Komentarze w liczbie 11...
Trochę długawy rozdział mi wyszedł, ale mam po prostu problemy ze skróceniem go
Mam nadzieję, że się spodoba
więc… czytajcie i komentujcie!
***
- C-co się
dzieje? Gdzie ja, do cholery, jestem? – dziewczyna, która dopiero co się
przebudziła, omiotła nieznany jej pokój wzrokiem i zatrzymała się na chłopaku,
który spokojnie siedział na krześle i przypatrywał jej się leniwym wzrokiem –
Więc to… to nie sen?
-
Zdecydowanie nie… - uśmiechnął się i powiedział – nie zdążyłem ci pokazać
twojego pokoju, bo zasnęłaś tutaj i nie było sensu cię budzić…
- Tutaj?
Spałam tutaj? W twoim pokoju? – zawołała i wyskoczyła z łóżka jak oparzona – A
ty?
- Cierpię na
bezsenność… próbowałem stworzyć parę nowych kawałków…
Uspokojona
Marta, pobiegła szybko do łazienki, żeby założyć swoje przetarte jeansy i
zniszczone trampki i została zaprowadzona do kuchni, w której jak można się
spodziewać panował artystyczny nieład; w zlewie piętrzyła się sterta
talerzy i szklanek, po podłodze walały się zgniecione puszki po piwie i o dziwo
po napojach bezalkoholowych i oczywiście wszechobecne pudełka po fast foodach
zajmowały większą część stołu.
Izzy jednym
ruchem ręki zrzucił je na podłogę i wskazał dziewczynie krzesło. Nalał sobie
whisky do szklanki, a dziewczynie podał butelkę wody i zabrał się za robienie
tostów – jednej z nielicznych rzeczy, którą w jego mniemaniu dało się zjeść.
Zastanawiał się jednocześnie, kiedy któryś z chłopaków wstanie, chociaż
szczerze wątpił, żeby to nastąpiło w miarę szybko; koło czwartej w nocy
półprzytomny Axl holował urżniętego jak trzy świnie Slasha, a naćpany do granic
możliwości Steven, który ledwie trzymał się na nogach, ciągnął za sobą kompletnie
niekontaktującego i niewiedzącego, kim jest Duffa. Wiedział, że gdyby poszedł z
nimi, byłby w takim samym stanie, ale dziękował niebiosom, za to, że jego matka
była w mieście na badaniach w pobliskim szpitalu i chciała się z nim spotkać;
tylko dzięki temu przypadkowi spotkał dziewczynę, która w tej chwili siedziała
w jego kuchni.
- Izzy? –
dobiegł go głos dziewczyny – Czy… mogę o coś prosić? – odczekała, aż da jej
znać czy może kontynuować, ale nie zdążyła powiedzieć ani słowa, bo do kuchni
wkroczył się wysoki blondyn, który podtrzymywał się framugi drzwi, by zachować
pionową pozycję.
- Stary,
kurwa… więcej nie piję… Mamy jakieś prochy na kaca? – wyjęczał, nawet nie
zauważając dziewczyny siedzącej przy stole i ruszył chwiejnym krokiem do
najbliższego krzesła.
Marta, która
sięgała akurat ręką po tosta, zastygła w takiej pozycji i z otwartymi ustami
wpatrywała się w chłopaka. Widziała ich zdjęcia kilka razy w gazecie, ale nie
miała pojęcia, że basista jest tak wysoki! Chociaż może było to wynikiem jej
przeraźliwego kompleksu wzrostu, który sprawiał, że dla niej każdy był
olbrzymem. Dodatkowo w przeciwieństwie do Stradlina, jego osoba wzbudzała w
niej mieszane uczucia – z jednej strony wydawał się sympatycznym człowiekiem, a
z drugiej było w nim coś niebezpiecznego i odpychającego, jednak Marta
założyła, że było to wynikiem wyraźnego zmęczenia, jakie malowało się na jego
skacowanej twarzy…
- Trzymaj –
ciemnowłosy rzucił w jego kierunku pudełko z jakimiś tabletkami i postawił
przed nim napełnioną wodą szklankę. Rzucił Marcie rozbawione spojrzenie i oparł
się o blat.
- Dzię…
kurwa! Kim ty jesteś i co robisz w mojej jebanej kuchni? – zwołał zaskoczony
Duff, gdy jego wzrok spoczął na dziewczynie i po chwili złapał się za głowę,
wydając z siebie cichy syk.
Stradlin
chwycił go za ramię i pociągnął w stronę drzwi, mówiąc Marcie, by chwilę
zaczekała. Zaprowadził swojego przyjaciela do salonu, posadził go na kanapie i
powiedział:
- Ta
dziewczyna to Marta… pomieszka z nami jakiś czas, jeśli się zgodzicie – rzucił
mu dziwne spojrzenie i dodał – staraj się być miły, dobra?
- Ja… jasne…
a skąd się tu wzięła? To jakaś twoja znajoma, czy kurwa kto?
- Uznajmy,
że znajoma…od wczoraj … Jest w ciężkiej sytuacji, uciekła z domu i chcę jej
pomóc ok? – zapytał i po namyśle dodał – nie musisz się chwalić tym, co ci
powiedziałem… po prostu uznaj ją za moją znajomą…
- Dobra,
dobra – powiedział słabym głosem Duff i z trudem podniósł się na nogi –
tajemnica to tajemnica… a czy ona w ogóle, kurwa, wie, kim jesteśmy? – zapytał
i po krótkich wyjaśnieniach, powlekł się z powrotem do kuchni nie zauważając,
że Izzy skierował się w zupełnie innym kierunku.
Marta
siedziała w takiej samej pozycji, w jakiej ją zostawili, toteż chłopak podszedł
do niej i się przedstawił.
- No… Duff
jestem… ale to już wiesz – powiedział i z trudem skłonił się lekko, po czym
zajął swoje wcześniejsze miejsce – Izzy powiedział, że pomieszkasz jakiś czas z
nami… nie mam nic przeciwko – uśmiechnął się słabo i wycisnął na rękę dwie
tabletki, które wcześniej rzucił mu jego przyjaciel i szybko je połknął
odchylając gwałtownie głowę do tyłu, co jak wiadomo spowodowało kolejną falę
niemiłosiernego bólu. – Marta, tak?
Dziewczyna
kiwnęła głową i wstała podchodząc do miejsca, które wcześniej zajmował Izzy.
- Na pewno
nie będzie ci to przeszkadzać? – zapytała onieśmielona jego osobą i po chwili
ponownie usiadła za stołem.
Czuła na
sobie jego spojrzenie, wiedziała, że lustrował ją wzrokiem z góry do dołu i z
powrotem i wcale nie czuła się z tego powodu komfortowo; jego przenikliwe
orzechowe oczy zachowywały się jak rentgen – nie wiedziała tylko, czy
przeszywał ją na wylot czy skupiał się na wyobrażeniu tego, co ma pod ubraniem.
- Spoko…
wydajesz się sympatyczna – widząc, że jej skóra na twarzy przybiera kolor
dojrzałej wiśni, zaśmiał się wesoło – Rumienisz się? Kurwa… to teraz takie
rzadkie… - zamyślił się i podążył za nią wzrokiem, gdy skierowała się w stronę
okna.
- Zawszę tak
reaguję, gdy ktoś gada takie głupoty – odpowiedziała i usiadła na parapecie,
zakładając nogę na nogę.
-Głupoty,
powiadasz? – powiedział bardziej do jej nóg niż do niej i dodał – chyba nie
masz zbyt wysokiej jebanej samooceny? – widząc, jak ponownie się rumieni,
uznał, ze to odpowiedź – Więc trzeba będzie nad tym popracować…
Niewątpliwie
ta dziewczyna miała coś w sobie, co sprawiało, że ciężko było mu odwrócić
wzrok. Była zgrabna, ładna, na pustą nie wyglądała no i przede wszystkim była
zajebiście niska – a Duff kochał drobne i niewysokie dziewczyny. Fakt, że w
swoim życiu nie przywiązywał zbytniej wagi do wyglądu i charakteru kobiet, bo
były mu potrzebne tylko do zaspokojenia pragnień, a nie do wiązania się z nimi,
jednak lubił podziwiać i lubił cholernie obserwować piękne panie, szczególnie
jeśli należały do grupy, które otwierały usta, by coś powiedzieć, a nie po to
by robić każdemu napotkanemu frajerowi loda.
- Mógłbyś
przestać udawać, że interesuje cię nadruk na mojej koszulce? – zniecierpliwiona
Marta zauważyła, że wzrok McKagana spoczął na czole Keitha Richardsa, którego
wizerunek miała na t-shircie.
- Kurwa co?
