płaczesz? – Izzy poczuł na koszulce łzy dziewczyny – hej… co jest?
Zupełnie nie
wiedział, co się stało. Jeszcze przed chwilą rozmawiała z nim normalnie, a
teraz skulona siedziała i cicho szlochała mu w ramię. Zaczął się zastanawiać,
czy nie powiedział czegoś niewłaściwego, ale przecież do cholery, wszystko było
ok! Objął ją ramieniem i ponownie zapytał, o co chodzi.
- Nic… -
wyszeptała i przytuliła się do niego mocniej – nic, po prostu za dużo dziś
myślę…
Stradlin
przymknął oczy i wypił trochę wina z butelki. Bał się nawet zastanawiać, nad
czym może myśleć Marta… skoro wywołało to u niej łzy, to pewnie nie były to
jakieś miłe wspomnienia. Nie wiedział, czy ma wyciągać od niej na siłę to, co
ją gryzie, czy ma poczekać aż sama mu powie, czy ostatecznie nie robić nic.
Cholernie nie chciał, by się rozkleiła; nie dlatego, że przeszkadzał albo
irytował go płacz, po prostu nie wiedział, co ma robić, by ją uspokoić…
- Powiesz, o
czym? – zapytał ostrożnie, dając jej możliwość wycofania się w każdej chwili.
- Ja… to
znaczy… - otarła szybko łzy i wzięła od Izzy’ego butelkę – myślałam… myślałam o
tym dziecku… - nie wiedziała, czy chłopak wiedział, o czym mówi, więc dodała –
o tym jak poroniłam… – czuła, jak jej oczy ponownie stają się wilgotne, ale
kontynuowała – Kiedy uciekłam z domu, myślałam, że… że to dziecko będzie
początkiem mojego nowego życia… że w końcu będę miała dla kogo żyć, że będę
miała nadzieję na to, że ktoś mnie pokocha tak samo mocno, jak ja je… ale…
straciłam nawet to maleństwo – szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem i poczuła,
jak Stradlin delikatnie kładzie jej dłoń na głowie i zaczyna gładzić jej włosy
– i… z-znów zostałam s-sama…
Brunet
westchnął ciężko i przez chwilę nastała cisza, przerywana cichym łkaniem Marty.
Izzy od niepamiętnych czasów czuł się kompletnie bezradny, tak bardzo chciał
jej pomóc, ściągnąć cały ten ciężar z jej barków… tak zajebiście chciał ją
przytulić do siebie mówiąc, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jednak
patrząc na płaczącą dziewczynę, wiedział doskonale, że wcale dobrze nie jest.
Ciągle zadręczała się przeszłością; ciągle przypominała sobie, jak traktowali
ją rodzice, ciągle myślała o tym pojebie, który ją skrzywdził i ciągle czuła
się niekochana, nieakceptowana i niechciana przez nikogo. A przecież nie
powinna! Przecież miała ich, miała ten pojebany zespół; wiedział, że Slash
bardzo lubił przebywać w jej towarzystwie, wiedział, że Duff cholernie się do
niej przywiązał, a Steven po prostu ją lubił… no i do cholery miała jego! Miała
tego nieczułego gnojka Stradlina, któremu miękło na jej widok serce! Nie chciał
tego przyznać nawet przed samym sobą, ale z każdym dniem coraz bardziej
zależało mu na tej dziewczynie; jednak nie w sensie fizycznym, nie w rozumieniu,
że chce ją przelecieć i żyć długo i szczęśliwie albo porzucić… Zależało mu na
niej, bo była dla niego idealnym wyobrażeniem młodszej siostry, którą trzeba
się zaopiekować, którą trzeba przytulić, gdy płacze i z którą można się
pośmiać. Jednak Izzy prawdziwej siostry nie miał i podświadomie czuł, że
przelewał całą nieulokowaną braterską miłość na Martę.
- Nie płacz,
Malutka – pocałował ją w czoło i zaczął lekko nią kołysać – nie jesteś sama,
masz przecież nas… - urwał na chwilę i wziął głęboki oddech – kurwa…masz mnie…
będę przy tobie tak długo, jak tylko będziesz chciała…
Pomału Marta
zaczęła się uspokajać, jednak wciąż wtulała się w chłopaka, który sam nie miał
ochoty wypuszczać jej z objęć. Dzięki niej nie stracił wiary w to, że nie
jestem takim gnojem, za jakiego się uważał –przecież gdyby taki był, ta
dziewczyna najnormalniej w świecie by mu nie zaufała, bo wyczułaby każdy
nieszczery gest…
- Izzy… -
powiedziała po chwili, gdy przetrawiła, co do niej powiedział – ja… nie wiem,
czy zasługuję na przyjaźń kogoś takiego…
- Jeśli
któreś z nas nie zasługuje to… to najpewniej ja – przerwał jej i skierował jej
twarz tak, by spojrzała mu w oczy – rozumiesz, co do ciebie mówię?
Kiwnęła
lekko głową i cmoknęła go w policzek. Po chwili wstała w łóżka i ponownie
włączyła debiutancką płytę Guns n’Roses. Przeprosiła na chwilę Izzy’ego i udała
się do kuchni po kolejną butelkę wina i po kanapki, które szybko przygotowała.
Z pokoju Axla ciągle dochodziły jęki – widać upojne popołudnie zmieni się w
upojną noc…
- Trzymaj –
podała Stradlinowi talerz i usiadła ponownie przy nim.
Sięgnął po
tosta i zaczął przeżuwać każdy kęs, jednocześnie patrzył na Martę, która w
końcu lekko się rozweseliła. Miał idiotyczną, wręcz narcystyczną świadomość, że
to dzięki niemu i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Otworzył przyniesioną przez
dziewczynę butelkę i upił kilka łyków napoju, opierając się wygodnie o ścianę.
Przymknął oczy i po raz pierwszy od kilku dni poczuł się całkowicie odprężony.
- Co z
nowymi piosenkami? Mówiłeś, że coś komponujesz – zapytała po kilkunastu
minutach brunetka, biorąc do ręki kanapkę.
- Ach…
ostatnio jakoś opornie mi to idzie… -zaśmiał się i dodał – za chuja nie
potrafię się skupić… chociaż ostatnio coś wymyśliłem… nawet udało mi się
wymyślić melodię… - pochwalił się, nie wiedząc, o co za chwilę poprosi
dziewczyna.
-
Zaśpiewasz? – spojrzała na niego tak, że nie potrafił jej odmówić. – Tak bardzo
lubię twój głos…
Stradlin
podniósł się, wyłączył muzykę i siadając w fotelu zaczął nucić:
I tried so hard just to get through to you
But your head's so far
from the realness of truth
Was it just a come on in the dark
Wasn't meant to last long
I think you've worn your welcome honey
I'll just see you along as I sing you this song
Time can pass slowly,
things always change
You day's been numbered
And I've read your last page
You was just a temporary lover
Honey you ain't the first
Lots of others came before you woman
Said but you been the worst...
from the realness of truth
Was it just a come on in the dark
Wasn't meant to last long
I think you've worn your welcome honey
I'll just see you along as I sing you this song
Time can pass slowly,
things always change
You day's been numbered
And I've read your last page
You was just a temporary lover
Honey you ain't the first
Lots of others came before you woman
Said but you been the worst...
- Cholera,
nie lubię śpiewać bez gitary – jęknął i spojrzał błagalnie na Martę, z powrotem
siadając koło niej.
- Dobrze ci
szło! – zawołała i przez chwilę wahała się, czy ma mu zadać pytanie – czy
wszystko, co piszesz ma taki czarny humor?
- Życie jest
pełne gówna, które chce cie dopaść… albo się temu biernie poddajesz albo… albo
podchodzisz do tego na luzie i się z tego śmiejesz… w moim pojmowaniu świata
nie ma niczego nienormalnego… po prostu nie traktuję tego serio… - wytłumaczył
i położył się na łóżku, opierając głowę na udach dziewczyny – mogę, no nie? –
zapytał szybko, nie wiedząc, czy przypadkiem nie przekroczył za bardzo granicy.
- Jasne,
jasne… - powiedziała spokojnie i dodała – wiesz… dzięki wam tak jakoś… czuję
się pewniej i… i mniej się boję?
Stradlin
uśmiechnął się szeroko i w duchu poczuł się jeszcze lepiej. Dużo dla niego
znaczyły słowa Marty, dużo znaczyło samo dziękuję… ludzie tak rzadko mieli
okazję mu za coś dziękować… zazwyczaj raczej wyzywali go od palantów i
nieczułych draniów, a tu taka odmiana. Cieszył się, że dziewczyna tak dobrze
czuła się w ich towarzystwie, że czasem udawało się jej zapomnieć o krzywdzie,
jaka ją spotkała kilka miesięcy temu. Cieszył się, że tak szybko zaczęła
powracać do względnej normalności; oczywiście względnej normalności, bo wątpił,
by jakakolwiek kobieta całkiem zapomniała, o czymś tak strasznym jak gwałt i
żyła jak, gdyby nigdy nic nie zaszło. Patrzył na jej słodką twarz, od której
teraz biła radość i westchnął z zadowoleniem.
- Co? –
zapytała Marta, myśląc, że chce, coś powiedzieć i przestała przeczesywać dłonią
jego czarne włosy.
- Nic… ale
nie przestawaj – wymruczał i leniwie przymknął oczy.
Zaśmiała się
i powróciła do przerwanej przed chwilą czynności, która ją uspokajała i
pozwalała oderwać się od rzeczywistości. Było to idealne zajęcie dla kogoś, kto
nie wie, co zrobić ze swoimi rękami – a Marta należała do osób, które na tle
nerwowym musiała zająć czymś dłonie, bo inaczej zaczynała się denerwować i
irytować.
- Hej, może
ja już pójdę? – Izzy odezwał się po chwili, zauważając, że dziewczyna przymyka,
co chwila oczy – za chwilę mi tu uśniesz!