– zapytał zaskoczony i widząc jak krzyżuje ręce na piersi, uśmiechnął się –
Kochana, typowy męski odruch… w patrzeniu na ładne kobiety, nie ma nic złego i
niestosownego…
- Swojej
przyszłej żonie też tak powiesz, jak będzie zazdrosna? – zapytała z przekąsem.
- Skąd
wiesz, że znajdę kogoś, kto pokocha mnie a nie moją jebaną popularność? Ale…
Jeśli będzie miała dostatecznie piękne wnętrze i będzie śliczna, to nie będę
musiał podziwiać innych kobiet – odpowiedział szczerze, wstając i bez problemu
sięgając na leżące na lodówce Marlboro – możesz otworzyć okno? – zapytał i
odpalił pierwszego papierosa.
Stał na
środku kuchni ubrany tylko w ciemne krótkie spodenki i raz po raz zaciągał się,
obserwując, jak dziewczyna podkurcza nogi pod brodę, nie mogąc znieść dłużej
jego natarczywego wzroku. Oczywiście nie wiedział, co sprawia, że Marta trochę
dziwnie się zachowuje i przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, że
Stradlin nie powiedział mu wszystkiego. Nie miał pomysłu, co powinien zrobić,
ani co powiedzieć, więc usiadł na parapecie, patrząc prosto na nią i
przekładając prawą nogę tak, że znalazła się na dworze.
- Coś się
stało?
- N-nie
lubię, jak ktoś się tak na mnie patrzy – szepnęła, obejmując ramionami kolana i
zaczęła się lekko kołysać, jakby miała chorobę sierocą.
Nie miała
pojęcia, co McKagan dowiedział się o niej od Izzy’ego, nie wiedziała, czy może
mu zaufać tak jak czarnowłosemu chłopakowi i do tego wszystkiego nie potrafiła
rozszyfrować jego dziwnego wzroku. Czego do cholery chcesz, McKagan?! Już
mnie rozbierasz wzrokiem czy tylko próbujesz czytać mi w myślach?
- Czyli nie
w porządku – zamyślił się Duff, patrząc na ulicę, którą widział z okna i nagle
go oświeciło – zazwyczaj, kurwa, nie zadaję takich pytań… ale… - urwał, nie
wiedząc, jak skończyć – Pierdole… po prostu mogę, o coś zapytać? – poczekał na
potwierdzenie i w końcu przedstawił teorię, która zaświtała mu w głowie i która
jak mu się początkowo wydawało, była wytworem jego chorej, naładowanej heroiną
i alkoholem wyobraźni – czemu zachowujesz się kurwa jak… jakby ktoś zrobić ci
eee… krzywdę? – jego bystre spojrzenie zarejestrowało, że Marta jeszcze
bardziej skuliła się w sobie i że w jej oczach pojawił się strach. Wypuścił
głośno powietrze i odpalił kolejnego papierosa – kurwa… powiedz, do chuja, że
to nieprawda! – zawołał, a widząc łzy w jej oczach, odwrócił wzrok i powiedział
do siebie – dopadłbym skurwiela… urwał jaja i kurwa obdarł ze skóry… - zamilkł
i popatrzył na dziewczynę, która starała się drżącymi rękami, wytrzeć oczy –
Izzy mówił, że uciekłaś z domu… to był powód?
Lekko
kiwnęła głową i starała się uspokoić. Powiedziała sobie, że nie będzie się
rozklejać przy kolejnym facecie i wpędzać go w niekomfortową sytuację.
Doskonale wiedziała, że faceci nie lubili płaczu… ba, można nawet powiedzieć,
że się go bali, bo tak naprawdę nie wiedzieli, co z taką płaczącą osobą zrobić…
A ona znowu beczała!
- N-nie
mogłam tam zostać… moja mama oszalała jak jej powiedziałam, że zaszłam w ciążę…
- W co,
kurwa?! – przerwał jej, nie zważając na swój zbyt ostry ton. Z ręki wypadł mu
niedopalony papieros, który wylądował na nogawce jego spodni, wypalając na nich
dziurę – Jesteś… - urwał i jeszcze raz obrzucił wzrokiem jej postać – nie…
kurwa… jesteś na to za chuda…- kolejna pauza - byłaś w ciąży? – kiwnęła tylko
głową – a co…
- Co się
stało z dzieckiem? Poroniłam… niecałe dwa tygodnie temu.. – powiedziała,
ocierając łzy – możemy o tym nie rozmawiać teraz?
Chłopak
szybko zreflektował się i od razu niezdarnie przeprosił. Sięgnął po butelkę
wódki, która leżała w pobliżu i pociągnął duży łyk. Na chwilę zapadła
niezręczna cisza, podczas której McKagan zastanawiał się, czy nie powinien
jakoś tej dziewczyny pocieszyć, albo podnieść na duchu. Gwałt! Nie wiedział,
jakim trzeba być dupkiem, żeby zrobić coś takiego kobiecie… Nie chciał nawet
wiedzieć, jak czuje się zgwałcona kobieta, co myśli zgwałcona kobieta i jak
bardzo zapada jej w pamięć ten koszmar. I choć sam miał mnóstwo kobiet, nigdy w
życiu nie użył przeciwko nim siły i nigdy do niczego ich nie zmuszał…
oczywiście wiedział doskonale, że nawet gdyby chciał użyć „odpowiednich
argumentów” to najnormalniej w świecie nie musiałby, bo setki głupiutkich
dziewczyn rozkładało przed nim nogi, zanim jeszcze zdążył się odezwać. Fakt, że
często wykorzystywali kobiety, ale tu chodziło o zwykłe porzucenie, przygodę na
jedną noc, „złamanie serca” jakiejś napalonej na nich fance, a nie jakąś
pieprzoną przemoc fizyczną, która na zawsze pozostawia ślad w psychice! Nie raz
widząc, jak Axl zachowuje się w stosunku do kobiet, miał ochotę trzepnąć do w
głowę, ale… no właśnie jakie „ale”? Ale Axl nie posuwał się do takiego czegoś?
Ale te dziewczyny same pchały się mu do łóżka? Ale to nie była przemoc tylko
ostry seks, w którym tak się lubował? Każde tłumaczenie jest dobre, by
usprawiedliwić gwałtowny charakter przyjaciela… a jednak czy on trochę nie
przeginał? Kurwa… nie myśl o tym teraz palancie!, skarcił siebie w
myślach i przez chwilę rozważał, czy nie położyć Marcie dłoni na ramieniu, żeby
dodać jej otuchy. W połowie drogi jednak zrezygnował, bojąc się jej reakcji.
- To… hmmm…
jakiej muzyki słuchasz? – inny temat po prostu nie przychodził mu do głowy, a
muzyka była dla niego czymś, w czym po prostu czuł się dobrze. – Prócz nas jak
się domyślam…
- The Damned, Ozzy’ego Osbourne’a, czasem The Doors,
Aerosmith… Rolling Stones’ów – wyliczała i uśmiechnęła się do swojej koszulki –
nic, czego można by się spodziewać po takiej dziewczynie – zaśmiała się,
przypominając sobie wczorajsze zdziwienie Stradlina – ponoć nie wyglądam na
kogoś, kto lubi Rock i Punk…
- No tak,
tak… wyglądasz na zbyt delikatną na taką muzykę – Duff przymknął oczy,
wciągając dym z czwartego papierosa do płuc – Grasz może na jakimś
instrumencie? Gitarze? Szkoda… coś zajebiście pięknego… czujesz jak pod palcami
przepływa ci muzyka… wyłapujesz każde nawet najdrobniejsze drgania strun… po
prostu znajdujesz się w innym pieprzonym świecie… w świecie, w którym masz
kontrolę nad wszystkim, w świecie, w którym ty decydujesz, co za chwilę się stanie…nieważne,
kurwa – urwał wywód i dodał – za chwilę poznasz Axla…
Ledwie to
powiedział, a drzwi otworzyły się i staną w nich Rose ubrany w skórzane, czarne
spodnie i naciągnięty T-shirt. Obrzucił wzrokiem pomieszczenie, a na widok
Duffa siedzącego z Martą na parapecie, uśmiechnął się kpiąco i podszedł do
nich.
- Stradlin
nie mówił, że ma tak piękną koleżankę… gdybym wiedział, przyszedłbym wcześniej
– ton jego głosu był tak odmienny od ciepłego brzmienia Izzy’ego i Duffa – no
ślicznotko… nie przedstawisz się? Czyżbym cię tak onieśmielał?
Podobnie jak
McKagan zlustrował ją wzrokiem, jednak on zachowywał się tak jakby ubrania,
które miała na sobie, nie istniały, jakby stała przed nim kompletnie naga
kobieta. Marta zdawała sobie sprawę z tego, że rudzielec zapewne myśli o tym,
co mógłby z nią robić, gdyby zostali sami i przerażające wizje zaczęły
przelatywać jej przez głowę…
- Odpuść
sobie, Axl – odezwał się Duff, który widział, co działo się z dziewczyną i nie
mógł tego znieść.
-
Przeszkadzasz nam – zabrzmiało to tak dwuznacznie, że aż blondyn zamknął
oczy, żeby na chwilę się uspokoić. – Kochanie, może się gdzieś przejdziemy?
Porozmawiamy… lepiej się poznamy?
Duff widząc,
jak Marcie trzęsą się ręce, wstał i wyprowadził ją z kuchni, mówiąc Axlowi, że
idą do Slasha i żeby się odpieprzył od niej. Po chwili prowadził ją po schodach
na piętro, nie zatrzymując się nawet na chwilę.
- To boli… -
szepnęła dziewczyna i spojrzała błagalnym wzrokiem na Duffa.
- Och…
wybacz! Po prostu jak się kurwa na niego patrzę… - odetchnął głęboko i
kontynuował – ciul gapił się tak, jakby samym wzrokiem chciał cię rozebrać!
Jakby… jakby chciał cię przelecieć na tym jebanym parapecie!– zawołał
wzburzony.
- Też się
patrzyłeś na mnie – przypomniała mu – czym się od niego różnisz? Obaj gapiliście
się na mnie jakbyście nie widzieli od miesiąca żadnej kobiety!
- Nigdy…
więcej… nie… porównuj… mnie z… Axlem! – słowa Marty podziałały na basistę, jak
płachta na byka i wyrzucał z siebie pojedyncze słowa, robiąc po każdym słowie
krótką pauzę – Rozumiesz, kurwa? – złapał ją za ramiona i przygwoździł do
ściany – Nie jestem takim pojebem! – warknął i uderzył pięścią w ścianę tuż
obok jej głowy– Patrzenie, kurwa, to zwykłe podziwianie i tyle, a kurwa prawie
gwałcenie wzrokiem to co innego!
Nie zauważył,
lekkiego drgania dolnej wargi dziewczyny - pierwszej oznaki zbliżającego się
wybuchu płaczu… po chwili całe jej ciało drżało ze strachu. Stała z
rozsierdzonym facetem w pustym korytarzu i nie miała, dokąd uciec. Nie dość, że
był o około trzydzieści centymetrów wyższy, to jeszcze żelazny uścisk jego
dłoni nie pozwalał jej nawet na najdrobniejszy ruch.
- O kurwa… -
jęknął i szybko puścił dziewczynę, która osunęła się po ścianie na podłogę i
zaczęła cicho szlochać. – Jezu… przepraszam, trochę mnie poniosło… ja… po
prostu nie jestem taki pojebany jak Rose… nie jestem – Duff nie wiedział czy
bardziej chciał przekonać siebie czy szlochającą Martę – No nie płacz –
przyklęknął przy niej i niepewnie dotknął jej dłoni – błagam… ja naprawdę nie
chciałem, żeby… Marta?
- Też
przepraszam… czasem panikuję i… i przypominam sobie to wszystko… - powiedziała
słabym głosem i wierzchem dłoni otarła łzy, które na szczęście przestały płynąć
– i… nie jesteś taki jak on… przepraszam, nie pomyślałam, co mówię.
-
Dziewczyno, dziewczyno… nie musisz przepraszać – wstał szybko i pomógł jej się
podnieść i w ramach zadośćuczynienia krótko ją przytulił – no… a teraz
rozchmurz się, bo idziemy poznać cię ze Slashem – czuł drżenie jej ciała, gdy
ją objął i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
Zaprowadził
ją do dość dużej sypialni, której większa część była zajęta przez gitary. Marta
rozpoznała swojego ukochanego Gibsona Les Paula Standard, B.C.Rich’a i Travis
Bean’a. Ściany pokryte były przeróżnymi plakatami, większość z nich
przedstawiała ulubione zespoły Slasha, jednak dziewczyna dostrzegła też kilka
postaci nagich kobiet.
- Największy
skarb Slasha – powiedział Duff, podążając za wzrokiem Marty i zatrzymując się
na jednym z instrumentów. Z zadowoleniem zauważył, że była już dużo spokojniejsza
niż kilka chwil temu – kocha ją bardziej niż jakąkolwiek kobietę… I teraz patrz
uważnie – zaśmiał się i podszedł do łóżka – Ej! Ktoś chce ci zajebać Les Paula!
– wrzasnął mu nad uchem.
Saul Hudson
wyskoczył z spod kołdry jakby się paliło i rozejrzał się dziko po pokoju,
pytając, co się stało.
- Nic, nic…
chciałem ci przedstawić Martę – skinął głową na dziewczynę, która spuściła
wzrok, by ukryć zmieszanie faktem, że stoi przed najlepszym gitarzysta świata –
Koleżankę Izzy’ego, która zamieszka z nami jakiś czas.
Lekko
rozkojarzony kudłaty chłopak spojrzał na dziewczynę i niepewnie się uśmiechnął.
Zamienił z nią kilka słów poszedł do łazienki. Natomiast McKagan spokojnie
przypatrywał się brunetce, która wpatrywała się w drzwi, w których przed chwilą
zniknął Slash.
- Zawsze
jest taki… nieśmiały? – zapytała po chwili milczenia.
- Nie… -
zaśmiał się i wyszli z pokoju – zresztą wkrótce się o tym przekonasz. Wystarczy
odpowiednia ilość naszego przyjaciela Danielsa. Wiesz co? – widząc pytające
spojrzenie powiedział – nie sądzisz, że powinniśmy kupić ci jakieś ciuchy? Nie
możesz wiecznie łazić w najlepszym T-shircie Stradlina…
-
Zapomniałeś chyba, że nie mam pieniędzy – powiedziała, od razu tracąc humor.
- Pamiętam,
ale tak się składa, że ja mam ich zajebiście dużo – zniecierpliwiony przewrócił
oczami i dodał – mamusia nauczyła mnie, że należy się dzielić tym, co się ma… I
poznasz moją ukochaną siostrzyczkę… nie widziałem jej od miesięcy! – zawołał z
uśmiechem.
W tym samym
czasie w kuchni Axl siedział przy stole i relacjonował skacowanemu Stevenowi,
co wydarzyło się zanim wstał.
- Stary,
mówię ci, kurwa, gorąca cizia! Żebyś ją widział… Izzy przyprowadził ją wczoraj
wieczorem… ja pierdole, jak Stradlin mógł być taką ciotą i jej nie wyobracać na
wszystkie strony?!
- Może mu
się nie podoba – powiedział bez entuzjazmu Adler, popijając wódkę, którą
zostawił wcześniej Duff.
- A jakie to
ma, kurwa, znaczenie? Ma cycki na swoim miejscu i cipę, czyli pierdolić się
można! Tylko kurwa, Duff się do niej chyba przyjebał… ale pewnie go nie będzie
suczka chciała… a nawet jeśli… chuj z tym! Komu by to przeszkadzało?
Steven
spojrzał na niego dziwnym wzrokiem i prychnął. Od samego początku tej
„fascynującej” opowieści Axla, w Popcornie gotowało się z nerwów. Skoro to była
jakaś tam pieprzona znajoma Izzy’ego, to niech tak zostanie. Jeśli to tylko
znajoma, to niech się nią zajmie Duff, skoro jest zainteresowany. Co go to
kurwa obchodziło? Mieli niepisaną umowę, żeby nie ruszać dziewczyn przyjaciół,
a Axl, kurwa wszystko olewał! Pieprzyłby wszystko, co ma odpowiednio duże cycki
i rozkłada nogi na sam jego widok!
- Tak,
kurwa… w tym jesteś najlepszy, nie? – zapytał z nerwami, a Rose spojrzał na
niego pytająco – Daje ci to większą satysfakcję jak bzykniesz jakąś, kurwa mać,
zajętą dziewczynę? Lepiej się posuwa, ze świadomością, że to laska twojego
przyjaciela? Szybciej ci, kurwa, staje? – warknął i wyszedł, trzaskając
drzwiami.
Nie
pamiętał, kiedy ostatnio był tak wkurzony. Wszystko się w nim trzęsło z nerwów.
Co chwila powracał mu przed oczy obraz Adriany Smith, jego byłej dziewczyny,
która dawała dupy Axlowi, i która pieprzyła się z tym idiotą w studiu
nagraniowym podczas sesji z Rocket Queen! Nie był w stanie wybaczyć tego
przyjacielowi; fakt, że udawał, że wszystko jest ok, ale w środku czuł jak
płonie, czuł jak jego serce wściekle bije i przede wszystkim czuł się poniżony,
jak jeszcze nigdy w życiu. Może i nie był wzorem wiernego i zajebistego faceta,
ale zależało mu na Adrianie i nie mógł zrozumieć jak ta kurwa mogła rzucić się
Rose’owi w ramiona i jak kurwa ten ciul mógł ją bez jakiegokolwiek skrępowania
posuwać za plecami Adlera?!
- Co,
kurwa?! Jak leziesz?! – w zamyśleniu i nerwach nawet nie zauważył, że na
schodach ktoś stoi i z impetem wpadł na drobną dziewczynę, która zwaliła się na
stopnie, boleśnie tłukąc sobie plecy – Sorry, kurwa – zawołał, przez chwilę nie
wiedząc, kim ona jest – ty jesteś tą laską od Izzy’ego?
- Jest naszą
znajomą – odezwał się Duff, który stał na szczycie schodów i szybko zszedł do
Marty, by pomóc jej wstać – Marta, to jest właśnie Steven – powiedział
spokojnie do dziewczyny, która w oszołomieniu nie była w stanie wydusić z
siebie słowa. – W porządku, Popcorn? – widząc wzrok McKagana, brunetka powoli
zeszła ze schodów i udała się do salonu – co jest, kurwa? – zapytał cicho
wzburzonego chłopaka, gdy miał pewność, że Marta jest wystarczająco daleko.
- Nic! Tylko
uważajcie na tę cizię… - warknął i chciał odejść, ale dłoń Duffa zakleszczyła
się na jego ramieniu.
- Co ty do
mnie pierdolisz?!
- Wpadła
Axlowi w oko, więc tylko uprzedzam – powiedział trochę spokojniej i dodał –
Kurwa, na co się gapisz? Mówię, co od niego słyszałem!
- Dobra,
spokojnie… dzięki, Stary – puścił go i klepnął w plecy, dodając – ja też to
kurwa wyczaiłem… - powiedziawszy to, skierował się prosto do swojego pokoju i
szybko nałożył na siebie czarne spodnie, kowbojki i koszulkę z logiem Ramones i
pobiegł do salonu, gdzie zastał siedzącą na kanapie Martę.
Po chwili
mijali kolejne ulice zmierzając do bardziej zabudowanego terenu. Widząc, że
dziewczyna ma na sobie tylko t-shirt, zarzucił jej na ramiona swoją skórzaną
kurtkę, w której Marta oczywiście „pływała”, jednak nie miało to żadnego
znaczenia, przynajmniej nie trzęsła się z zimna przy każdym drobnym powiewie
wiatru. McKagan robił wszystko, by uniknąć jakiś konfrontacji z fanami; jednak
kilka razy zaczepiło ich parę osób, którym Duff cierpliwie podpisywał podsuwane
świstki papieru. Kilkanaście minut i pięć autografów później chłopak wprowadził
ją do dość dużego sklepu z ubraniami.
- Joan,
jesteś tu gdzieś? – zawołał głośno, tak by było go słychać nawet na końcu
sklepu.
- Duffy? – z
zaplecza wyszła niewysoka kobieta, mogąca mieć najwyżej trzydzieści lat – ach,
co sprowadza gwiazdę rocka w moje skromne progi? – po chwili chłopak trzymał ją
w ramionach, unosząc wysoko nad podłogę.
- Ciuchy,
koteczku, ciuchy – postawił ją na ziemi i odwrócił się do Marty, która w ciszy
obserwowała czułe powitanie rodzeństwa – To nasza… nasza znajoma… potrzebuje
ubrań…
- To znaczy?
– zapytała, nie bardzo wiedząc, co jej brat ma na myśli, mówiąc „ubrania”.
- No…
wszystko! Jakieś pieprzone bluzki, spodnie… kurtkę… i w ogóle.
- Dobrze,
dobrze… - westchnęła i dodała – a co ty zamierzasz tak tu stać? Wynocha! Wróć
za półtora godziny, będziemy gotowe – mrugnęła do Marty i wypchała McKagana ze
sklepu – To zaczniemy od spodni, co?
Po chwili
Joan podawała dziewczynie najróżniejsze ubrania, które Marta chcąc nie chcąc,
musiała przymierzać. Po kilkunastu parach spodni siostra
najniebezpieczniejszego basisty świata, jęknęła:
- Kochana,
musisz trochę przytyć! Nie mam mniejszych rozmiarów… - właśnie odłożyła parę w
rozmiarze 2 [Polskie 34, jak mniemam – przyp.aut.], które były troszkę za duże
na wychudzoną brunetkę – a tak właściwie, to jak ich poznałaś? Bo wiesz… miałam
okazję poznać kilka tych ich znajomych, a przecież ty nie wyglądasz na
taką i chyba nie jesteś jedną z nich, prawda?
- Izzy przez
przypadek spotkał mnie na ulicy i jak dowiedział się, że nie mam gdzie
mieszkać, zaproponował pomoc – powiedziała przymierzając koszulkę z Tweety’m na
przedzie.
- Stradlin?
– zapytała zdumiona – Mówimy na pewno o tym samym facecie? – zauważyła, że
Marta nie wie, o co jej chodzi i szybko wyjaśniła – miałam okazję ich poznać,
nawet mieszkałam kilka tygodni u nich i… szczerze mówiąc, żadnego z nich… no
może prócz Slasha i po części Duffa, nie podejrzewałabym o jakąś empatię. No
ale może się zmienili…
Rozmawiały
jeszcze jakiś czas i nawet nie spostrzegły jak pojawił się ponownie Duff, który
był dziwnie rozkojarzony i pobudzony. Zapytał cicho Martę, czy mogłaby poczekać
na niego na zewnątrz, bo chciałby zamienić jeszcze kilka słów z siostrą.
Dziewczyna pożegnała się z Joan i opuściła sklep, przypatrując się im ukradkiem
przez witrynę sklepową.
Po chwili
widziała jak panna McKagan zamachnęła się i uderzyła z całej siły Duffa w
twarz. Marta otworzyła usta, patrząc na tą dziwną scenę i nie wiedziała, czy
powinna wejść i ewentualnie zareagować, czy udawać, że tego nie widziała. Nie
wiedziała, o czym rozmawiali, widziała tylko, jak blondyn żywo gestykuluje i
próbuje coś wytłumaczyć siostrze. Jednak ta tylko kręciła głową i zaczęła
piskliwie wrzeszczeć, czego nie dało się już nie słyszeć. Do uszu Marty
dobiegły następujące słowa: „Pieprzony chuju! Obiecałeś z tym skończyć!”, nie
wiedziała, co konkretnie oznaczają, ale po każdym wyrazie Joan uderzała
zaciśniętymi pięściami pierś chłopaka, który bez żadnego wysiłku unieruchomił
jej ręce i przycisnął ją do siebie. Po chwili ustąpiła i wtulając się w niego,
zaczęła szlochać. McKagan głaskał ją lekko po głowie i nagle jego wzrok padł na
ulicę i na Martę, stojącą i patrzącą prosto na nich. Powiedział coś do siostry,
dwoma szybkimi ruchami wytarł łzy z jej policzków, pocałował w czoło i biorąc
kilka papierowych toreb z zapakowanymi ubraniami, opuścił sklep.
- Wszystko
dobrze? – zapytała niepewnie Marta.
- Taa…
wybacz, Joan czasem na bardzo wszystkim się przejmuje – powiedział głosem jakby
wypranym z uczuć i ruszył chwiejnym krokiem przed siebie – i do tego myśli, że
jest moją matką… - dodał, gdy dziewczyna w końcu ruszyła się z miejsca i
dogoniła go.
- Mogę o coś
zapytać? – kilkunastu minutach milczenia Marta zabrała głos – Czy wy w ogóle
umiecie gotować? Czy jecie tylko pizzę? – jako, że Duff zaczął żartować i w
końcu wygadał się, że nie gotują prawie wcale, zaciągnęła go do sklepu, by
kupić, coś z czego mogłaby ugotować jakiś szybki obiad.
- Na pewno
wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz… - nie dawało jej spokoju, czemu
McKagan ma taki nieobecny wzrok, zwężone źrenice i przede wszystkim dlaczego ma
tak dziwnie się porusza, jak gdyby „spacerował w chmurach”.
-
Zajebiście! – wykrzyknął i przeskoczył przez ogrodzenie do ich domu, by
odtworzyć od wewnątrz furtkę. – Śpisz na piętrze czy na dole? Bo nie wiem,
gdzie to kurwa zanieść – podniósł do góry torby i nie czekając na odpowiedź,
popędził po schodach do góry.
Zdziwiona
dziewczyna podreptała do kuchni, odłożyła reklamówki z zakupami i rozejrzała
się po pomieszczeniu. Sterta brudnych naczyń dalej tkwiła w zlewie, toteż
szybko zajęła się nią, podobnie jak stosem pogniecionych puszek po piwie i po
chwili mogła w trochę lepszych warunkach zacząć przygotowywanie naleśników. Nie
uważała, że umie jakoś świetnie gotować, ale w domu zawsze sobie radziła, gdy
matka miała gdzieś to, czy jej córka zje coś ciepłego na obiad czy zrobi sobie
zwykłe kanapki.
- O ja
pierdolę! – po kilkunastu minutach do kuchni wszedł Slash z paczką Marlboro i
butelką Jack’a Danielsa w rękach – chciało ci się sprzątać ten burdel? –
zapytał widząc względny porządek, którego nie było tu praktycznie nigdy.
- Nie zajęło
mi to dużo czasu – uśmiechnęła się do chłopaka, który usiadł na blacie przy
zlewie – lubicie naleśniki?
- Jasne! –
zawołał z rozmarzonym wzrokiem i widząc, że dziewczyna szykuje dla nich
posiłek, dodał – kurwa… Izzy sprowadził nam jakiegoś jebanego anioła czy jak?
Nikt nam jeszcze nigdy nie gotował! – zaśmiał się i zapalił papierosa.
Marta
słysząc coś, co miało brzmieć jak komplement, odwróciła się i próbowała ukryć
przed chłopakiem policzki. Tak bardzo nienawidziła się rumienić! Zupełnie nad
tym nie panowała, co wpędzało ją w jeszcze większe zakłopotanie niż sam powód
rumieńców.
- Długo z
nami zostaniesz? – zapytał, pociągając spory łyk whisky prosto z butelki.
- A już masz
mnie dość? – dziewczyna zupełnie inaczej odebrała to pytanie i z zakłopotaniem
i strachem spojrzała na Saula.
- Ani
trochę! – krzyknął radośnie i dodał – Jak masz zamiar codziennie gotować, to
mogę nawet, kurwa, błagać na kolanach, żebyś została… mam dość tej jebanej
pizzy i innych świństw – zaśmiał się i zauważył, że Marta się czerwieni –
powiedziałem coś kurwa nie tak?
- Nie, nie…
- powiedziała i w myślach skarciła się, że znów robi z siebie idiotkę – Mogę
zadać ci pytanie? – widząc, jak leniwie kiwa głową, kontynuowała – Byłam z
Duffem u jego siostry i wszystko było w porządku i zostałyśmy na jakiś czas z
Joan same i… gdy Duff wrócił, pokłócił się o coś z siostrą i ona krzyczała, że
on jej coś obiecał i że zaś ją oszukuje… wiesz, o co chodzi? – przerwała na
ułamek sekundy i dodała na koniec – Dziwnie się zachowywał jak do nas dołączył
i jak wracaliśmy tutaj…
- Urocza
kobieta, nie sądzisz? – westchnął i zapalił kolejną fajkę – Pewnie chodziło jej
o dragi… - spojrzał na nią uważnie i widząc jej nierozumną minę, wyjaśnił
– obiecywał jej kilka razy, że rzuci to gówno w cholerę, ale mu nie wychodzi. A
śliczna Joan za bardzo go kocha, żeby patrzeć jak psuje sobie życie… ach… żeby
ktoś się tak, kurwa, o mnie martwił – zamyślił się i upił kolejny potężny łyk
alkoholu – chuj z tym! Powiesz coś, Kochana, o sobie?
Po chwili
rozmawiali na przeróżne tematy od książek zaczynając, przez muzykę i propozycję
Slasha, że nauczy ją grać na gitarze, skończywszy na marzeniach. Dziewczyna
była zaskoczona, że człowiek, który powszechnie uważany był za idiotę, któremu
alkohol wypalił wszystkie szare komórki jest tak inteligentnym i wygadanym
facetem. Ach te gazety… piszą takie głupoty i ludzie im wierzą na słowo!
Może i nie są zbyt wychowani i „grzeczni” ale nie są też wandalami o
ograniczonej inteligencji! Zauważyła także, że McKagan miał rację, co do
nieśmiałości gitarzysty – im więcej pił tym bardziej otwarcie i swobodnie
rozmawiał i coraz mniej przypomniał chłopaka, którego poznała rano. Jednak było
w tym coś ujmującego – w normalnych „trzeźwych” warunkach nie dowiedziałaby się
tylu rzeczy o Slashu, które usłyszała w ciągu tych kilkudziesięciu minut.
Zastanawiała się jak można pić w takich ilościach i praktycznie wchłaniać bez
żadnych konsekwencji taką dawkę procentów! Pełna butelka, którą ze sobą
przyniósł, była prawie cała pusta, a nie minęła jeszcze godzina!
- Poznałaś
już wszystkich? – zadał pytanie kompletnie nie związane z tematem, o którym
właśnie rozmawiali. – Bardzo jesteśmy straszni? – Marta zupełnie nie wiedziała,
o co mu chodzi – no… kurwa… nie mów, że nie wiesz, co o nas mówią… te wszystkie
śmieszne wymysły o nawiedzonym Rose’ie szlachtującym psy i składającym z nich
ofiarę… o Duffie i Izzym, którzy czyhają na biedne dziewice, które bez zgody
mamusi wymykają się na nasze koncerty… - zaśmiał się – ja ponoć nie mam mózgu…
takie tam pierdoły – posłał w jej kierunku uśmiech i odgarnął włosy, które
całkiem zasłoniły mu jego czekoladowe oczy.
- Myślę, że
dziennikarze mają dużą wyobraźnię – odwzajemniła uśmiech – Mógłbyś powiedzieć
chłopakom, że zrobiłam obiad i zapytać czy zejdą zjeść?
- Jasne,
jasne – zsunął się z blatu i pewnym krokiem wyszedł z kuchni, krzycząc na swój
zespół, by zszedł do kuchni.
W tym czasie
Marta szybko położyła wielki talerz pełen naleśników na stół i rozłożyła
talerzyki. Przyznała nawet sama przed sobą, że nie wyszło jej to tak tragicznie
jak zakładała i dało się zjeść. Usiadła na krześle i czekała, aż zespół pojawi
się w kuchni. Pierwszy stawił się Izzy, wytrzeszczając oczy na jedzenie.
- To dla
nas? – zapytał zaskoczony, siadając koło niej. – przecież nie musisz… nie jesteś
naszą pierdoloną służącą!
- Ale chcę!
Chociaż tak się mogę odwdzięczyć… - uśmiechnęła się i nie dokończyła tego, co
chciała powiedzieć, bo do pomieszczenia dosłownie wtoczył się Duff.
Marta
wytrzeszczyła na niego oczy i uważnie obserwowała, jak starał się obejść stół i
usiąść po jej prawej stronie. Jeszcze jak wracali do domu był w miarę normalnym
stanie, chociaż był dziwnie pobudzony, ale teraz ledwie trzymał się na nogach.
Spojrzała pytająco na Izzy’ego, który tylko wzruszył ramionami i bezgłośnie powiedział
„wódka”. Sam nie wyglądał dobrze, ale przynajmniej nie miał problemów z
koordynacją i nie wyglądał, jakby za chwilę miał paść trupem. Źrenice Duffa
wciąż były przerażająco małe i jego wzrok był zamglony. Pobudzenie, które miało
miejsce niecałe dwie godziny temu, zostało zastąpione przez totalne otępienie,
spotęgowane przez, jak podejrzewała, sporą ilość alkoholu.
Teraz już
rozumiała, o co chodziło Joan – ten chłopak sam sobie szkodził, wyniszczał swój
organizm przeróżnymi używkami i siostra patrzyła na to bezradnie, nie mogąc nic
zrobić, by mu pomóc. Marta, która przecież dopiero co go poznała, także zaczęła
się martwić. Wiedziała, że w świecie rock n’rolla dragi i alkohol były na
porządku dziennym, ale póki nie spotkała się z tym twarzą w twarz jakoś się nie
przejmowała, że ludzie tak komplikują sobie życie. A teraz siedziała koło
żywego przykładu na to, co te świństwa robią z człowiekiem. Bała się tego… bała
się tego, co może nastąpić, jeśli McKagan nie przystopuje; bała się tego, jak
Duff może się zachowywać po, jak jej się wydawało, heroinie; bała się, że
narkotyki zniszczą życie naprawdę sympatycznemu chłopakowi; no i bała się tych
ilości alkoholu, jakie wlewali w siebie bez mrugnięcia okiem… ciągle miała
przed oczami obraz pijanego ojca, ciągle czuła na policzkach to pieczenie po
uderzeniach w twarz, ciągle czuła pulsujący ból na przedramionach, gdy nią
szarpał, bo była jego zdaniem nieposłuszna…
- A Axl? –
wyrwał Martę z zamyślenia głos Izzy’ego, który jako jedyny zainteresował się
brakiem Rose’a przy stole.
- Siedzi u
siebie – odpowiedział spokojnie Slash, pakując sobie do ust kolejnego naleśnika
- powiedział, żebyśmy się pierdolili razem z tą ku… - urwał, czując na sobie
zabójczy wzrok Stradlina – eee… to znaczy… nie obchodzi go, czy ktoś zrobił
obiad czy nie – spojrzał na Martę z nadzieją, że nie wyłapała, co przez
przypadek chciał powiedzieć.
Jednak
dziewczyna doskonale wiedziała, co kudłaty gitarzysta chciał im przekazać. Nie
wiedziała tylko, czy chciał dosłownie zacytować wokalistę Guns n’Roses, czy
naprawdę miał o niej takie zdanie. Po prostu nie potrafiła ich rozgryźć… z
jednej strony byli mili, z drugiej zdarzyło im się wyskoczyć z niezbyt miłym
komentarzem czy dziwnym zachowaniem; w tym drugim przypadku nie była nawet
pewna czy to było całkowicie szczere i kontrolowane, czy było wynikiem zbyt
dużej ilości wódki i whisky, albo heroiny, koki czy co oni tam innego brali.
Póki co była pewna swojego zdania tylko w przypadku Izzy’ego. Fakt… wiedziała,
że też pewnie brał i nie stronił od alkoholu, ale wydawał się
najnormalniejszym, najszczerszym i przede wszystkim najbardziej optymistycznie
na nią nastawionym.
- Czemu nie
jesz? – usłyszała szept Stradlina, który lekko przechylił się w jej kierunku.
- Nie chcę…
- Kurwa… nie
po to wyciągnąłem cię z tej jebanej ulicy, żebyś się tu głodziła… stało się
coś? – pokręciła lekko głową, więc powiedział – no to wsuwaj! Naprawdę są
zajebiste!
Uśmiechnęła
się i niechętnie wzięła naleśnika i zaczęła go przeżuwać. Była głodna
oczywiście, ze tak, ale kompletnie nie miała ochoty. Cały w miarę dobry humor
uleciał jak tylko zobaczyła najebanego Duffa i później usłyszała, co myślał o
niej Rose… a przecież, do cholery, nic temu gnojkowi nie zrobiła! Czemu wyzwał
ją od dziwek? Bo co, nie wskoczyła mu do łóżka, jak tego oczekiwał? Nie mdlała
na jego widok, jak te wszystkie groupies, które tylko czekały, aż któryś na nie
spojrzy? Nie sądziła, że Axl okaże się takim idiotą; nigdy jakoś nie wyobrażała
sobie tego, jak zachowuje się zespół, jacy są z charakteru i tak dalej, ale gdy
miała za sobą pierwszą konfrontację, doprawdy nie potrafiła zrozumieć, co
sprawiało, że tyle dziewczyn dałoby się zabić za możliwość spędzenia z nim
kilkunastu minut sam na sam!
- Co się
dzie… - zawołała wystraszona, gdy coś ciężkiego spoczęło na jej ramieniu –
Duff? – odwróciła głowę i zobaczyła, że McKagan oparł się o nią całym ciężarem.
- Chyba śpi
– po raz pierwszy podczas obiadu, odezwał się Steven, który z przymrużonymi
powiekami, patrzył się na przyjaciela – Wyluzuj, Mała… - dodał, widząc jej
zdziwiony wzrok - często tak robi… jakby go przechyliło na drugą stronę, to by
wyjebał na podłogę i nawet by się nie obudził…
Jak można
tak po prostu zasnąć na siedząco? Zasnąć, trzymając w ręce niedopalonego
papierosa! Do cholery co się z nimi dzieje? Jeden ćpa, drugi upija się prawie
do nieprzytomności, następny zachowuje się jak małe dziecko, bo ktoś nie chce
się z nim pieprzyć? To ma być sławne Guns n’ Roses? Gdzie są ci zajebiści
faceci, którzy oczarowali mnie swoją muzyką? To ma być mój ulubiony zespół? Marta nie
mogła oprzeć się wrażeniu, że jest w jakimś szalonym, popieprzonym świecie bez
jakichkolwiek zasad i norm. Jednak nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że nowy
rozdział jej życia, który zaczął się wczoraj, będzie stokroć lepszy od
wszystkiego, co przeżyła w Polsce do czasu nieszczęsnego gwałtu.
- Nie wiesz,
gdzie Duff mógł zanieść to, co kupiłam o Joan?
- Ach…
zapomniałem, że jeszcze nie widziałaś swojego pokoju – powiedział Izzy, wstał
od stołu i rzucił krótkie spojrzenie na Slasha i Stevena, który konsumowali
kolejną butelkę Danielsa.
Ominął Martę
i szarpnął wciąż śpiącego McKagana i położył jego głowę na stole, tak by Marta
mogła wstać i pójść za nim. Domyślił się, że basista zaniósł zakupy do pokoju,
który jakiś czas temu zajmowała Joan. Siostra Duffa pomieszkiwała u nich jakiś
czas, gdy przeprowadziła się tutaj z Seattle i zanim wprowadziła się do swojego
faceta i spała w pokoju na piętrze naprzeciwko sypialni Hudsona. Po chwili
wprowadził dziewczynę do dość jasnego pomieszczenia, które zupełnie nie
przypomniało wystrojem reszty domu; brak jakichkolwiek puszek, butelek czy
kartonów po pizzy, czyste ściany i przede wszystkim meble, które nie były
zepsute albo niefunkcjonalne.
- Nikt tu
nie wchodził, od kiedy Joan się wyprowadziła… - powiedział i dodał – i w sumie
chyba długo się jeszcze u nas nie zawita, nad czym Duff cholernie marudzi.
Ciężko z nami wytrzymać…
- Czemu? –
zainteresowała się Marta – wydawało mi się, że was lubi…
- Lubi,
lubi, ale… - zawahał się, jednak dokończył – ale nie podobało się jej
zachowanie jednego z nas… - oczywiście od razu padło pytanie, o kim mowa – no…
Rose się do niej ostro przywalał i nawet Duff czasem interweniował…
-
P-przywalał się?
- No… ale
Joan nie dała się zbajerować – zaśmiał się – więc… co chwila wybuchały jakieś
jebane awantury; Axl się wpieniał jak mu odmawiała; Duff parę razy dał mu w
gębę, bo po pijaku chciał ją obmacywać… siostrzyczka miała fochy na brata, bo
na siłę chciał ją tu trzymać… nieważne… - rozejrzał się po pokoju i dodał –
rozgość się… no… to zostawię cię samą, co?
I wyszedł z
pokoju, zostawiając ją samą w przytulnym pomieszczeniu. Otworzyła szafę i
zaczęła wypakowywać ubrania i układać je na półkach. Oczywiście nie było tego
dużo, ale na początek w zupełności jej wystarczyło. Wzięła jedną parę spodni i
pierwszy lepszy t-shirt, a także komplet nowej bielizny i zarejestrowawszy, że
w pokoju jest zamek, przekręciła klucz i szybko się przebrała. Złożyła koszulkę
Izzy’ego w kostkę i położyła na komodzie. Po chwili odblokowała drzwi i usiadła
na łóżku, próbując skupić się na czymś innym niż na lekkim bólu głowy, który
dopadł ją podczas obiadu. Wiedziała, że z jej bólami migrenowymi ten stan może
potrwać nawet kilka godzin, ale im bardziej wypierała myślenie o tym, tym
łagodniej, jak to określała, „łupało jej w mózgu”.
- Cholera –
jęknęła i położyła się na pościeli, zwijając się w kłębek.
Było coraz
gorzej i miała wrażenie, że za chwilę jej głowa eksploduje. Tak bardzo
nienawidziła tych migren, a miała je odkąd skończyła dziesięć lat i zaczęła
dojrzewać. Na początku lekarze twierdzili, że powinno to ustąpić za około
cztery, pięć lat, jak hormony się uspokoją, jednak skończyła osiemnaście zim, a
cholerny ból głowy wcale nie ustąpił. I mimo, że te napady były teraz rzadkie
to jednak strasznie uciążliwe i nieprzyjemne. Upłynęło pół godziny, może
godzina, gdy Marta usłyszała pukanie do drzwi i nawet nie zdążyła odpowiedzieć,
bo Izzy wpadł do sypialni ze słowami:
- Idziemy do
Ranibow, pójdziesz z na… - urwał, widząc ją skuloną na łóżku – Hej, w porządku?
– podszedł do niej i przysiadł na skraju jej legowiska – Co się stało? –
dziewczyna wyczuła silną woń alkoholu jednak tego nie skomentowała, bo on
przynajmniej trzymał się jakoś na nogach.
- Nic się
nie stało… dzięki za zaproszenie, ale… ale strasznie boli mnie głowa i
wolałabym posiedzieć w domu – powiedziała słabym głosem i podniosła się,
podchodząc do komody, na której leżał t-shirt Stradlina – Dziękuję – dodała i
podała mu ubranie, po czym powlokła się z powrotem na swoje miejsce.
- To… to
może chcesz jakąś tabletkę czy inne chujostwo? - szybko wstał i skierował
się w stronę drzwi – zaraz ci coś przyniosę…
Wrócił z
jakąś tabletką i pożegnał się, mówiąc, żeby się nie martwiła, bo zamkną dom na
klucz. Dziewczyna tylko kiwnęła głową i połknęła medykament od Izzy’ego.
Poczuła senność i po paru chwilach zasnęła.
W tym samym
czasie, gdy chłopcy zabawiali się w jednym z barów, Slash siedział w swoim
pokoju i próbował coś komponować. Nie chciał iść z resztą do pubu, urżnąć się i
przelecieć parę dziwek jak zeszłej nocy. Miał dość tego pieprzonego rytuału,
tego cholernego budzenia się w objęciach jakiś mało atrakcyjnych i pustych
lasek, miał dość tej jebanej pustki, która go otaczała i przede wszystkim miał
dość tej cholernej popularności, która nie pozwalała mu na normalne poruszanie
się po ulicy!
- Pierdole
to kurwa! – powiedział do siebie i pociągając łyk wódki, podkręcił trochę
głośność i zaczął bez większego celu uderzać w struny swojego ulubionego Les
Paula.
Nie minęło
nawet kilka dobrych minut jak usłyszał pukanie do drzwi. Ze zdziwieniem odłożył
swój instrument i zastanawiał się, kto o takiej porze może się do niego
dobijać, zważywszy na to, że przecież Axla i reszty nie ma w domu.
- Cześć…
mogę? – drzwi uchyliły się i pojawiła się w nich Marta, która właśnie
przecierała zaspane oczy.
Dosłownie
przed paroma sekundami została wyrwana ze snu przez hałas dochodzący z pokoju
naprzeciwko. Nie sądziła, że to możliwe, zważywszy na to, że Izzy mówił, że
wychodzą, ale w sypialni siedział Slash, popijał Danielsa i o dziwo był sam.
Kiwnął głową żeby weszła i ściszył wzmacniacz.
- Kurwa,
obudziłem cię? – rzucił okiem na jej trochę potargane włosy i lekko zmęczone i
czerwone oczy – Sorry… myślałem, że jestem sam… siadaj, kurwa, a nie stój tak!
– zawołał i wskazał jej fotel.
- Czemu nie
poszedłeś z nimi? – zapytała i patrząc wymownie na butelkę wódki, dodała –
Pijesz sam, zamiast siedzieć w barze?
- Mam tego,
kurwa, dość… - westchnął i upił kolejny łyk – mam dość, że wiecznie ktoś coś
ode mnie chce… że każdy się mnie czepia, bo jestem jakimś jebanym Slashem! Jak
idziemy z chłopakami do knajpy, to każdy pojeb tylko czeka, żeby zrobić jakąś
rozróbę i nas w to wmieszać, bo przecież jesteśmy tym chujowym Guns n’Roses!
Tym pieprzonym Najniebezpieczniejszym Zespołem Świata… - wylewał z siebie żale
tak, jakby gadał z jakimś długoletnim przyjacielem albo jakby był na sesji
terapeutycznej – To jest takie… takie kurwa irytujące, wiesz? Chcesz grać,
chcesz robić to, co kochasz, a kurna coraz częściej zastanawiasz się czy nie
rzucić tego w cholerę i gdzieś się zaszyć… byle tylko mieć ciszę i spokój… byle
tylko nie pisali o tobie w gazetach, żeby tylko ktoś nie zaczepił cię na ulicy
i nie prosił o pieprzony autograf na cyckach, kurwa!
- Slash…
- Nic nie
mów… - przerwał jej niecierpliwie i próbował ukryć zmieszanie – pierdole jakieś
bzdury, a ty to kurwa, słuchasz… ja pierdole… nieważne! – szybko zmienił temat
– to co? Obiecałem, że spróbuję nauczyć cię grać – wyciągnął w jej kierunku
gitarę i dodał – no śmiało…
Marta
niepewnie wzięła od niego gitarę i przesiadła się na łóżko, bo rzecz jasna na
fotelu z gitarą ciężko się siedziało. Saul pociągnął kolejny łyk alkoholu i z
trudem przyklęknął przy niej. Ustawił jej lewą rękę na gryfie i odpowiednio
poprzykładał palce na dane progi, mówiąc żeby zaczęła grać.
- Czekaj,
czekaj… - odezwał się po chwili – góra, góra, dół, góra… – zaczął mówić jej jak
powinna ruszać prawą ręką, jednak co chwila się myliła.
Podniósł
się, wziął z szafki kolejną butelkę wysokoprocentowego trunku – tym razem
whisky – i usiadł po jej prawej stronie. Podał jej kostkę do gry i złapał jej
nadgarstek chcąc pokazać jej jak ma prawidłowo wykonać bicie.
- Kurwa…
trochę to niewygodne – rzekł po chwili, niezadowolony z tego, że musiał się
idiotycznie wykręcać – pozwolisz? – zapytał i wgramolił się na łóżko, klękając
za nią i kładąc głowę na jej ramieniu.
Ponownie
chciał ująć jej dłoń, jednak dziewczyna wyraźnie się zaniepokoiła i chciała
szybko wstać.
- Ej no… co
jest? – wybełkotał zupełnie zaskoczony chłopak i lekko przytrzymał ją dłonią.
- N-nic… -
Marta za wszelką cenę starała się zapanować nad swoim oddechem i strachem – daj
mi tą butelkę – i prawie wyrywając mu z ręki whisky, pociągnęła spory łyk,
krzywiąc się przy tym.
Miała
nadzieję, że po alkoholu przestanie mieć te cholerne lęki, że przestanie się
bać każdego, nawet niewinnego dotyku… Zdawała sobie też sprawę, że całkiem
niedawno wzięła silny środek przeciwbólowy – wystarczająco silny, by „zabić”
ból głowy; nie tak jak inne tabletki, które tylko go ćmiły – ale obecnie miała to
gdzieś.
- Mam
jeszcze piwo, jak chcesz – powiedział i od razu pospieszył do szafki wyciągając
stamtąd kilka puszek – Trzymaj – otworzył jedną i podał dziewczynie, która na
raz wypiła ponad połowę zawartości.
Chwyciła
ponownie gitarę, podjęła próbę ułożenia prawidłowo palców na odpowiednich
progach i strunach i chciała zacząć grać. Slash bez słowa powrócił do swojej
pozycji, przyklękając za nią i prowadząc jej prawą rękę po strunach. Czuł, że
Marta jest spięta, ale nie wiedział, co powodowało takie dziwne podenerwowanie.
Wszystko było ok i nagle zaczęła, w jego mniemaniu, świrować. Kurwa, prawie
mi uciekła z krzykiem, a ja chciałem tylko pokazać jak się do chuja gra!, pomyślał
i zauważył, że im więcej piła, tym była spokojniejsza. Oczywiście zdziwiło go
to, ale wolał się nad tym nie zastanawiać. Wiedział, że nie zrozumie kobiet,
więc nie widział nawet sensu, by na siłę coś z niej wyciągać… będzie chciała
coś powiedzieć, to po prostu powie i już.
- No
widzisz… zajebiście! – zawołał po jakimś czasie, jak już załapała, jak powinna
grać – Mówiłem, że to nie jest takie trudne –zaśmiał się i wstał sięgając po
paczkę papierosów.
Odpalił
jednego i położył się na łóżku, obserwując jak Marta próbuje przejść płynnie z
jednego chwytu do drugiego. Była taka inna, taka kurewsko naturalna i
nieśmiała… Slash musiał przyznać sam przed sobą, że cholernie dobrze czuł się w
jej towarzystwie. Mógł być sobą, nie musiał niczego udawać… mógł bez żadnego
skrępowania pieprzyć jej o wszystkim, co go wkurzało albo martwiło i wiedział, że
dziewczyna nie będzie patrzyła się na niego jak na wariata, nie wiedząc, co
powiedzieć tak jak lalunie, które często przewijały się przez jego sypialnie…
po prosu wiedział, że Marta prócz dość dobrej prezencji, miała jakieś wnętrze,
coś sobą prezentowała. A tego mu zajebiście brakowało w świecie, w którym
obecnie się obracał. Brakowało mu tej jebanej skromności i nieśmiałości, która
aż biła od tej brunetki; brakowało mu inteligencji i pasji, z jaką wyrażała się
ta dziewczyna, gdy rozmawiali o swoich zainteresowaniach… Wiadomo było, że
nikomu o tym nie mówił, bo każdy by go wyśmiał… szczególnie Axl ze swoim
podejściem do życia… Władza, dziwki, ostry seks i pieniądze… Fakt, Slash
doskonale wiedział, że on sam od kobiet i alkoholu nie stronił, ale czasem po prostu
czuł się za bardzo przepełniony tym całym gnojem, w którym się znajdował…
czasem po prostu miał ochotę wyjebać jakąś dziwkę za drzwi i znaleźć sobie
normalną kobietę, która chciałaby jego a nie jego portfel i sławę… Ale
wiedział, że to nierealne marzenia znudzonego życiem frajera…
- Skąd ty
się tu wzięłaś, Kochana? – zapytał nagle, odpędzając od siebie myśli. – Za
chuja nie pasujesz do tego pojebanego świata…
- Co masz na
myśli, mówiąc „nie pasujesz”?
- No kurwa
to wszystko! Jesteśmy bandą dziwkarzy, pijaków i ćpunów żyjących tu i teraz,
całkowicie olewających przyszłość… żyjących na zasadzie „pieprz, olewaj i
folguj sobie we wszystkim, na co tylko masz ochotę”, a ty jesteś młodą,
inteligentną i całkiem ładną laską, która chyba zajebiście się zgubiła… - po
raz kolejny zanotował, że zarumieniła się, jak powiedział coś względnie miłego
na jej temat i zmusił się do uśmiechu.
- Myślisz,
że jak się niby ma urodę i inteligencję to jest się panem świata? –
odpowiedziała, czując już pierwsze objawy za dużej ilości alkoholu w organizmie
– Myślisz, że kurwa jestem jakąś słodką idiotką, która miała wszystko i nie
spodobał się jej idealny świat, w którym żyła? – przekręciła się na łóżku tak,
że siedziała teraz przodem do niego i wyrzucała z siebie to, co ją bolało – Nie
miałam zajebistego życia! Nie jestem ładna, inteligentna… nie jestem nawet
przeciętna… nikt mnie nie kocha, każdy tylko potrafi na mnie krzyczeć i bić,
jak zrobię coś złego… Jak sadzisz, jak to jest jak matka, traktuje cię jak
śmiecia, a pijany ojciec bije przy byle okazji? Nikt nie liczy się z moimi
uczuciami! Nikogo nie obchodzi to, że zawalił mi się świat, jak jakiś dupek o
wybujanym ego mnie zgwałcił – teraz już prawie krzyczała, wściekle wymachując
rękami – nikogo nie obchodzi to jak się czułam, gdy matka prawie wyrzuciła mnie
z domu! Nikogo nie obchodzi jak się czułam, gdy dowiedziałam się, że jestem z
tym zboczeńcem w ciąży i jak poroniłam! Nikt się kurwa nie zastanowił czy nie
trzeba mi pomóc jak znalazłam się na ulicy, bo żaden palant nie chciał dać mi
pracy! Nikt… - nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchła długo tłumionym w sobie
płaczem.
Hudson od
samego początku tego wybuchu złości i bezsilności patrzył zszokowany na
dziewczynę i czuł się jak w jakimś koszmarze. Słowa dziewczyny docierały do
niego w jakimś spowolnionym tempie, a ich siła i groza sprawiały, że po jego
karku spływa zimy pot. Czuł się jak sparaliżowany, gdy jego mózg przetwarzał
zdania, które właśnie usłyszał i w jednej chwili dotarło do niego, skąd to
dziwne nie zawsze zrozumiałe zachowanie dziewczyny. Patrzył teraz na płaczącą i
trzęsącą się ofiarę jakiegoś jebanego gwałtu, która w końcu dała upust całemu
swojemu żalowi, który głęboko ukrywała i z którym nie umiała sobie poradzić.
Nie cierpiał jak ktoś przy nim płakał, bo zazwyczaj był to wymuszony akt, który
miał nim manipulować, a tutaj… tutaj były szczere łzy rozpaczy i bezgranicznego
smutku, które skruszyłyby każdy kamień, które stopiłyby każdy lód…
- Hej… -
szepnął do niej i przysiadł koło niej – Młoda, nie becz… - tak Slash… jesteś
zajebisty! Nie ma co… pierdolisz jakieś pieprzone „Nie płacz” dziewczynie,
która za chuja nie umie się uspokoić! – Co mam zrobić? Przytulić cię? Kurwa
no… jestem naprawdę żałosny w pocieszaniu – Kurwa mać! Skąd mam wiedzieć czy
to jeszcze bardziej nie pogorszy sytuacji? Pierdole… kiedy ostatni raz
widziałem płaczącą kobietę? Co wtedy zrobiłem? Myśl, Hudson, bo za chwilę
będzie jeszcze gorzej!
Chłopak w
przypływie kompletnej bezradności odgarnął dziewczynie włosy z twarzy i
ponownie szepnął, by nie płakała. Marta tylko wydała z siebie cichy szloch i
nie mogąc dłużej wytrzymać, wtuliła się w Slasha, mocząc mu łzami koszulkę.
Gitarzysta odetchnął w duchu i w końcu wiedział, co ma zrobić; delikatnie objął
ją ramionami i zaczął gładzić jej długie włosy. Drżenie powoli ustępowało,
jednak wciąż kolejne strumienie łez wylewały się z jej dużych i pięknych oczu.
Nie pamiętała, by kiedykolwiek tak mocno płakała, by z taką tęsknotą tuliła się
do kogoś, by tak rozpaczliwie potrzebowała czyjejś obecności. Nie wiedziała,
czy to przez alkohol czy po prostu już nie radziła sobie z emocjami; ale czuła,
że było jej to potrzebne, że potrzebowała silnych ramion Slasha, w których
mogłaby się wypłakać, że potrzebowała chwili słabości, że rozpaczliwie
potrzebowała bliskości kogoś, komu, jak sądziła, mogła zaufać.
-
No…Dziecino, nie płacz już… - czuł, że Marta w rozpaczy przytula się do niego
jeszcze mocniej, jakby bała się, że chłopak zaraz zniknie - wszystko w
porządku… tutaj nikt nie zrobi ci krzywdy… - wzmocnił uścisk i bezcelowo zaczął
jeździć dłonią po jej plecach – no błagam, nie płacz… - jęknął cicho i zamilkł,
czekając, aż dziewczyna sama dojdzie do siebie.
Po
kilkunastu minutach Marta uspokoiła się na tyle, że już panowała nad łzami,
jednak wciąż nie przestała tulić się do ciepłego ciała Slasha, który odetchnął
z ulgą, gdy zauważył, że ona już nie płacze. Nie puścił jej z objęć, bo
podświadomie wiedział, że jest jej to potrzebne i że chyba czuje się tak
bezpieczniej. Wiedział od Duffa, że wcześniej mieszkała w Polsce i domyślił
się, że prócz nich nie znała tutaj, w tym wielkim pieprzonym Los Angeles,
nikogo innego. Cóż… nie mogła trafić lepiej… z jednego bagna wpadła w
jeszcze większe! Bo jak kurwa inaczej nazwać ten syf, w którym teraz żyjemy?
Jesteśmy grupką nienormalnych facetów, którzy nie mają innego pomysłu na życie
niż ćpanie, chlanie, posuwanie dziwek i granie rocka!
- Już lepiej?
– zapytał po jakimś czasie, czując, że jej oddech wrócił do normy – Ej? –
zawołał cicho, kiedy nie odpowiedziała mu na pytanie i zaważył, że zasnęła w
jego ramionach. – Kurwa… i co teraz? – mówił sam do siebie, układając
dziewczynę na łóżku – jak się tu obudzisz, to zrobisz awanturę na pół domu… -
nawiedziła go przeraźliwa wizja przestraszonej Marty, krzyczącej, co robi w
jego sypialni.
Niespiesznie
podniósł ją bez jakiegokolwiek wysiłku i zaniósł do sypialni, w której zawsze
spała Joan, która jak mu się wydawała, była teraz zajmowana przez Martę. Ułożył
ją w łóżku, ściągnął z nóg trampki i przykrył ją kołdrą. Nie wiedząc, co ma ze
sobą zrobić, poszedł po kolejną butelkę starego przyjaciela Jack’a i wrócił do
pokoju dziewczyny, siadając w fotelu naprzeciwko niej. Odpalił papierosa, oparł
się wygodnie o oparcie i popijał co chwila swoją ulubioną whisky, przyglądając
się śpiącej dziewczynie.
Aaa cudne!! Lecę czytać dalej
OdpowiedzUsuńL.