Marta poderwała do góry głowę i otworzyła oczy. Przez chwilę nie bardzo
wiedziała, co się dzieje, ale szybko oprzytomniała.
- Wybacz… chyba trochę za dużo wina – powiedziała i lekko się uśmiechnęła.
Stradlin
przyjrzał się jej uważnie i niechętnie podniósł się ze swojego miejsca, mówiąc,
że powinna się położyć. Odpalił papierosa i wyłączył muzykę. Jeszcze raz
popatrzył na Martę, która właśnie gramoliła się go łóżka i odwrócił się w
kierunku drzwi.
- Izzy… -
usłyszał za sobą cichy głos.
- Hmm? –
mruknął z ręką na klamce.
- Zostań…
zostań ze mną… - chłopak uniósł brwi i spojrzał na dziewczynę.
Dwuznaczność
tego, co powiedziała aż raziła, jednak postanowił tego nie komentować i powlekł
się do fotela. Dziewczyno! Pojebało cię? Nigdy nie mów takich rzeczy przy
facetach, jeśli nie masz na myśli tego, co oni!Pierdole! Wolę nie myśleć, co
zrobiłby Axl na moim miejscu… Wiedział, że każdy bez wyjątku na jego miejscu,
od razu odpowiednio by się nią „zajął”. Wiedział, że w ich świecie jedno
słowo jakiejś pijanej dziewczyny za dużo i od razu były kłopoty, bo nie do
końca świadomie zaciągały napalonych facetów do łóżka. Marta położyła głowę na
poduszce, jednak w jednej chwili dotarło do niej, o co właśnie poprosiła
Stradlina. Krzyczał w myślach i z niedowierzaniem pokręcił głową,
- O cholera…
Izzy… ja… chodziło mi… no… żebyś po prostu posiedz…- wyjąkała.
- Uznajmy,
że w twojej prośbie nie ma nic dwuznacznego albo, że ja się tego nie doszukałem
– zaśmiał się i dodał – śpij już!
Speszona
dziewczyna nakryła się kołdrą i czuła jak palą ją policzki. No tak,
zajebiście! Znów się rumienisz, idiotko! Ale tak… tym razem masz powód… kurwa,
jak mogę być taką nienormalną babą i pieprzyć takie teksty do jakiegoś kolesia?
Co z tego, że Izzy chyba w najmniejszym stopniu nie jest mną zainteresowany? Co
z tego, że jest taki ciepły i cały czas chce mnie chronić, przed… no w sumie
nie wiem przed czym… wciąż jest facetem, a wszyscy są tacy sami! Są takimi
samymi debilami, którzy skorzystają z każdej okazji, by się komuś władować do
łóżka! Cholera no! Może nie powinnam tyle pić? Albo po prostu najpierw myśleć,
a dopiero później mówić? Kurde… w sumie powinnam dziękować, że powiedziałam to
przy Stradlinie, a nie przy… przy pijanym Duffie? Przy naćpanym Slashu?
Fakt… nie ufała tylko Rose’owi, ale nigdy nie była w stanie przewidzieć tego,
co zrobi reszta, gdy będzie na haju albo przez alkohol ledwo będzie stać na
nogach… Nie żeby miała ich za jakiś napalonych, zboczonych dupków, którzy tylko
czekają, żeby kogoś wykorzystać, ale… sam fakt tego, że jej prośba mogła być
oczywistą zachętą do seksu…
Izzy
siedział w fotelu, pogrążony w myślach i obserwował jak Marta spała
niespokojnym snem - co chwila przekręcała się z boku na bok i mamrotała coś
niezrozumiałego. Po chwili zaczęła się rzucać i krzyczeć, żeby ktoś ją
zostawił.
- Młoda,
obudź się! – w jednej sekundzie Stradlin znalazł się przy niej i zaczął nią
lekko potrząsać – To tylko sen… - dziewczyna przerażona otworzyła oczy i
zupełnie nie wiedziała, co się dzieje, nawet nie wiedziała, że już nie śpi –
Marta… to tylko koszmar… już się obudziłaś…
Roztrzęsiona
brunetka spojrzała na Izzy’ego i dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do
niej, że wcale nie jest w Polsce, że nie wraca do domu tym pieprzonym ciemnym
parkiem i że nikt jej nie ciągnie w krzaki i nie robi jej krzywdy. Zaczęła
ciężko oddychać i próbowała się uspokoić. Jeszcze nigdy nie miała tak
realistycznego snu, niemal czuła oddech tego gwałciciela i czuła na sobie jego
dłonie.
-
Przepraszam… - szepnęła cicho – Obudziłam cię tym?
- Nie… i nie
przepraszaj… nic się nie stało…
Otarła łzy,
które przed chwilą spływały jej po twarzy i niewiele myśląc, przesunęła się na
łóżku robiąc chłopakowi miejsce. Spojrzał na nią pytająco i położył się obok,
czując jak dziewczyna kładzie swoją głowę na jego klatce piersiowej.
- Przytul
mnie… - powiedziała prawie bezgłośnie i zasnęła obejmowana przez zaskoczonego
gitarzystę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz